Jabłka z Polski to samo zło — wynika z ostatniego artykułu na czytanym przez branżę owocowo-warzywną portalu Freshplaza. com, w którym zarzuty wobec polskich owoców stawiają Francuzi.

Nieistotne wolumeny
A poszło o dwunastokrotnie wyższy import znad Wisły — Freshplaza, cytując Daniela Sauvaitre, szefa National Apple & Pear Association, informuje, że od sierpnia 2018 r. do lutego 2019 r. Francuzi kupili od nas 13,9 tys. ton jabłek, podczas gdy rok wcześniej 1,16 tys. ton.
— Przy polskiej produkcji na poziomie 3-5 mln ton jabłek to nie są wolumeny, które mogą komukolwiek zaszkodzić na rodzimym rynku, a już na pewno nie Francuzom, którzy sami są ich istotnym producentem. Prawdziwą przyczyną nagonki na polskie jabłka, i to nie tylko medialnej, jest ich słabnąca pozycja jako eksportera. Zetknęliśmy się z następującą sytuacją: zwiększaliśmy dostawy do odbiorcy w Wielkiej Brytanii, który przez to ograniczał zamówienia we Francji. Na nasze owoce nagle napłynęła seria donosów. Podjęto kontrole, nieprawidłowości nie wykazano — mówi Michał Lachowicz, szef Grupy La-Sad.
Konkurencja znad Sekwany stawia — przynajmniej w rozmowie z Freshplaza.com — wiele zarzutów naszym sadownikom. Przede wszystkim wytyka, że od 10 lat bierzemy pieniądze z UE na modernizowanie i rozbudowywanie hektarów z jabłoniami, dzięki czemu staliśmy się drugim producentem na świecie. Ponieważ utraciliśmy największego odbiorcę, czyli Rosję (w związku z embargiem), to przyjęliśmy „strategię agresywnego podboju” nowych rynków dzięki temu, że obowiązują u nas „najniższe środowiskowe, socjalne i sanitarne normy w Europie”. Mowa jest m.in. o pestycydach czy kosztach pracy niższych o 75 proc. od francuskich, a według Francuzów to koszty pracy odpowiadają za 60 proc. kosztów produkcji jabłek. W efekcie polskie jabłka mają być sprzedawane w cenie od 0,18 EUR (0,77 zł) do 0,48 EUR (2,05 zł) za kilogram, zaś francuscy sadownicy nie są w stanie pokryć kosztów produkcji przy cenie sprzedaży poniżej 1 EUR.
Fałszowanie i braki
— Aktualne zarzuty Francuzów nie są niczym zadziwiającym, bo cały czas zgłaszają na różnych forach coś przeciwko naszym owocom. Tylko w tym sezonie jako związek tłumaczyliśmy się w ramach branżowych spotkań w gronie europejskich producentów i na forum unijnym z polskiej nadprodukcji — mówi Witold Boguta, prezes Krajowego Związku Grup Producentów Owoców i Warzyw.
— To jest oczernianie polskich jabłek, które — zwłaszcza przez publikacje na branżowym portalu — ma nam zepsuć opinię wśród potencjalnych odbiorców i obniżyć wizerunek naszych owoców w Europie. Jeżeli chodzi o bezpieczeństwo naszych owoców, to fakt, że Chińczycy dopuścili na swój rynek tylko francuskie i polskie jabłka, najlepiej świadczy o tym, jak świetny mamy zintegrowany system produkcji owoców, kontrolując wszystko — łącznie z jakością wody w studniach. Zarzuty o niższych kosztach pracy też są śmieszne — to jest wolny rynek, każdy produkuje,gdzie chce. Tak długo, jak jest to produkt tej samej jakości za niższą cenę, jest to po prostu zwykła konkurencja rynkowa i kwestia odpowiedniego zarządzania produkcją — dodaje Michał Lachowicz.
Daniel Sauvaitre zarzuca naszym owocom coś jeszcze — „braki w znakowaniu”, które pozwalają na łatwe uczynienie z nich jabłek rzekomo francuskich.
— Jako kraj eksporter nie jesteśmy winni temu, że francuscy dystrybutorzy w ramach prowadzonej działalności mogą zgłaszać odebrane z Polski owoce jako francuskie. To oni przecież dopuszczają się przestępstwa fałszowania kraju ich pochodzenia — twierdzi szef Grupy La-Sad.
Z danych The World Apple and Pear Association wynika, że zapasy jabłek w UE na początku kwietnia 2019 r. były o 95 proc. wyższe niż rok wcześniej. We Francji zostało ich 305 tys. ton wobec 250 tys. ton w kwietniu 2018 r. W Polsce było to odpowiednio: 665 i 286 tys. ton, a we Włoszech, też znaczącego producenta jabłek, 692 i 327 tys. ton.
Nihil novi
Jabłka to nie jedyny polski produkt rolny, któremu dostaje się za granicą za „niszczenie” lokalnych wytwórców. To przez Polaków miał rzekomo zbankrutować jeden z pionierów borówki amerykańskiej w Hiszpanii. Fernando Garcia z Asturiańskiego Stowarzyszenia Producentów Owoców Miękkich tłumaczył kłopoty Asturian Berries „rosnącą konkurencją z takich krajów, jak Polska i Rumunia, które mają niższe koszty produkcji”. Nasi producenci odpowiadali, że jeżeli wygrywamy z Hiszpanami, to nie niższymi kosztami, lecz jakością, zwłaszcza że w przypadku tego rynku nasze „sezony” (czyli dostępność borówki) pokrywają się w różnych regionach tylko częściowo albo wcale. Wcześniej na spychanie z rynku skarżyli się też m.in. holenderscy producenci pieczarek, bo jesteśmy w stanie „wyprodukować ponad dwa razy więcej niż Holendrzy (...), a jakość naszych grzybów jest taka sama jak holenderskich”. Gdy zrobili badania nad przewagami konkurencyjnymi, wyszło im, że Niemcy wybierają nasze grzyby chętniej niż holenderskie, bo jesteśmy lepsi w takich kategoriach, jak: relacja ceny do jakości, bardzo wysoka jakość i kontrola, dostępność wysokiej jakości przez cały rok i zarządzanie reklamacjami.