Komu opłaci się anulowanie kredytu

Kamil ZatońskiKamil Zatoński
opublikowano: 2019-10-10 22:00

Prawnicy naganiają, a banki zniechęcają klientów do wystąpienia na drogę sądową, której finałem może być unieważnienie kredytu indeksowanego.

Z tego artykułu dowiesz się, co analitycy oraz prof. Ewa Łętowska sądzą o szansach frankowiczów w starciu z bankami

Pierwszy nieprawomocny wyrok w sprawie kredytu frankowego po orzeczeniu TSUE już zapadł i był korzystny dla kredytobiorców. Na dniach można się spodziewać pierwszej prawomocnej decyzji sądu. Jeśli również będzie korzystny dla frankowicza, kancelarie prawne dostaną oręż w walce o klientów — już chwalą się, że w tydzień od decyzji trybunału zalała je fala pytań. Bankierzy od razu postanowili przygasić zapał kredytobiorców. Związek Banków Polskich podkreślił, że bankowi przysługuje roszczenie o zwrot wypłaconego kapitału oraz roszczenie o wynagrodzenie za korzystanie z tego kapitału w przypadku, gdyby sąd uznał nieważność umowy.

Dlatego upadek umowy prowadzi do niekorzystnych skutków dla obu stron, zaznaczono. Podobne stanowisko zajął Bank Millennium, który według analityków poniósłby największe straty, gdyby frankowicze masowo ruszyli do sądów. Prezes Joao Bras Jorge przyznał, że bank raczej nie będzie proponował klientom pozasądowego rozwiązania kwestii kredytu we franku, a wobec tych, którym sądy anulują umowę, będzie prawdopodobnie kierować pozwy o odsetki od udostępnionego kapitału. Michał Konarski i Mikołaj Lemańczyk, analitycy domu maklerskiego mBanku, uważają, że wielu klientów nie pójdzie do sądu, bo zniechęci ich właśnie to, że banki ubiegać się będą o zwrot kosztów użytkowania kapitału.

W swoich szacunkach podali, że klienci, którzy brali kredyt w 2005 r., z nawiązką co prawda spłacili kapitał (w 119 proc.), ale gdyby musieli zwrócić koszt użytkowania kapitału, musieliby zapłacić bankom średnio 66 tys. zł. Dla statystycznego kredytobiorcy z 2006 r. liczby są jeszcze mniej korzystne (108 proc. i 96 tys. zł), z 2007 r. wynoszą — odpowiednio — 101 proc. i 138 tys. zł, a dla tych z 2008 107 proc. i 123 tys. zł. „Oznacza to, że część klientów może nie zdecydować się wystąpić o anulacje w obawie przed dodatkowymi obciążeniami” — napisali analitycy w raporcie z 4 października. Prawnicy uważają, że banki nie będą mieć podstaw do żądaniawynagrodzenia za wykorzystanie kredytu. Prof. Ewa Łętowska, była Rzecznik Praw Obywatelskich, podkreśla, że rozliczenie nieważnej umowy na podstawie przepisów o nienależnym świadczeniu jest czystym restytucyjnym zwrotem tego, co świadczono.

— Nie ma to nic wspólnego z dotychczas stosowaną przy kredytach frankowych rekonstrukcją treści umowy. Zatem nie ma mowy o dokonywaniu tu jakichś przeliczeń wynagrodzenia banku, waloryzacji świadczeń czy ich miarkowaniu. Brak jest także podstaw do konstruowania roszczenia banku wobec kredytobiorcy „o zapłatę za korzystanie z pieniędzy”. W ramach zwrotu nienależnego świadczenia, jeżeli jego przedmiotem były pieniądze, nie mamy w gruncie rzeczy do czynienia z typowym świadczeniem pieniężnym: dlatego problem odsetek nie wchodzi tu w grę — uważa prof. Ewa Łętowska.

Ekspert zaznacza, że trudno przewidzieć, jak zachowają się sądy w kwestii rozliczenia zobowiązań, ale jej zdaniem najbardziej pragmatyczne i sprawiedliwe podejście to zwrot przez klienta kwoty kredytu, a przez bank — zapłaconych rat.