O dwóch takich, którym się udało

Agnieszka Ostojska, Karolina Guzińska
opublikowano: 2003-02-21 00:00

Młodzi: 25 i 27 lat. Nigdy nie mieli szefa. Wszystko postawili na własny pomysł. Wszystko — to znaczy wiedzę, intuicję i zapał, bo kapitałem na starcie trudno się było szczycić. Dziś mają doskonałą markę, 25 pracowników i prawie pół tysiąca klientów.

Jaki kryzys? Ludzie z pieniędzmi zawsze będą — w czasach dekoniunktury powiększa się jedynie ich chęć zysku — zgodnie sądzą wspólnicy Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej (WGI) — 27-letni prezes Maciej Soporek i niewiele odeń młodszy członek zarządu Łukasz Kaczor.

Specjalizują się w transakcjach na rynku finansowym: pośrednictwo walutowe, zabezpieczenie przed ryzykiem kursowym, analizy, prognozy... Chcesz powierzyć im swoje oszczędności — wykładasz minimum 40 tys. zł. Dużo i mało. Dużo — bo firma lojalnie cię ostrzega, że ryzyko straty bywa spore. Mało, bo...

— ...nie oferujemy produktu dla masowego odbiorcy — przypomina Maciej Soporek.

Zajmują niemal całe XVII piętro warszawskiego „błękitnego wieżowca” przy placu Bankowym — siedziby firmy od początku jej istnienia. Hol w pomarańczowo-granatowych barwach, uśmiechnięta recepcjonistka... Pracownicy zajmują pokoje z zapierającym dech w piersiach widokiem na Warszawę.

Jak tu się skupić, z taką panoramą miasta za oknem?

— Ano zawsze można zaciągnąć rolety — odpowiada zagadnięty.

Kiedyś WGI wynajmowała tylko trzy pokoiki na X piętrze. Ale poszła w górę — także dosłownie.

— Rozrastamy się, będziemy znów zatrudniać! Planujemy budowę lub kupno własnego biurowca — zapowiada Maciej Soporek.

A początki były skromne... Trzech kolegów: Maciej, Łukasz i ten, który dwa lata temu odszedł z firmy — Arkadiusz Rybak. Spłacili go. Odszedł... za dużo powiedziane — dalej współpracuje z firmą, jest dyrektorem do spraw administracyjnych i łączą go przyjacielskie stosunki z Łukaszem i Maćkiem.

Co było najpierw? Transakcje walutowe na własny użytek. Ale rodzina i znajomi zobaczyli efekty. Zaufali. Powierzyli im pieniądze. W kwietniu 1999 r. narodziła się zatem WGI. Środków starczyło na dwa pierwsze miesiące działalności — kapitał zakładowy był mikroskopijny: 75 tys. zł. Każdy wniósł po 25 tys. zł.

— Myślałem wtedy: a co, jak nie wypali? Będę musiał u kogoś popracować, by oddać pieniądze, które pożyczyłem — wspomina Maciej Soporek.

Ale po dwóch miesiącach firma zaczęła na siebie zarabiać.

To z pozoru zwykła historia biznesu opartego na dobrym pomyśle. Wielu dziwi jedynie wiek wspólników: 25 i 27 lat. „Chłopcy” — jeszcze dziś tak postrzega ich wiele osób... A gdy zaczynali — przed czterema laty — byli świeżo upieczonymi absolwentami warszawskich uczelni. Bez doświadczenia w prowadzeniu firmy. Nigdy dla nikogo nie pracowali na stałe. Jedynie Łukasz Kaczor — z racji kierunku studiów: dziennikarstwo — współpracował z kilkoma gazetami.

— Ze studiów wyszedłem ze świadomością siły czwartej władzy. Może dlatego od początku postawiliśmy na kreowanie wizerunku? — zastanawia się.

Młody wiek wspólników jednych odstraszał, innych przeciwnie: przyciągał.

