Podobno nierówności są coraz mniejsze. Jak zwykle diabeł leży w szczegółach. Nie będę o tym w dużo pisał, bo obiecałem tekst na ten temat jednemu z miesięczników. Zapewne w blogu napiszę o tym więcej w kwietniu. Wspomnę tylko, że dolne ograniczenie zarobków tych bogatych, w stosunku do których porównywano uboższych, wyniosło, jeśli dobrze pamiętam, mniej niż 6.000 złotych miesięcznie. Według tego raportu na przykład dyrektorzy zarządzający zarabiają średnio 68 złotych za godzinę pracy, czyli mniej niż 12.000 złotych miesięcznie. Musieli się uśmiać czytając takie statystyki.
Tak to jest, jeśli analizuje się tylko płace w firmach zatrudniających ponad 9 osób. Interesujące jest to (jeszcze oryginału nie czytałem) jak liczone były wynagrodzenie z umów śmieciowych, których przecież jest w Polsce coraz więcej (podobno już 1/3 nowych umów to umowy śmieciowe). Poza tym w Polsce klasa średnia jest tak wąska, że porównanie górnych 10 procent z dolnymi 10 procentami nie ma sensu. Naprawdę śmietankę spija górne 2-5 procent, a o ich zarobkach często GUS nie ma zielonego pojęcia.
Tak czy inaczej, ponieważ im większa równość, tym lepiej się dzieje w społeczeństwach (autorzy dokumentują to dziesiątkami badań) to można prowokacyjnie powiedzieć, że należałoby doprowadzić do sytuacji, w której współczynnik Giniego jest równy zero (wszyscy mają równo). To oczywiście jest żart.
Nie popieram też populistycznego pomysłu François Hollande, kandydata na prezydenta Francji (zapewne wygra w maju z Nicolasem Sarkozy), żeby najwyższe dochody opodatkować podatkiem w wysokości 75 procent. W Polsce takim podatkiem obłożone są dochody nieudokumentowane. Jednak szybko w Polsce rosnący współczynnik Giniego w połączeniu z wnioskami z ksiązki, o której mówię na początku tekstu, powinno dać rządzącym do myślenia.
Zejdźmy może już z wielkich spraw i idei. Nawet o emeryturach nie chce mi się już pisać. Jednak dla zasady, naśladując Katona w sprawie Kartaginy lub ministra Sikorskiego w sprawie Pałacu Kultury i Nauki napiszę jeszcze to, co nasi rządzący według mnie powinni przyjąć (to takie oczywiste… ale widać dla nich za bardzo skomplikowane):
- Wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn 67 lat. (to ucieszy rynki i zamknie buzie agencjom ratingowym).
- Możliwość przejścia na emeryturę po określonym okresie składek (np. tak jak proponuje SLD) przy założeniu, że wypracowana emerytura nie będzie niższa od minimalnej (po to, żeby dodatkowo nie obciążać budżetu).
- Tak jak jest na Litwie, czy w Niemczech i chyba w Szwecji – można przechodzić wcześniej na emeryturę (np. od 61 lat w Szwecji), ale za każdy miesiąc poniżej wieku ustawowego (67 lat) mniejsza emerytura (w Niemczech to 0,3%/miesiąc krótszej pracy, na Litwie to chyba 0,4%).
- ZUS informuje dwa razy w roku (od pewnego wieku przed ustawowym) ile zyskamy/stracimy wybierając konkretny wariant. Jest kij i marchewka i wolny wybór.
- „Ozusowanie” dużej części „umów śmieciowych” + zwiększenie walki z szarą strefą.
- Ludzie, którzy już mają do emerytury 4 lata lub mniej (okres ochronny) nie powinni być tymi zmianami objęci. Objęcie mojego pokolenie wydłużaniem jest nieuczciwe z bardzo wielu powodów (i nie chodzi mi o mnie .
I teraz już naprawdę koniec na temat spraw pozarynkowych. 29. lutego odbyła się kolejna aukcja LTRO przeprowadzona przez ECB. Zakończyła się przyznaniem 800 bankom (na 3 lata, 1 procent oprocentowania rocznie) 529,5 mld euro kredytów, czyli o 40 mld więcej niż w grudniu. Było to mniej od oczekiwań rynku, ale więcej od uśrednionej prognozy niejako oficjalnej (470 mld). Duża część tych środków pójdzie na rolowanie zadłużenia, część (podobno spora) wróci do ECB w formie depozytu, więc świeżych pieniędzy będzie pewnie sporo mniej niż pięćdziesiąt procent, a i one z pewnością nie wszystkie trafią na rynek długu. Była to jednak znowu suma imponująca, więc po nieznacznej korekcie świadomość krążenia po rynkach tych pieniędzy powinna nadal bykom pomagać.
Takie ograniczone drukowanie euro przez ECB (bo to jest ograniczone drukowanie) zastępuje to, co jest konieczne, jeśli nie teraz to wkrótce: albo nieograniczone drukowanie, albo zbudowanie przez polityków muru obronnego wysokości 2 bilionów euro. Na razie ECB stosuje środki zastępcze. Nie zmienia to sytuacji - to powinno wydłużyć okres zwyżki cen wielu aktywów. Może nawet do kwietnia/maja. Nic nie zastąpi jednak decyzji o nieograniczonym (to słowo jest ważne) druku euro przez ECB (co niekoniecznie znaczy, ze druk zostanie podjęty). Dlatego też kolejna faza kryzysu może się przesunąć nawet na wiosnę/lato tego roku. Wtedy pojawią się napięcia związane z lokowaniem potężnych emisji długu krajów strefy euro i banków.
Zobaczymy też, co zrobią nowe rządy po wyborach w Grecji (kwiecień) i kto zostanie prezydentem Francji (maj). W tym ostatnim przypadku rynki wolałyby zwycięstwo Nicolasa Sarkozy’ego. Politycy zazwyczaj dużo obiecują, a mało robią, ale po wyborach we Francji zniknie czynnik polityczny powstrzymujący ogłoszenie przez Grecję oficjalnego bankructwa (realnie Grecja od dawna jest bankrutem. Wiadomo, że kanclerz Angela Merkel bardzo popiera prezydenta Sarkozy’ego. Po wyborach (bez względu na to, kto zostanie prezydentem Francji) już popierać nie będzie musiała. W czerwcu Grecja może już upadać, a to może doprowadzić znowu do zaburzeń.
To jest scenariusz pesymistyczny, ale można sobie wyobrazić również optymistyczny. Mario Monti, premier Włoch powiedział niedawno, że według niego do końca marca rządy strefy euro osiągną porozumienie w sprawie znacznego zwiększenia wielkości funduszy obronnych. Gdyby tak się rzeczywiście stało to hossa mogłaby trwać nawet do końca roku. Zapłacilibyśmy za to wszystko inflacją, ale tym będziemy się martwili za 2-3 lata.
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/
