Kryzys skreśla nowy protokół

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2011-11-29 00:00

COP17 W DURBANIE

Rozpoczęta wczoraj w Durbanie 17. sesja stałej konferencji klimatycznej Organizacji Narodów Zjednoczonych (Conference of the Parties — COP17) staje się ostatnią szansą na porozumienie się przynajmniej w sprawie tzw. drugiego etapu protokołu z Kioto. Pierwszy okres jego zobowiązań wygasa z końcem 2012 roku. Skuteczność owego porozumienia, zawartego podczas COP3 w roku 1997, i tak jest dość iluzoryczna, jako że poza nim pozostają dwie największe gospodarki świata, emitujące najwięcej gazów cieplarnianych, czyli USA i Chiny. Ale w kategoriach prawa międzynarodowego Kioto ma ogromną zaletę — mianowicie jest.

Ponad 10 tys. delegatów ze 194 państw nie ma szans na przyjęcie podczas COP17 żadnego nowego dokumentu. Poprzednie szczyty, czyli COP14 w Poznaniu, COP15 w Kopenhadze i COP16 w Cancun odpychały problem, przyjmując równie wzniosłe jak naiwne deklaracje. W Durbanie społeczność międzynarodowa stanęła jednak pod ścianą i ułomne Kioto w jakiejś formie po prostu musi przedłużyć.

Na klimatycznych szczytach ONZ specyficzna jest sytuacja Unii Europejskiej. Nasza wspólnota emituje około 11 proc. globalnego dwutlenku węgla, ale martwimy się za całą planetę. Oprócz UE efektem cieplarnianym naprawdę przejmują się tylko małe państewka wyspiarskie na Pacyfiku, powoli znikające z powierzchni oceanu. Najwięksi truciciele nie chcą natomiast słyszeć o jakimkolwiek wiązaniu rąk. Japonia i Rosja uzależniają swoje decyzje od zmiany postawy USA i Chin — i tak kółko się zamyka. Wewnątrz delegacji UE również specyficzna jest sytuacja Polski. Z tytułu obecnej prezydencji przypadło nam kierownictwo wyprawy do Durbanu, ale przygotowującego unijne stanowisko negocjacyjne ministra środowiska Andrzeja Kraszewskiego już nie ma, a jego obowiązki przejął znający temat raczej pobieżnie Marcin Korolec. W tym kontekście automatycznie jego pozycja osłabła wobec komisarz ds. klimatu Connie Hedegaard. Dunka dwa lata temu organizowała COP15 w Kopenhadze, a w Durbanie współszefuje ekipie UE.

COP17 teoretycznie ma do załatwienia jeszcze trzy kwestie, dyskutowane na poprzednich szczytach.

Chodzi o finansowanie przeciwdziałania zmianom klimatu i adaptacji do tych zmian, fundusz technologiczny oraz ochronę lasów. W Kopenhadze kraje rozwinięte i UE zobowiązały się wypłacić krajom rozwijającym się 30 mld USD w latach 2010-12. Uzgodniono też, że na finansowanie długoterminowe potrzeba corocznie 100 mld USD. W epoce wywołującego płatnicze egoizmy kryzysu realizacja tych klimatycznych zobowiązań staje pod znakiem zapytania.

Generalnie jest bardzo mało prawdopodobne, że politycy zechcą nałożyć w Durbanie jakiekolwiek dodatkowe ciężary na światową gospodarkę. W aspekcie kryzysu finansowego oddala się horyzont rzeczywistego porozumienia klimatycznego. Najwcześniejszą datą uzgodnień może być rok 2016, z terminem wejścia ich w życie około 2020. A największym konkretem Durbanu stanie się zapewne… wybór gospodarza kolejnego COP18, o co rywalizują Katar i Korea Południowa.