Do galerii najtrudniej podobno jest wejść — zatrzymujemy się przy witrynie, ale na myśl o tym, że pociągając za klamkę, zostaniemy natychmiast zauważeni i odpytani z tego, czego szukamy, wolimy ten nasz kontakt ze sztuką odłożyć na przyszłość. Nie znając rynkowej oferty, nie da się jednak inwestować, a jeśli zdarzyło nam się już kiedyś tak wycofać, w ten weekend dobrze to nadrobić. Przez Warszawskie Targi Sztuki, zaplanowane na 9-11 października, można przechodzić godzinami, bezpiecznie wtapiając się w odwiedzających, a wszystkie obrazy są podpisane, więc nie ma nawet okazji, żeby wyjść na ignoranta.

Rynek w pigułce
W drugim kwartale tego roku liczba odwiedzających na 15 największych targach sztuki wyniosła około 0,5 mln, czyli 9 proc. więcej niż w tym samym okresie 2014 r., wynika z danych portalu Skate’s. Prawie 100 tys. kolekcjonerów zjawiło się w tym roku na szwajcarskich Art Basel, a na jedno wystawowe stoisko na arteBA w Buenos Aires przypadło statystycznie około tysiąca osób. Żeby natomiast zaprezentować swoją ofertę na Art Cologne, przeznaczyć trzeba było średnio 45 tys. EUR (191 tys. zł), wliczając koszty transportu i ubezpieczenia, ale na przeciętnego odwiedzającego przypadło też 270 EUR (1,2 tys. zł) wydatków na dzieła sztuki. Liczbowe zestawienia, chociaż cieszą oko analityków, zazwyczaj koncentrują się na tym, co dzieje się w najprężniejszych ośrodkach — tymczasem w kraju, chociaż okazji nie jest zbyt wiele, ożywienie nie musi być specjalnie mierzone, żeby dało się je zauważyć. Aby zorientować się pobieżnie w ofercie głównych lokalnych galerii, można przejść przez stołeczne targi, nie zwalniając kroku, ale wystarczy pokrążyć po nich w trochę spokojniejszym tempie, żeby zauważyć, co i w jakiej cenie jest na rynku dostępne. Nawet jeśli nie zostaniemy od pierwszego dnia inwestorami, przynajmniej uda nam się może wpaść na jakąś odpowiedź na prześladujące pytanie o to, czego szukamy.
Oswojony informel
Jeśli nie zawęziliśmy się jeszcze do żadnego wybranego nurtu, o naszą uwagę będzie konkurował pewnie i jakiś muzealny ułan na koniu w tradycyjnej ramie, i przyklejona do płótna zepsuta parasolka, rozmazana chaotycznie farba, a nawet międzywojenna komoda, włoska nowoczesna lampa i operowy plakat. W podzamkowych arkadach zwykle nie odnosi się jednak wrażenia bałaganu, bo każda z wystawiających galerii ma wydzieloną przestrzeń, w oddzielnej niszy odbywają się panele dyskusyjne i wykłady, a obok wszystkiego organizowane są odrębne wystawy. Wzrok tych, którzy już wiedzą, że bardziej od konnych portretów woleliby oglądać zepsute parasolki, przykują z pewnością zbiory Tadeusza Kantora, który parasol właśnie uznawał za tzw. objaw realności niższej rangi — przedmiot zdegradowany, który na nowo stawał się użyteczny jako element dzieła sztuki. Chociaż kantorowska koncepcja może się z pozoru wydawać mało przekonująca, warto w tym kontekście przypomnieć, że płótno z rozbryzganą przez krakowskiego artystę farbą wylicytowano na czerwcowej aukcji w Christie’s do 104,5 tys. GBP (601 tys. zł). Na okoliczność odroczonej wizyty w galerii przyda nam się więc informacja, że dzieło z parasolką nazywa się zwykle asamblażem albo ambalażem, a takie, na którym nie widzimy kompozycji, tylko same plamy, to informel.
