Krajobraz po bitwie

Adam Sofuł
opublikowano: 2008-08-13 00:00

Decyzja prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa o wstrzymaniu operacji wojskowych w Gruzji to dobra wiadomość dla Gruzinów i Osetyjczyków. Teoretycznie mogłaby być to również dobra wiadomość dla społeczności międzynarodowej, która może się napawać, że jej zdecydowana reakcja wstrzymała rozlew krwi. Ale ani ta reakcja nie była przesadnie zdecydowana, ani też głosy oburzenia zachodnich polityków nie zrobiły na Kremlu zbyt wielkiego wrażenia. Operacje wojskowe zostały wstrzymane, bo pokaz siły się zakończył. Przynajmniej na razie.

Gruzja na długie lata musi odłożyć plany przejęcia kontroli nad teoretycznie swoimi prowincjami — Osetią Południową i Abchazją. Na przyłączenie ich do Rosji — bo tego domagają się Osetyjczycy, a nie niepodległości — Gruzja się raczej nie zgodzi. Prezydent Michel Saakaszwili zapowiada, że prowincje te będą określane jako terytoria okupowane. To oznacza jeszcze głębsze zamrożenie konfliktu, który do tej pory był jedną z przeszkód na drodze Gruzji do NATO. Pakt wprawdzie podtrzymał zaproszenie dla Gruzji, ale takie deklaracje są zawsze tysiąc razy łatwiejsze niż realne negocjacje. Na razie Gruzja opuściła Wspólnotę Niepodległych Państw — bez żalu z obu stron.

Prestiż Rosji mocno wprawdzie ucierpiał w trakcie tej kaukaskiej awantury, ale gdy ma się tyle ropy i gazu, co ten kraj, nie trzeba z tego powodu wpadać w depresję. Stosunki z Zachodem będą chłodniejsze, ale o sankcjach należy raczej zapomnieć. A kaukaskie widowisko było przeznaczone dla sąsiadów Rosji, a nie dla Francji lub USA. Zakończyła się tylko bitwa. Gra trwa dalej i będzie to arcytrudna partia.