Ubezpieczyciele i banki prawie pod korek zatankowały gwarancje należytego wykonania kontraktów oraz usunięcia wad i usterek w państwowych projektach infrastrukturalnych. Tego typu zabezpieczeniami zarządza się w ramach ustalonych limitów dla poszczególnych sektorów gospodarki, a czasami nawet konkretnych firm. Ponad 80 proc. zabezpieczeń dotyczy firm budowalnych, których rentowność jest zagrożona — twierdzą jednogłośnie bankowcy i ubezpieczyciele, opierając się na własnych analizach.

Obawiają się, że oberwą rykoszetem, jak osiem lat temu, gdy firmy bankrutowały, a beneficjenci uruchamiali świadczenia z zabezpieczeń. To ostudziło zapał reasekuratorów do przejmowania części ubezpieczeniowego ryzyka, co wpłynęło na pojemność koszyka gwarancyjnego ubezpieczycieli. Bogatsi o doświadczenia gwaranci chcą nowych standardów dających poczucie bezpieczeństwa państwowym inwestorom, ale na warunkach wypracowanych przy jednym stole, a nie narzuconych z góry i odbiegających od europejskich praktyk. Ostrzegają, że jeśli zabraknie dobrej woli, publiczne inwestycje wyhamują.
Czego pragną gwaranci
— Długie okresy wystawianych gwarancji, często przedłużane na 10 lat i więcej, powodują konieczność zawiązywania kosztownych rezerw, co odbija się na rentowności — informuje Arkadiusz Lewicki, dyrektor zespołu ds. programów publicznych i środowiskowych w Związku Banków Polskich (ZBP). Tak długich okresów gwarancyjnych nie chcą akceptować międzynarodowi reasekuratorzy, co przyprawia o ból głowy ubezpieczycieli.
— Standardem międzynarodowego rynku reasekuracyjnego są pięcioletnie umowy, tymczasem w krajowych wzorcach gwarancji znajdują się zapisy obligujące do ich automatycznego wydłużenia pod rygorem wypłaty pełnej kwoty — mówi Rafał Mańkowski, analityk Polskiej Izby Ubezpieczeń (PIU).
Zdaniem przedstawiciela ZBP rolowanie znacząco obciąża limity gwarancyjne, ograniczając dostęp do tej formy zabezpieczenia innym firmom. Inwestycje w sektorze infrastrukturalnym to projekty o dużej wartości i z długim okresem realizacji, co również podnosi ryzyko transakcji. Według bankowców „niezwłocznie należy wprowadzić instrument regwarancyjny Banku Gospodarstwa Krajowego”, już przygotowany w odpowiedzi na potrzeby i problemy rynku inwestycji infrastrukturalnych. Chodzi o możliwość dzielenia się z państwowym bankiem ryzykiem z gwarancji, która zabezpiecza kontrakt komercyjny pomiędzy podmiotami prywatnymi. Obecnie nie ma takiej możliwości.
Status quo niepożądane
Jeśli nic się nie zmieni, wzrosną ceny gwarancji, co obniży rentowność projektów dla wykonawców, którzy ostatnio i tak bardzo często realizują je ze stratą — alarmują bankowcy. Z innej perspektywy patrzą na ryzyko zakłady ubezpieczeniowe.
„Ewentualne zatory w wystawianiu nowych zabezpieczeń (wynikające z wyczerpania się limitów dla firm sektora budowalnego), które zakłócałby proces inwestycyjny państwa, mogą stanowić zagrożenie reputacyjne dla sektora finansowego” — stwierdzają ubezpieczyciele w piśmie, do którego dotarł „PB”.
Oba sektory bacznie analizują przypadki upadłości firm budowlanych na przestrzeni ostatnich lat, spowodowane m.in. wzrostem cen materiałów i kosztów pracy. W większości przypadków realizowane inwestycje odbierane są po ustalonym terminie, co powoduje konieczność przedłużania gwarancji. Co więcej, długoterminowe gwarancje, będące wymogiem beneficjenta, zostały wystawione w czasach prosperity firm budowalnych. Bankowcy oszacowali (na podstawie pozyskanych od zamawiających danych o planowanych kontraktach), że w ciągu trzech lat popyt na gwarancje bankowe będzie miał wartość minimum 4 mld zł, a wypłaty z gwarancji wyniosą 260 mln zł. Bieżąca ekspozycja ubezpieczycieli to ponad 20 mld zł. Sektor twierdzi, że jest w stanie zaspokoić jeszcze tegoroczny popyt, ale nie potrafi przewidzieć bardziej odległej przyszłości.
Lepiej zapobiegać, niż leczyć
Jako pierwsze problem zdiagnozowały banki, które podzieliły się analizami z resortami finansów i infrastruktury. Zaproponowały też gotowe rozwiązania. Temat jednak ucichł, by powrócić na początku 2020 r. Wówczas do banków dołączyli ubezpieczyciele. Branże połączyły wspólne problemy: rosnąca szkodowość budowlańców i wyczerpujące się limity. W marcu gwaranci spotkali się z przedstawicielami ministerstw aktywów państwowych, infrastruktury i rozwoju. Do stołu zaproszono także drogowców (m.in. Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad), jednak wybuchła pandemia koronawirusa, więc rozwiązanie problemu odłożono na spokojniejsze czasy. Branża budowalna też odczuje skutki kryzysu. Jak wpłynie to na gwarantów kontraktowych?
— Na razie sektor budowlany funkcjonuje i są wystawiane nowe gwarancje. To, czy koronawirus odbije się na tym rynku, będzie zależeć od tego, ile pieniędzy rząd przeznaczy na inwestycje publiczne po pandemii. Antykryzysowe programy inwestycyjne powinny złagodzić skutki kryzysu gospodarczego i pobudzić koniunkturę. Odbędzie się to wprawdzie kosztem zwiększenia poziomu długu publicznego w relacji do PKB, jednak uwzględniając obecny poziom zadłużenia, jest jeszcze przestrzeń na takie działania — ocenia Łukasz Wawrzeńczyk, prezes Profiki Broker.
Czarny scenariusz dla budownictwa nie powinien istotnie wpłynąć na rynek gwarancji.
— Dekoniunktura dotknie prawdopodobnie budownictwo kubaturowe, gdzie inwestorami są głównie podmioty prywatne. Większość gwarancji wystawia się jednak na rzecz inwestorów działających w reżimie zamówień publicznych, więc w średnim terminie spadek popytu na gwarancje nie powinien być odczuwalny — wyjaśnia Łukasz Wawrzeńczyk.