Herbatę z prądem już mają. Teraz w Zakopanem kombinują, jak uzyskać prąd z wody. Za to "święta wiertnia" ojca Rydzyka okazała się niewypałem.
Pańska Niżna. Niewielka wioska przy zakopiance. Z przodu Poronin, z tyłu Szaflary. Tak niepozorna, że większość ceprów, nawet stercząc w korku do Zakopanego, nie zwróci na nią uwagi. Bo i na co? Na kilkadziesiąt chałup rozrzuconych wzdłuż drogi? Z których dymi raptem kilka, ale to dostrzeże nawet dziecko. Ale kiedy zapyta dlaczego, wtedy wprawi w ambaras. Bo niby czemu z większości kominów dym nie leci, skoro mróz trzyma?
Górale z Bańskiej Niżnej są farciarzami. Ich wioska stała się pierwszą w Polsce, którą ogrzewa gorąca woda tryskająca z ziemi. Oni pierwsi dowiedzieli się, "czym się je" energię geotermalną. Dzięki niej oszczędzają na ogrzewaniu chałup prawie 40 procent. Ale nie oszczędziliby nawet złotówki, gdyby nie pech nafciarzy, którzy zjechali tu 25 lat temu. W poszukiwaniu ropy naftowej.
— Im dłużej, panie, wiercili, tym więcej pili — wspomina Maciej Fuda, mieszkaniec Bańskiej, operator orczyka.
Z żalu pili, bo gdziekolwiek wiercili, tam zamiast ropy tryskała gorąca woda. Po kilku latach zwinęli się i odjechali. Zostały po nich dziury na okolicznych łąkach. I woda.
— Potem przyjechali naukowcy i zaczęli na nas eksperymenty — wspomina Fuda.
Na początku lat 90. naukowcy z PAN postanowili sprawdzić na żywym organizmie, czy da się wodą zastąpić węgiel i ogrzać pobliskie chałupy. Wpierw namawiali ludzi z Białego Dunajca. Na próżno. Na słowo geotermia ci tylko pukali się w czoło. Ich sąsiedzi zza miedzy, z Bańskiej Niżnej, już nie. Ponoć na przekór.
W 1993 r. w Bańskiej Niżnej pierwsze pięć domów, a po dwóch latach niemal cała wioska wiedziała, dlaczego z komina dym nie leci. Eksperyment się powiódł, choć finansowo okazał się kompletną klapą. Powstała instalacja ciepłownicza oparta na wodzie geotermalnej, z której dzisiaj korzysta już Biały Dunajec, pobliskie Szaflary, Poronin i Zakopane. W sumie ponad 1300 chałup, pensjonatów, szkół , przedszkoli i innych budynków publicznych.
— Kiedyś ludzie przerzucali się na olej opałowy, bo wychodziło taniej. Dzisiaj żałują, gdyż geotermia jest u nas tańsza od oleju o 40 procent, a od prądu nawet drugie tyle. A jeszcze stanieje, bo zaczyna działać efekt skali, coraz więcej ludzi chce się podłączyć do sieci — zapewnia Czesław Ślimak z PEC Geotermia Podhalańska.
Efekt skali już widać. Ponad jedna trzecia Zakopanego ma ciepło z ziemi. Hotelarze niemal wszyscy. Geotermia jest w hotelu Kasprowy, Sabała, Belvedere, a nawet w Parku Wodnym na Antałówce. Sieć obejmuje zasięgiem Krupówki i całe centrum Zakopanego.
Od kuchni
Górale na nowinki łasi nie są, więc tym trudniej ich zmusić, żeby przewalili pół chałupy tylko po to, aby podłączyć ją do ciepła z ziemi.
— Żaden ambaras. Wystarczy wymiennik ciepła, wisząca na ścianie niewielka skrzynka, którą podpina się do centralnego ogrzewania i wody. Potem to już tylko rachunki płacić — mówi Ślimak.
Otóż to, a górale dudki liczyć potrafią:
— Nie zmęczy ich to liczenie. Wymiennik ciepła dla domu jednorodzinnego kosztuje 4-5 tys. złotych, do dużych hoteli od kilku do kilkudziesięciu tysięcy. Na rachunku jest opłata 43 zł za każdy gigadżul energii — wylicza Ślimak.
Takie liczenie górali przekonuje, dlatego coraz więcej z nich chałupy ma "giejotermalne". Ale dla Fudy i to już przestało być nowinką.
— Po herbacie z prądem przyszedł czas na prąd z herbaty. Tylko patrzeć, jak żarówki będą na wodę — żartuje Fuda.
Żartuje? Tak się tylko ceprom wydaje. Między Zakopanem i Nowym Targiem zalegają ponoć złoża tak gorących wód, że możnaby je wykorzystać do produkcji prądu.
