Gdy szefowie piją po cichu

Mirosław KonkelMirosław Konkel
opublikowano: 2025-04-10 16:21

Za dnia pewni siebie liderzy, wieczorem rozbitkowie we własnych salonach. Skrywany alkoholizm to sól wdzierająca się w szpary pokładu. Podmywa autorytet. Wyżera intelekt. W końcu topi wszystko.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • dlaczego alkoholicy na szczytach władzy tak długo zaprzeczają swojemu nałogowi,
  • jak wesprzeć tych, którzy żonglują karierą i kieliszkiem,
  • czy warto puścić oko na alkohol podczas nadchodzącej wielkanocnej imprezy
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Wyobraź sobie żeglarza. Z dumą patrzy na swoją łódź. Codziennie rano maszeruje po pomoście. Cieszy się lśniącym pokładem, wypolerowanym drewnem, perfekcyjnie zwiniętymi żaglami. Z pasją opowiada o dalekich rejsach, o sile, którą zna tylko ten, kto walczył z żywiołem. Ale nie widzi pęknięć w kadłubie. Ignoruje poluzowane liny, rdzewiejący sworzeń. Macha ręką — łódź przecież pływa, morze jest spokojne. Drobne usterki narastają. Nie trzeba sztormu, by runęło wszystko. Wystarczy czas i brak uwagi. Nie ma tu widowiskowej walki z falami. Jest tylko ciche, podstępne kruszenie się tego, co miało być skałą.

Podobnie działa alkoholizm u menedżerów. Nie uderza jak grom. Sączy się jak słony wiatr przez szpary — niezauważalny, aż przesiąknie wszystko. Liderzy chronią się przed wielkimi zagrożeniami — korupcją, skandalami, mobbingiem, ale bagatelizują codzienne pułapki, jak jeszcze jeden kieliszek na kolacji z klientem. Niby nic, a jednak to one, krok po kroku, topią ich reputację. Cicho. Bez fanfar. I dlatego są tak groźne.

Przypomina się Hemingway. Bohater powieści „Słońce też wschodzi” pytany o to, jak zbankrutował, odpowiada: „Stopniowo, a potem nagle”. Tak samo jest z piciem. Stopniowo — kieliszek za kieliszkiem. Nagle — uzależnienie. Nałóg to defekty — osłabione myślenie, gasnąca kreatywność, rozmyte cele. W końcu pada cały system. Kariera i życie toną w chaosie.

Kultura, stres, dominacja

Czy alkohol to zmora kadry zarządzającej? Polskich danych brak, więc spójrzmy na szwedzkie — mechanizmy uzależnień po obu stronach Bałtyku raczej się nie różnią. Raport CAN, szwedzkiej organizacji promującej trzeźwość, alarmuje: menedżerowie, szczególnie dyrektorzy generalni, piją najwięcej — średnio 26 drinków miesięcznie. To trzy razy tyle ile pielęgniarki i nauczyciele. Liczby są jednoznaczne, problem wyraźny. Skąd się bierze? Badacze wymieniają trzy główne przyczyny: kulturę picia w pracy, przewlekły stres oraz męską dominację.

Kultura picia w pracy ciągle ma się zaskakująco dobrze. Choć na szczęście coraz rzadziej przypomina scenę z zagranicznej reklamy piwa, w której grupa trzydziestolatków relaksuje się przy złocistym trunku w biurze. Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy to rzeczywiście kontekst służbowy, lektor szybko je rozwiewa: „Mówią, że praca mężczyzny nigdy się nie kończy. Mówią, że nie można mieszać biznesu z przyjemnością. Mówią, że dobre rzeczy przychodzą do tych, którzy nie czekają. Dobrze, że tu nie pracują”. Przekaz jest jasny — alkohol i zawodowe role mogą iść w parze, po co czekać do siedemnastej?

