PO WYBORACH

W komunikacie Kancelarii Prezydenta RP o wycofaniu się przez Bronisława Komorowskiego z nagłaśnianego w ostatnich godzinach przed drugą turą głosowania projektu ustawy emerytalnej znalazło się bardzo mądre zdanie: „Z uwagi na wynik wyborów prezydent RP nie powinien, jeśli nie jest to konieczne, podejmować istotnych decyzji w okresie, jaki pozostał do końca kadencji”.
Sama idea emerytur po 40 latach pracy ma zostać podjęta i wniesiona jako projekt poselski przez PSL, ale to odrębny wątek. Jeśli zacytowana deklaracja prezydenta ma być prawdziwa, to oczywiście w trybie natychmiastowym musi trafić do kosza gotowe do podpisania postanowienie o zarządzeniu na 6 września referendum. Opanowany przez PO wierny Senat zdążył już wyrazić prezydentowi zgodę, ale się nie obrazi, gdy dostanie pisemko, że autor jednak się z projektu wycofuje.
Ogłoszenie w poniedziałek 11 maja przez pokonanego w pierwszej turze prezydenta planu referendum było aktem desperacji. Ten czysto wyborczy chwyt oceniłem bardzo negatywnie od razu w komentarzu z 12 maja, którego tytuł przypomniany jest poniżej. Potwierdzam tamtą ocenę również dzisiaj, jako wyborca Bronisława Komorowskiego zarówno z 10, jak i 24 maja. O referendalnej czysto propagandowej Wunderwaffe pisałem: „Może jednak trafić nie w stopę, gdzie trafiły polityczne środki bojowe używane tuż przed 10 maja, lecz prosto w głowę. Państwa”. No i 24 maja właśnie trafiła.
Najbardziej przykre, że zszokowany perspektywą oddania pałacu prezydent wprzągł do bezpośredniej walki o reelekcję swoje konstytucyjne uprawnienia. Projekt nowelizacji Konstytucji RP, umożliwiający zdjęcie blokady z jednomandatowych okręgów wyborczych do Sejmu, to pikuś — poleży w zamrażarce do końca kadencji i wyląduje w koszu, nikt nawet nie wspomni choćby o pierwszym czytaniu. Ale zarządzenie wymyślonego w stanie poklęskowego amoku w jedną noc referendum będzie już państwową hucpą.
Zwłaszcza że Andrzej Duda dosłownie w godzinę po zaprzysiężeniu 6 sierpnia wyda postanowienie o odwołaniu głosowania z 6 września. Raczej nie popełni błędu Aleksandra Kwaśniewskiego sprzed dwóch dekad, któremu na starcie kadencji zabrakło odwagi, by odwołać pozostawione w spadku przez odchodzącego Lecha Wałęsę bezmyślne referendum uwłaszczeniowe. Odbyło się 10 lutego 1996 r. przy frekwencji 32 proc.
Można zrozumieć, że Bronisław Komorowski ma obecnie strasznie ciężki wybór. Jeśli nie podpisze postanowienia, to potwierdzi, że cała operacja referendalna z okresu między dwiema turami była obliczoną na zdobycie głosów propagandową lipą. Jeśli natomiast podpisze, to Państwowa Komisja Wyborcza uruchomi kalendarz referendalny, ale tylko na niby, czekając i z ulgą przyjmując odwołanie referendum przez Andrzeja Dudę. Czyli wybór między dżumą a cholerą, na samym końcu kadencji wizerunek prezydenta bardzo ucierpi w każdym wariancie. No cóż, głowa państwa powinna zachowywać się racjonalnie nawet w zrozumiałym po ludzku, głębokim dole psychicznym w nocy 10/11 maja.