— Przymierzamy się do budowy pierwszej w Polsce elektrowni geotermalnej. Chcemy wiercić otwór na głębokość 5 km, gdzie kryje się woda o temperaturze 130 stopni. Jeżeli uda nam się ją wynieść na powierzchnię, powstanie elektrownia. Przy temperaturze, jaką mamy teraz, czyli 80 stopni, nie opłaca się jej budować — przekonuje Ślimak.
A jeszcze nie tak dawno w Geotermii marzyli, żeby spółka wyszła nad kreskę, a dziś, proszę, jakie plany.
— Najgorsze w tej branży okazują się bóle porodowe i gigantyczna kapitałochłonność. Na początku koszty są olbrzymie, bo trudno uzyskać efekt skali, budując sieć, a tylko ona gwarantuje rentowność. Dlatego przez długi czas byliśmy pod kreską, ale dotarliśmy do punktu, w którym przedsięwzięcie zaczyna się zwracać. Wkrótce rura prawdopodobnie pójdzie do Nowego Targu, więc będzie jeszcze lepiej — zapewnia Ślimak.
Dotąd Geotermia Podhalańska zainwestowała 150 mln złotych. Żadna inna firma w Polsce nie włożyła więcej w energię geotermalną i nie zyskała tylu klientów. Ślimak jest królem. Który o wadach geotermii mówi niechętnie. Ale je widzi.
— Jak ścina mróz, to, niestety, ale wodę trzeba dogrzewać gazem. Nie ma rady — przekonuje Ślimak.
Stargard pod kreską
W Stargardzie Szczecińskim też mają fart — najlepsze warunki geotermalne w Polsce: wysoka temperatura i możliwości produkcyjne odwiertów. Odwierty zresztą też zostały po nafciarzach. Tyle że nikt tu nie robił wiwisekcji, więc bolało od razu. Instalacja jest najprostsza z możliwych, dwa otwory, jeden zasysa wodę, drugi wtłacza ją z powrotem do ziemi, żadnych dodatkowych instalacji jak pompy ciepła, gaz czy biomasa. Ale i tak w godzinę można wyprodukować około 300 m sześc. gorącej wody. Teoretycznie.
— To jedyna instalacja wpięta w system ciepłowniczy produkujący ciepło z węgla — mówi Artur Niewiarowski, prezes PUC Geotermia Stargard, spółki powstałej w 1999 r.
Instalacja kosztowała Geotermię jakieś 33 mln złotych. W Stargardzie wyliczyli, że powinna zwrócić się po 10 latach. Czyli już.
— Eksploatacja nie kosztuje wiele. Najdroższe jest czyszczenie odwiertów i ich renowacja. Gdyby się nie zamulały, gdybyśmy stosowali materiały odporne na korozję, gwarantujące przepływ 300 m sześc./godz. wody o wysokiej temperaturze, to byłby dobry interes, ale nie jest — mówi Niewiarowski.
Energia geotermalna się nie opłaca?
— Tak, ze względu na niską cenę sprzedaży. Taryfy tak się ustala, że nie możemy sprzedać ciepła z wód po takiej cenie, jak ciepło z węgla. Taryfa stoi na straży, aby nie dochodziło do nieuzasadnionego wzrostu cen i aby pokryć koszty działania ciepłowni geotermalnej. Niemożliwa jest sytuacja, że budujemy geotermię, mamy małe koszty eksploatacji, zacieramy ręce i jesteśmy bogaci. Cena powinna być "taryfowa" zgodnie z URE, a nie jest — ubolewa Niewiarowski.
Dzisiaj już wie, że geotermia przypomina chodzenie po linie, jest tyle niewiadomych i przeróżnych pułapek, w które można wpaść, że sam się dziwi, że wszedł w tę branżę. A gdy widzi świeżych inwestorów, którzy chcą inwestować w geotermię, bo jest modna, ogarnia go przerażenie:
— Pamiętam ludzi zainteresowanych budowaniem ciepłowni, niewiedzących, ile mają stopni w ziemi ani co mają zasilać. Jeśli ktoś ma 60 stopni, to bez dodatkowego źródła ciepła może najwyżej kwiatki, warzywa lub baseny ogrzewać. Ewentualnie produkcja energii elektrycznej dla potrzeb lokalnych też by weszła w rachubę. Wykorzystując potencjał w Stargardzie, moja firma mogłaby zasilać potężny kompleks szklarni plus baseny termalne. Wtedy bym nie miał kłopotów finansowych — mówi Niewiarowski.
Może jednak jakieś plusy?