Mimo że oficjalnie picie w pracy jest zakazane, w wielu firmach panuje duża tolerancja. Jak podaje Worksober.com, dostawca systemów do kontroli trzeźwości, codziennie nawet 0,8 proc. pracowników w Polsce — około 100 tys. osób — realizuje zadania pod wpływem.

Wśród nich są tzw. wysokofunkcjonujący alkoholicy: adwokaci, konsultanci, menedżerowie. Poranek zaczynają od szkockiej, wieczór kończą wciśnięci w kanapę ze szklanką wódki wypadającą z ręki. Zbyt pijani, by doczołgać się do sypialni, odpływają przy rozświetlonym ekranie telewizora. Budzą się. Prysznic na pełnym gazie, chlust wody kolońskiej i do boju. A gdyby dali sobie chwilę na spojrzenie w lustro? Może zobaczyliby bezradność malującą się na ich twarzach i potraktowali to jako impuls do walki o siebie. Ale jak wyjść z trybu udawania człowieka sukcesu? Więc zero emocji. W biurze klasa — stylowy garnitur, cięty żart, dłoń ściska jak imadło. Ale nie daj się zwieść — to tylko fasada. Idą na dno, pachnąc jak milion dolarów, w Armanim, z uśmiechem przyklejonym do twarzy.

Przewlekły stres to kolejny sztorm. Lider jak kapitan na mostku — ciągle w trybie alarmowym. Adrenalina tłucze się w żyłach. Spotkania gonią spotkania. Stawka jest wysoka — wyniki albo stanowisko. Czas pędzi, chaos rośnie. Nie ma chwili na normalny posiłek. Załóżmy, że trzyma flaszkę na dystans — nie chowa jej w szufladzie biurka. Odpycha pokusy, nie jak ci błyszczący goście z reklamy. Zaciska zęby. Odracza nagrodę. Ale wieczór? Wreszcie może zrzucić kapitański uniform. Jedzenie w nadmiarze, barek na bogato, czasem kreska, tabletka. Cokolwiek, byle zagłuszyć wycie menedżerskich obaw. Śpi osiem godzin? I co z tego. Organizm walczy, trawi truciznę. Zamiast odpoczynku, miotanie się w toksycznej kipieli. Menedżer zamyka oczy z nadzieją na sen, by po chwili znaleźć się w koszmarze.

Męska dominacja tylko przyspiesza jego koniec. Największy lęk? Że zostanie wyrzucony za burtę korporacyjnej fregaty. Chorobę, która jeszcze niedawno była sekretem, coraz trudniej ukryć. Jedni udają, że nic nie widzą. Inni mogą już szykować donos — wyżej, dalej, skuteczniej. Fasada trzeszczy, pęka w szwach. Wysokofunkcjonujący zauważa te spojrzenia. Ci, którzy wczoraj schylali głowę, dziś mijają go obojętnie. W ich oczach dezaprobata, ale także głód. Głód władzy. Czują, że słabnie. Że to już moment, by przejąć ster. A on? Mógłby sięgnąć po wsparcie, lecz wybiera butelkę, jakby to ona miała utrzymać go na powierzchni. Każdy łyk ciągnie go niżej. Oto ambicja na opak — woli pójść na dno, niż wyciągnąć rękę po ratunek.

Koła ratunkowe

Gdy mówimy o uzależnionych, myślimy o alkoholikach i narkomanach, ale wśród liderów kryją się również ci, których pochłonęły inne holizmy i manie. Pracoholicy harują do upadłego, aż wykręcą 300 proc. normy. Seksoholicy pogrążają się w nieokiełznanych żądzach. Lekomani połykają pigułki jak dropsy, kleptomani mają lepkie ręce, a technomani przyrastają do cyfrowych zabawek niczym muszle do burty starego żaglowca. Gabinety psychiatryczne pękają w szwach od tej galerii nałogowców wszelkiej maści. Założę się, że w twoim eleganckim światku herosów biznesu też ich nie brakuje. Wprawdzie tym razem koncentrujemy się na uwięzionych w sieci chemicznych pokus, niektóre metody wsparcia okazują się uniwersalne, niezależnie od rodzaju nałogu. W powietrzu wisi pytanie: czy jesteś gotów pomagać takim zagubionym duszom i czy chcesz się dowiedzieć, jak to robić skutecznie?