Kwiaty i kwadraty
Pod względem wartości rynkowej zdegradowane przedmioty — o ile zajął się nimi kiedyś Kantor — osiągają podobne ceny do tych, które traktowane były jako dzieła sztuki od zawsze. Przeciwieństwem do przytwierdzonego do obrazu parasola może być chociażby dorobek Józefa Chełmońskiego, znanego z realistycznego malarstwa, albo Jacka Malczewskiego czy Vlastimila Hofmana, którzy wplatali w swoje kompozycje różne mało rzeczywiste wątki. W ubiegłym roku spośród eksponowanego dawnego malarstwa największy entuzjazm wzbudziły chyba wyceniony na 2 mln zł olejny obraz Henryka Siemiradzkiego i martwa natura z kwiatami autorstwa syna Jana Bruegla młodszego — to kolejne obiekty do odnotowania, bo drogie obrazy Siemiradzkiego bezpiecznie możemy nazwać akademizmem, a drobiazgowo oddany bukiet na bardzo ciemnym tle zawsze przypominać nam może któregoś z Brueglów. Pomiędzy oprawionymi w złote ramy tradycyjnymi dziełami a tym, co bez zawahania nazywamy już ambalażem, czeka natomiast spory wybór polskiego powojennego malarstwa. Wystawiające galerie zaprezentują nam tym razem m.in. geometryczną kompozycję Andrzeja Wróblewskiego, prace Jerzego Nowosielskiego, Henryka Stażewskiego, mniej popularnego Stefana Krygiera czy — wspominanego w tym tygodniu w kontekście aukcyjnych rekordów — Wojciecha Fangora. Z tego grona najłatwiej będzie nam chyba rozpoznać obraz Stażewskiego, bo z dużym prawdopodobieństwem będzie to jeden lub kilka kwadratów — w jaskrawych kolorach albo kompletnie bez koloru. Wtedy przyda nam się z pewnością któreś z określeń: geometryczna abstrakcja, dobra lokata, awangarda.
Weekendowy słownik
Chociaż na niektóre awangardowe kwadraty przeznaczyć trzeba kilkadziesiąt tysięcy złotych, a na niektóre koła nawet kilkaset tysięcy, różne mniej lub bardziej geometryczne figury dostępne są też jako grafiki z dużo niższą ceną.
— Sztuka współczesna jest na tyle zróżnicowana, że każdy powinien znaleźć coś w swoim guście i na własne możliwości finansowe, dlatego warto poświęcić temu trochę czasu, szczególnie że pod jednym sklepieniem Arkad Kubickiego znajdziemy właściwie wszystkie główne nurty, a poza malarstwem prezentowane będą również rzeźby, grafiki, rysunki, kolekcjonersko wydane książki, mapy czy rzemiosło i numizmaty — wymienia Kama Zboralska, przewodnicząca rady programowej tegorocznych Warszawskich Targów Sztuki, i dodaje, że inwestowanie w dzieła jest przede wszystkim inwestowaniem w siebie, ale żeby zacząć, potrzebny jest jakiś zasób wiedzy.
Jeśli więc mamy w planach taki zasób budować, zanim zaczniemy liczyć stopy zwrotu na szybkiej odsprzedaży, spróbujmy na przykład zdecydować, co z tego wszystkiego najbardziej nam się podoba. Poza dziełami wyłącznie do oglądania przekonać możemy się chociażby do biedermeierowskiej szafki czy jakiegoś wygodnego fotela, a poza wystawą z kantorowską parasolką oddzielną ekspozycję będzie miał m.in. Rosław Szaybo. Projektant plakatów operowych i filmowych, a także okładek do płyt Eltona Johna, Boba Marleya czy Janis Joplin, obiecał nawet podpisywać swoje prace — nie informował natomiast do tej pory, że zamierza odpytywać odwiedzających z wiedzy o biedermeierze, informelu czy ambalażach. Określenia można jednak zapamiętać na wszelki wypadek, bo nigdy nie wiadomo, kiedy to my będziemy chcieli postawić kogoś pod ścianą, a wtedy pytanie o ambalaż będzie jak znalazł.