— Naturalne ciepło, nieskończone wiecznie i to wszystko — mówi prezes, zerkając na termometr. Gdyby mógł, pewnie by zaklął. Na dworze znowu mróz. Znowu na minusie. Znowu zyski spadną, bo woda chłodniejsza.
Święta wiertnia
Na stronie Radia Maryja link "geotermia" sąsiaduje z "prześladowaniem chrześcijan". Przypadek? Chyba nie, bo geotermalne inwestycje ojca dyrektora idą opornie. Pod Toruniem są ciepłe wody, ale otworów nikt przedtem tu nie robił. Trzeba było wiercić samemu. I za własne pieniądze.
— Koszt jednego otworu wynosi 20-30 mln złotych — informuje prof. Krzysztof Szamałek z Wydziału Geologii Uniwersytetu Warszawskiego, były wiceminister ochrony środowiska i naczelny geolog kraju.
Tymczasem czwartkowy "Dziennik" podał, że z odwiertu koło toruńskiej szkoły o. Tadeusza Rydzyka nie trysnęła woda o temperaturze przekraczającej 80 stopni. A tylko taka gwarantowała, że biznes dyrektora Radia Maryja się opłaci.
Robotnicy dowiercili się na głębokość zbliżoną do 3 tys. m. Zamiast gorącej wody znaleźli tylko ciepłą i wilgotną skałę. Czyżby musieli wiercić głębiej?
O "świętej wiertni" (jak nazywają w Radiu Maryja inwestycję ojca Rydzyka) generalnie wiadomo niewiele. Bo o ile wszyscy chętnie chwalą się swoją geotermią, ksiądz Rydzyk milczy jak grób.
O szczegóły chcieliśmy zapytać współtwórcę projektu geotermii toruńskiej Ryszarda H. Kozłowskiego — bezskutecznie. Milczeniem zbył nas także wykonawca inż. Henryk Biernat z firmy POLGEOL.
— W sumie niewiele wiadomo o toruńskim wierceniu. Prasa fachowa albo milczy, albo podaje tylko dobre wiadomości, jak choćby to, że zaczął wiercić jeden otwór. Skoro tak, to czeka go jeszcze jeden. Sam jestem ciekaw, na jakie złoża trafił — komentuje Ślimak.
Wszyscy są ciekawi.
Zdaniem posłanki Anny Sobeckiej (PiS) "inwestycja jest kosztowna, ale szybko się zwróci. Gdyby to dzieło poskutkowało zielonym światłem dla takich inwestycji, to Polska mogłaby się stać niezależną pod względem energii".
Chcielibyśmy. Niestety.
60-stopniową wodą, którą kilka miesięcy temu znaleziono pod Toruniem, ojciec Rydzyk może ogrzewać najwyżej kompleks budynków swojej szkoły, co byłoby równie opłacalne jak koszenie trawnika kombajnem. Mimo to, niezrażony niepowodzeniem, składa wciąż nowe wnioski o zgodę na zbiórkę pieniędzy na wiercenia. Najnowszy wpłynął do MSWiA 14 stycznia.
— Energię geotermalną należy traktować jako uzupełniające źródło energii. Każdego, kto twierdzi, że mamy ogromne zasoby ciepłych wód mogących zastąpić energię z węgla czy atomową, trzeba traktować jak niedouczonego laika. Geotermia, owszem, ale nie wszędzie, nie zawsze i nie na każdą skalę — twierdzi prof. Szamałek.
Słodki Mszczonów
80 proc wód geotermalnych w Polsce to solanki. A sól jest największym wrogiem instalacji. Solanka podgrzana do 30 czy nawet 80 stopni działa prawie tak jak kwas solny.
— Po paru latach nawet kwasoodporne rury trzeba wymienić — mówi prof. Szamałek.
Dlatego w Mszczonowie czują się szczęściarzami. Tylko tutaj pompują ciepłą słodką wodę, a nie solankę. Nie musieli wiercić drugiej rury, żeby zwracać solankę ziemi. Wystarcza jedna, więc i w kieszeni sporo zostało, a skutek ten sam. Wyszło im taniej, choć bez pomocy nafciarzy.
Na instalację wydali 500 mln złotych, które zwrócą się za trzy lata, a przez kolejne w gminnej kasie zostanie 70 mln złotych rocznie. Dzisiaj Mszczonów jest jedyną gminą niedopłacającą do geotermii. Pozostałe mają straty albo dopiero wychodzą na plus.
Z kolei w Pyrzycach występują najlepsze, poza Stargardem Szczecińskim, warunki geotermalne w Polsce. Zbudowano więc instalację geotermalną. Tyle że nie było tu jednej sieci ciepłowniczej. Należało ją budować od podstaw. Przez wiele lat sieć działała na stratach. n