Podejdź do sprawy z empatią, wnikliwością i solidnym planem opartym na faktach, a nie na domysłach. Zanim rzucisz się w wir podejrzeń, zbadaj sytuację — to, co widzisz i słyszysz, może nie być zgodne z prawdą. Z drugiej strony, jeśli menedżer nagle coraz częściej znika z biura, jego energia słabnie, zaś nastrój faluje niczym burzliwe morze, a do tego wyczuwasz subtelny zapach alkoholu — nie ignoruj tych sygnałów. Obserwuj bacznie, niczym doświadczony detektyw, lecz unikaj pochopnych wniosków. Nie wszystkie rysy to zapowiedź kryzysu, ale każda wymaga uwagi.

Kiedy zdobędziesz pewność, że jest kłopot, sięgnij po narzędzia pomocy. Pierwszym jest rozmowa — szczera, ale pełna taktu. Bez oskarżeń i dramatyzowania. Możesz zacząć od prostego pytania: Wyglądasz ostatnio, jakbyś zmagał się ze sztormem. Czy wszystko w porządku? Takie słowa nie zamykają drzwi, lecz je uchylają. Subtelnie zasugeruj możliwość pomocy — terapia, spotkania AA... Kluczem jest delikatność. Nikt nie chce być prowadzony na siłę — ludzie najchętniej decydują się na zmianę, gdy to oni wyznaczają kierunek.

Drugim kołem ratunkowym są firmowe zasoby: doradztwo, psychoterapia, programy wsparcia. Jeśli masz wpływ, zadbaj o ich dostępność. „Harvard Business Review” zauważa, że to często moment przełomowy _ iskra nadziei w mroku uzależnienia.

Nie ma zmiłuj się

Ale jeśli mimo wszystko alkohol zaczyna rozbijać fundamenty pracy lidera, czas na granice. Komunikat musi być jasny — jesteś dla nas ważny, lecz potrzebujemy cię w pełni obecnego. Czasem dopiero to trzecie koło ratunkowe — konkretne wymagania i konsekwencje — jest bodźcem do opamiętania się. Bez gróźb, ale też bez głaskania po głowie. Masz do czynienia z dorosłym, który zdaje sobie sprawę, że twojej pomocy musi towarzyszyć jego odpowiedzialność. Nie oczekuj jednak cudów z dnia na dzień. Droga do trzeźwości to ocean, a nie jeziorko, które da się opłynąć w pół godziny. I nigdy nie zawstydzaj. Psycholodzy ostrzegają: wstyd jest jak dziura w łodzi — zamiast ratować, przyspiesza tonięcie.

Rzuć koła ratunkowe tyleż z wyrozumiałością, co stanowczością. Może nie zostaną złapane od razu, ale będą widoczne. Czasem to wystarczy, by ktoś odważył się odbić od dna i popłynąć w stronę spokojniejszych wód.

Jeszcze jedno — wprowadź w biurze zasadę absolutnej trzeźwości i egzekwuj ją konsekwentnie jak najbardziej surowy kapitan na otwartym morzu. Bez owijania w bawełnę — alkohol w pracy to rafa ukryta pod taflą wody, która może zatopić załogę, firmę i wszelkie plany. Granica między biznesem a procentami powinna być dużo grubsza niż lina cumownicza. Nawiązując do reklamy piwa, może i dobre rzeczy przychodzą do tych, którzy nie czekają, ale na zimny browar pora jest dopiero po fajrancie i tylko dla tych, których używki nie ściągają w dół. W menedżerskiej karierze jedynie trzeźwy kurs prowadzi bezpiecznie do portu.