Nie tylko superprodukcja Netflixa o największej w powojennej historii Polski katastrofie morskiej będzie mieć premierę 5 listopada. Równolegle z dramatem „Heweliusz”, inspirowanym zatonięciem polskiego promu na trasie Świnoujście–Ystad w styczniu 1993 r., zadebiutuje inny serial poświęcony tej tragedii, nie w pełni wyjaśnionej, po której nielicznych ocalonych i rodziny ofiar czekała długa walka o prawdę i sprawiedliwość. Właśnie o ich losie traktuje to drugie dzieło. Ma jednak inny charakter i postać.
Pięcioodcinkowy dokument „12 000 dni. Katastrofa promu Jan Heweliusz” jest podcastem. Usłyszymy go też na antenie jego twórców, czyli Programu Trzeciego Polskiego Radia. Dołączy do nielicznych na razie dokumentalnych seriali w formie audio. Takie dzieła trudno znaleźć nawet na Audiotece, platformie z tysiącem produkcji dźwiękowych, gdzie przybywa też audioseriali.
Emocje w świecie dźwięku
„Święty chaos”, pierwszy audioserial Audioteki z pełną obsadą i filmową dramaturgią, zadebiutował w 2013 r. Obecnie lista takich produkcji liczy około 220 produkcji, ale dokumentalnych jest garstka.
– Mamy ich kilka. Rynek preferuje fabularne bardziej emocjonalne i uniwersalne – mówi Jagna Wiszniewska, wiceprezeska ds. zarządzania kontentem w Audioteka Group.
W audioserialowej ofercie platformy dominują więc kryminały, thrillery, fantastyka, sci-fi. Mają setki tysięcy słuchaczy, jak podkreśla przedstawicielka spółki.
– Audio pozwala przeżywać historie wszędzie: w aucie, na spacerze, w kuchni – wyjaśnia popularność seriali bez obrazu.
Dziś żyjemy w dobie słuchania na żądanie – mówią ludzie radia. Różnorodna twórczość jest dostępna w każdej chwili, w różnych miejscach w sieci. Dzieło zyskuje większy zasięg.
– Możemy więc dotrzeć do wielu odbiorców także z reportażem – zauważają realizatorzy wspomnianego dokumentalnego autorskiego audioserialu Programu Trzeciego PR.
12 tysięcy dni po tragedii
Reporterzy radiowej Trójki – Anna Dudzińska i Michał Matus – pracowali pół roku nad stworzeniem tego dokumentu. Jest pełnym emocji obrazem dramatów, z jakimi po zatonięciu promu „Jan Heweliusz” zmagali się ocaleni oraz rodziny ofiar i dzielą się tym po latach milczenia.
– Oddajemy głos osobom, których nigdy nie wysłuchano, i tym, które teraz mówią szerzej z czym musiały się mierzyć i jak sobie radzić przez minione 12 tysięcy dni po katastrofie. Z ich trudnych przeżyć rodzi się pewnego rodzaju uniwersalna opowieść o traumie – o stracie, o odchodzeniu, o tym, jak żyć po tragicznych doświadczeniach – mówi Anna Dudzińska.
Zaznacza, że wciąż nie każdy całkowicie się z tym otwiera. I choć słuchacze chcieliby lepiej poznać kapitana Andrzeja Ułasiewicza, który pozostał na promie, to jednak żona i córka chronią i kryją przed światem jego głos zachowany w rodzinnym archiwum.
– To nie są łatwe rozmowy, także dla nas, dziennikarzy – dodaje.
Jak zauważa Bartosz Panek, redaktor naczelny Studia Reportażu PR, konsultant audioserialu, jego autorzy podjęli duży wysiłek, by dotrzeć do osób, które nie upominały się o swoje, do głosów dotychczas zmarginalizowanych, niewydobytych także z istniejącej dokumentacji chociażby procesów sądowych.
Te poszukiwania zaowocowały też odkryciem tajemnicy.
