Wczoraj opisaliśmy historię Adama G., jednego z największych bossów podziemia hazardowego, który od lat jeździ jak pirat drogowy, i to bez prawa jazdy, skutecznie unikając grzywien, komorników i aresztów. Dziś mamy nowe informacje w tej sprawie. Okazuje się, że swoista zabawa w ciuciubabkę Adama G. z bydgoskimi sądami nie uszła uwadze Centralnego Biura Śledczego i Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie, a wielkie śledztwo, w którym przedstawiono mu zarzuty prania pieniędzy i kierowania gangiem specjalizującym się w nielegalnym hazardzie, w ostatnich miesiącach rozszerzyło się o nowe wątki.

— Pod koniec 2014 r. Adamowi G. przedstawiliśmy szereg zarzutów z art. 270 par. 1 i art. 272 Kodeksu karnego. Ze względu na dobro prowadzonego postępowania nie możemy ujawniać szczegółów, ale najogólniej mówiąc — zarzuty dotyczą posługiwania się fałszywym dokumentem i wyłudzenia poświadczenia nieprawdy od osoby uprawnionej do jego wystawienia w celu jego wykorzystania — mówi Damian Mirecki, naczelnik wydziału ds. przestępczości zorganizowanej i korupcji Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie. Zarzuty o podobnej treści przedstawiono jeszcze innej osobie, która umożliwiła G. wyłudzenie poświadczenia nieprawdy.
Prawko z Australii
Według informacji „PB”, rzeszowscy śledczy wzięli pod lupę m.in. australijskie prawo jazdy, którym posługiwał się hazardowy boss. Okazało się, że rzekomy wystawca dokumentu, czyli władze australijskiego stanu Wiktoria, nic o nim nie wiedzą. Posługiwanie się sfałszowanym prawem jazdy to jedno przestępstwo. Drugie dotyczy rzekomo wykonywanych przez Adama G. prac społecznych. Biznesmen, drogowy pirat, przez kilka lat usłyszał w bydgoskim sądzie około 30 wyroków grzywien za różne wykroczenia drogowe. Jak ujawniliśmy wczoraj — prawie żadnej z nich nie zapłacił, bo zapewniał sąd, komorników i kuratorów, że nie ma majątku i nie osiąga dochodów. Nikt jego twierdzeń nie sprawdzał, więc egzekucje kolejnych grzywien były umarzane. Sądy zamieniały je na prace społecznie użyteczne, których G. w wyznaczonym terminie nie wykonywał. Kiedy od każdego z kolejnych orzeczeń mijał rok, niespiesznie reagowali kuratorzy, wnosząc o zamianę prac społecznych na areszt.
Słowo harcerza
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki docierały wówczas do sądu zaświadczenia z Zakładu Gospodarki Komunalnej (ZGK) w Solcu Kujawskim o wykonaniu prac. Już wczoraj pisaliśmy, że zaświadczenia budziły wątpliwości, bo pojawiały się jak na zawołanie tuż przed tym, jak nad G. zaczynała wisieć groźba aresztów. Nie pomyliliśmy się.
— Zweryfikowano prawdziwość tych oświadczeń i okazało się, że w dniach, w których miał pracować, G. był poza Solcem Kujawskim, np. na przesłuchaniu w urzędzie celnym — mówi informator „PB”. Kto podpisał nieprawdziwe zaświadczenia? Z ustaleń organów ścigania wynika, że zrobił to przedstawiciel hufca harcerskiego, z którym ZGK z Solca miał podpisaną umowę w tej sprawie. Jan Gapski, prezes ZGK, nie chciał rozmawiać o szczegółach.
— Jeśli jakiś człowiek ma kilkadziesiąt spraw za to samo i nikt nie potrafi sobie z nim poradzić, źle to świadczy o naszym wymiarze sprawiedliwości. Po kontaktach z CBŚ wysłałem do bydgoskiego sądu pismo,żeby już mi nie przysyłać Adama G. — ucina Jan Gapski.
Ile razy takie zaświadczenia wystawiał biznesmenowi ZGK? Co najmniej trzy, każde było „hurtowe” — dotyczyło nie jednej, lecz wielu spraw. Sąd akceptował te dokumenty, choć były przypadki, że np. roczny okres pracy był przez G. rzekomo wykonywany w 3 miesiące.