Coś zahuczało, zadymiło i gruchnęło między drzewa. Co? Przez sto lat nie udało się znaleźć jednoznacznej odpowiedzi.
Huk słuchać było w odległości 500 km. Uderzenie zarejestrowały rosyjskie i europejskie sejsmografy, a powietrzną falę uderzeniową, która obiegła dwukrotnie glob — obserwatoria meteorologiczne na całym świecie. Mieszkańcy wielu europejskich miast obserwowali srebrzyste obłoki, a nawet białe noce.
Przez wiele lat nikt nie miał głowy do poszukiwań. Najpierw Rosja lizała rany po kompromitującej porażce w wojnie rosyjsko-japońskiej i zmagała się z wewnętrznymi niepokojami, potem wybuchła I wojna światowa, wreszcie przyszła rewolucja i kilkuletni porewolucyjny chaos. W tych warunkach pierwszą przymiarkę do zbadania tunguskiej tajemnicy podjęto i tak stosunkowo wcześnie.
Najpierw rozpoznanie
Wieści o syberyjskim meteorycie (bo przyjmowano założenie, że on był sprawcą uderzenia) dotarły do Leonida Kulika (na zdjęciu u góry), geofizyka pasjonującego się meteorytami. W 1921 r. wyruszył na Syberię na wstępny rekonesans, aby zebrać relacje od świadków i ustalić dokładne miejsce uderzenia.
Tubylcza ludność dość skąpo udzielała informacji o wydarzeniach sprzed 13 lat, wierząc, że przyczyną katastrofy był gniew boga piorunów Ogdy. Udało mu się jednak ustalić, że do katastrofy doszło w rejonie dorzecza rzeki Podkamienna Tunguska. Przyszedł czas na przygotowanie ekspedycji.
Droga przez mękę
Kulik wyruszył z Leningradu na poszukiwanie meteorytu, o którym marzył, w lutym 1927 r. Chciał dotrzeć do miejsca katastrofy, zanim zacznie się krótkie syberyjskie lato, kiedy roztopione bagna i miliardy komarów sprawią, że jakiekolwiek badania staną się niemożliwe. Transsyberyjską koleją dotarł do stacji Tajszet i ruszył dalej saniami wzdłuż Amuru. Pod koniec marca dotarł ze swoim asystentem do osady Wanawara, najbliższego od katastrofy skupiska ludzkiego.
Udało im się wynająć przewodnika i po dwóch tygodniach — 13 kwietnia ujrzeli pierwsze zwalone drzewa. Po wymianie przewodnika (poprzedni bał się narazić Ogdzie) dotarli w końcu maja do epicentrum katastrofy. Widok apokaliptyczny. Zwalone i osmalone drzewa jak okiem sięgnąć. Dokonane przez Kulika pomiary szokowały. Tajga została zniszczona na powierzchni ponad 2 tys. km kw.
Nie znaleziono jednak ani kawałka meteorytu, chociaż trzeba przyznać, że Kulik był tak przywiązany do myśli, że kosmicznym intruzem był meteoryt żelazno-niklowy (a nie np. kamienny), że zignorował i nie zaznaczył na planie sytuacyjnym znaleziska jednego z tubylców — dziwnego porowatego i nadtopionego kamienia. Poszukiwania Kamienia Jankowskiego (bo tak ów tubylec się nazywał) trwają do dziś.
Osiemdziesiąt hipotez
Przez minione stulecie pojawiło się co najmniej osiemdziesiąt hipotez, co wydarzyło się w ów czerwcowy poranek na Syberii. Najpopularniejsze to oczywiście meteoryt lub kometa (lub jej okruch). Brak wyraźnego krateru oraz szczątków meteorytu tłumaczony jest tym, że kosmiczny intruz eksplodował w atmosferze, rozpadł się na pył, bądź odbił się od atmosfery (jak kamień od wody przy puszczaniu kaczek), a do ziemi dotarła jedynie fala uderzeniowa.
Są też oryginalniejsze hipotezy — katastrofa statku marsjańskiego, atak pozaziemskiej cywilizacji (lub też przypadkowy ostrzał w wyniku bliżej niesprecyzowanej wojny kosmitów), zderzenie z czarną dziurą lub okruchem antymaterii, a nawet nieudany (albo udany — zależy od punktu widzenia) eksperyment z „promieniami śmierci” chorwackiego geniusza Nikola Tesli.
Okrągła rocznica wielkiego (1-2 tys. razy silniejszy niż wybuch bomby atomowej w Hiroszimie) wybuchu na Syberii ściąga na syberyjskie bagna dziesiątki nowych ekspedycji, setki naukowców i amatorów przygód. Może tym razem coś znajdą. Nawet jeśli, to dla miłośników tajemnic tunguska zagadka zachowa urok na następne stulecia.