– Jeden z tropów zaprowadził nas do wyjątkowego spotkania w Szwecji. W naszych poszukiwaniach kroczyliśmy po wielu ślepych uliczkach i gdyby nie sporo szczęścia, sama nasza praca i upór by nie wystarczyły. Na razie mogę tylko powiedzieć, że to są poruszające historie, w których strach miesza się ze wzruszeniem. Nigdy bym takiego scenariusza nie wymyślił i nie sądzę, żebym jeszcze kiedyś przeżył coś podobnego do tego, co przytrafiło się nam podczas nagrań – wspomina Michał Matus.
Cały zebrany materiał liczy około 40 godzin.
– Powstał z tego dokument z gorzką refleksją, jak wiele krzywd doznano, gdy państwo zawiodło. Kto wie, czy ich skala nie byłaby mniejsza, gdybyśmy w 1993 r. mieli tak szeroki dostęp do mediów jak dziś. Od początku żylibyśmy katastrofą, głośno domagali się wyjaśnienia przyczyn, ukarania winnych, zadbania o rodziny ofiar. Tymczasem otrzymały one odszkodowania po wielu latach i dopiero na skutek wyroku trybunału w Strasburgu – mówi Bartosz Panek.
Pomocne partnerstwo
Program Trzeci PR przygotowuje także specjalny odcinek o kulisach prac nad fabularną superprodukcją Netflixa, który jest zarazem partnerem radiowego serialu. Szef Studia Reportażu nie ukrywa, że taka współpraca zwiększa szanse realizacji przedsięwzięć kosztownych z uwagi na nakład pracy.
– Mowa o miesiącach przygotowań kilku odcinków, bardzo angażujących emocjonalnie, tak było przy realizacji dokumentu o katastrofie promu. Trudny to czas, pełen sporów, także o to, w której sekundzie powinno paść dane słowo. Wbrew pozorom mamy też z tego frajdę, bo taka praca wychodzi na dobre całemu projektowi – opowiada Bartosz Panek.
Dzieło Trójki nie będzie pierwszym dokumentalnym serialem radiowym realizowanym z zewnętrznym partnerem. Przed rokiem miała premierę opowieść „W Nowej Zelandii zaczyna się dzień” o polskich dzieciach, które tam znalazły dom w czasie II wojny światowej po tułaczce na zesłaniu w ZSRR. Była wspólną produkcją Studia Reportażu z Instytutem Pileckiego, a autorstwa Martyny Wojtkowskiej i na tym nie koniec projektów z nimi powstających.
– Prawdopodobnie jeszcze w tym miesiącu zaprezentujemy zwiastun serialu „Sala 600”. Ta produkcja przybliży perspektywę polskich uczestników na procesy norymberskie przeciwko nazistowskim zbrodniarzom wojennym. Premierę serii planujemy na jesień przyszłego roku, a teraz mogę zdradzić, że ten serial na pewno zaskoczy słuchaczy – zapowiada Bartosz Panek.
Praca nad takimi dokumentami to ogromny nakład pracy. Nie tylko związany z docieraniem do ich bohaterów, ważnych miejsc, cennych akt. Tu trudno wiernie trzymać się scenariusza i prowadzić akcję według przyjętej wizji. Nierzadko odkrywane fakty wywracają do góry nogami już zbudowany odcinek czy całą serię. To wszystko nie tylko dokłada zajęć, ale po prostu kosztów. Między innymi z tych względów rynkowa oferta dokumentalnych seriali audio nie rozpieszcza ich fanów zalewem takich produkcji.
Jagna Wiszniewska mówi wprost, że Audioteka Group nie ma teraz takich w planie. Jednocześnie dodaje, że cały segment audioseriali zaczyna być motorem rozwoju platformy. Na koniec 2025 r. wzrost ich sprzedaży może wynieść 77 proc.
– Ich fanami są głównie osoby w wieku 25 do 44 lat. Spędzają z naszymi produkcjami ponad trzy razy więcej czasu niż użytkownicy audiobooków. Dla wielu to codzienny rytuał, który zastępuje śledzenie seriali wideo – mówi wiceprezeska Audioteki Group.
Każdy może chwycić za pióro
Rynek tej rozrywki zaczyna być konkurencyjny. Jej dostawcy podejmują różne akcje, by wzbogacić ofertę. Oto np. konkurs Empik Go Story na scenariusz serialowej opowieści ma za sobą pięć edycji i okazał się owocny dla organizatora.
