Po uderzeniu w stół we wtorek (patrz reprodukcja poniżej) nożyce odezwały się już w środę. Premier Donald Tusk nareszcie coś oznajmił w sprawie Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych. Na jej przewodniczącego ze strony rządowej zarekomenduje ministra Władysława Kosiniaka-Kamysza. Tym samym potwierdził, że od owego trudnego organu dialogu społecznego chce stać jak najdalej i kieruje na pole minowe niedoświadczonego sapera z PSL. To inteligentna forma odegrania się na wicepremierze Waldemarze Pawlaku za jego dezercję.
Teoretycznie wszyscy konstytucyjni członkowie Rady Ministrów są równi. Ale w praktyce bywają równiejsi i to właśnie ku nim kierują się oczekiwania zarówno central związkowych, jak i też niektórych (nie wszystkich) organizacji pracodawców. Chodzi o to, by ustalenia komisji miały przełożenie na póżniejsze decyzje rządowe. Tymczasem praktyka poprzedniej kadencji dowodzi, że w obszarach zainteresowań trzech stron jest tylko dwóch decydentów: sam szef rządu oraz jego minister finansów — Jacek Rostowski. Co prawda premier zapowiada, że w najtrudniejszych sprawach będzie uczestniczył w posiedzeniach osobiście, ale zwłaszcza związkowcy w to nie wierzą.
Poza tym ważne jest przecież nie umocowanie decydentów, lecz realny dorobek komisji. A w ubiegłym roku konkretnym osiągnięciem partnerów społecznych stało się… zablokowanie wariackiego tempa uchwalania budżetu 2012. Trochę to mało…