– Seriale zrealizowane w ramach konkursu mają po kilkadziesiąt tysięcy odsłuchań i większość użytkowników słucha ich do końca – mówi Anna Winnicka, starsza dyrektorka ds. rozwoju treści cyfrowych w Grupie Empik.
Napłynęło około 2,5 tys. konkursowych tekstów. Głównie kryminały, literatura obyczajowa, thrillery. Jedna trzecia zgłoszonych prac pochodzi od debiutantów.
Na razie szóstej edycji konkursu nie zaplanowano. Empik obecnie analizuje prace wpływające na bieżąco. Z niektórych powstają pełnowymiarowe produkcje audio. Część na podstawie przesłanych scenariuszy, inne po odpowiednim przetworzeniu zaproponowanej prozy czy tylko opisu fabuły.
– Te ostatnie projekty wymagają więcej pracy, decyzji co do konstrukcji sezonu, bohaterów, wątków pobocznych. Na przykład „Mimikra” czy „Spowiedź” powstały właśnie na bazie prozy – relacjonuje Anna Winnicka.
Piątka pasjonatów
Pełny proces produkcji audioserialu, zapewniający przeróbkę prozy na scenariusz, obsadę, reżyserię, oprawę muzyczną, można już zlecić nie tylko dużym graczom. Na takie usługi porwała się np. grupka ludzi współtworzących Studio Fonoryt. Sami też piszą opowieści audio, co początkowo było wręcz konieczne.
– Aby zacząć i zbudować portfolio, musieliśmy napisać własny tekst i zrealizować go za prywatne pieniądze, inaczej nikt by się nami nie zainteresował – mówi Krzysztof Zatryb, założyciel studia.
Fonoryt, jako studio nagraniowe i lektorskie, jest podmiotem rodzinnej firmy Aspekt Anita Zatryb, zajmującej się produkcją telewizyjną i radiową.
– Czyli zatrudnia mnie mama – oświadcza Krzysztof Zatryb.
Pozostali członkowie zespołu nie są tam pracownikami. To Katarzyna Duk, Przemysław Bawół, Jagoda Mikulska i Stanisław Mroz. Są tekściarzami, aktorami, kompozytorami, realizatorami dźwięku i jak podkreślają, działają wspólnie z pasji.
– Zaczęliśmy jako artystyczny kolektyw i wciąż raczkujemy. Wiele pracy wykonujemy pro bono, ale w tym roku studio zaczęło już na siebie zarabiać. To m.in. pozwoliło mi zejść z etatu w innym studiu nagraniowym – wyznaje założyciel Fonorytu.
Zlecenia na audioseriale płyną od wydawnictw książkowych. Współpraca z „Aleksandrią” dała prawo do wyłączności na produkcje oparte na prozie Janusza Zajdla, autora fantastyki naukowej. W 2024 r. Fonoryt zrealizował jego „Limes Inferior” i „Paradyzję”, a w tym „Cylinder van Troffa”. Trwają już prace nad kolejnym utworem tego pisarza. Studio szykuje też kontynuację autorskiego dzieła jego założyciela – „Gniewu Gór”.
Na przyszłość Fonorytu patrzy on dość optymistycznie, choć dostrzega sporo wyzwań. Myśli o rozszerzeniu bazy klientów, rozwoju produkcji audioseriali czy słuchowisk, ale to niełatwe z uwagi na mały zespół, który pracuje też nad wieloma audiobookami.
– Jeśli mamy w pełni rozwinąć skrzydła, trzeba będzie powiększyć załogę, np. o kolejnych realizatorów dźwięku, producentów. I zmienić lokal na większy, umożliwiający nagrywanie kilku produkcji jednocześnie – wylicza Krzysztof Zatryb.
Z dumą jednak wskazuje, że klienci przychodzą do nich coraz tłumniej.
– Przy aktualnym tempie rozwoju, naszym i rynku audio, spodziewam się, że za rok wszyscy członkowie zespołu będą pracowali tylko w naszym studiu, a za dwa lata będziemy mogli mówić o pasywnym dochodzie – prognozuje założyciel Fonorytu.



 
             
             
            