— Na początku nie zatrudnialiśmy handlowców. Klienci przychodzili sami. O tym, co robimy, wieści rozeszły się najpierw pocztą pantoflową. Potem zjawili się ci, którzy przeczytali nasz komentarz w gazecie lub zobaczyli kogoś od nas w telewizji — wspomina Maciej Soporek. Dziś WGI ma wprawdzie dział obsługi klienta i sprzedaży, ale nadal nie zamierza „prowadzić akwizycji”.

Do niedawna klienci powierzający firmie kwoty powyżej 2 mln zł mogli liczyć na indywidualne zarządzanie ich środkami, ale od początku 2003 r. WGI zrezygnowała z tego w przypadku inwestycji na rynku walutowym. Ale proponuje produkt inwestycyjny EURO PROFIT, przygotowany ze szwajcarskim Dresdner Bankiem: klienci mogą tu — w zależności od wielkości inwestycji — negocjować oprocentowanie, okres trwania inwestycji itd.

Do tej pory w Polsce nie ma podobnej firmy. Dziwi, bo na zachodzie transakcje walutowe są bardzo popularne — w Stanach Zjednoczonych szyldów takich jak WGI jest mnóstwo.

— Owszem, transakcjami na rynku walutowym zajmują się i banki, i biura maklerskie, ale jesteśmy jedyną firmą w Polsce, która się w tym specjalizuje. Wstrzeliliśmy się w niszę! — podkreśla Maciej Soporek.

Dwóch właścicieli postawiło na specjalistów — doświadczonych fachowców.

— Często uczyliśmy się od nich, korzystaliśmy z ich doświadczenia, wiedzy. No... Nie były to relacje pracodawca-pracownik. Raczej sprzężenie zwrotne. Także dzięki temu cały czas się rozwijamy — mówi Łukasz Kaczor.

Średnia wieku w firmie to 32 lata.

— To nie dyskryminacja: cierpimy na niedobór starszych wiekiem specjalistów. Cóż, tak wyszło... Choć z drugiej strony młodość to atut w tej branży. Bo instrumenty finansowe, kiedyś mało popularne w Polsce, rozwijają się błyskawicznie. W tej branży po prostu pracują młodzi — tłumaczy Wojciech Pysiewicz, dyrektor departamentu PR w WGI.

Atmosfera w firmie? Przyjazna, wręcz kumpelska. Wspólnie bawią się na licznych imprezach firmowych, wyjazdach integracyjnych. Pracują po bożemu: od godziny 8 do 17.

— Nie nocujemy pod biurkami, jak to bywa w firmach konsultingowych czy bankach. Fakt, czasem trzeba przysiąść, ale nikt nie ma pretensji. Może wstyd przyznać, ale zwykle o 18 już prawie nikogo nie ma... — opowiada Maciej Soporek.

Sporadycznie zatrudniają absolwentów. Organizują praktyki dla studentów. Najlepszych rekrutują do swoich szeregów.

W 2000 r. zatrudnili Richarda Mbewe. Genialne, choć przypadkowe posunięcie marketingowe: stał się chodzącą reklamą firmy. Nie przewidzieli tego. Szukali po prostu głównego ekonomisty.

— Sam się zgłosił. Zrezygnował z pracy w Xeroksie. Był najlepszy z kandydatów! — wspomina Maciej Soporek.

Wtedy Mbewe nie był jeszcze sławny. Teraz trudno znaleźć gazetę ekonomiczną czy program telewizyjny nie zabiegający o wypowiedź Rysia — jak się o nim mówi w firmie.

— Zaczęło się od niewinnego komentarza. Potem już samo poszło... A wszystko przez naszego PR-owca. Jakby panie chciały zostać sławne, to tylko do Wojtka — poleca Richard Mbewe, główny ekonomista w WGI.

— Czuje się pan gwiazdą? — pytamy.

— Nie, ale ludzie dają mi do zrozumienia, że dla nich kimś takim jestem — uśmiecha się zażenowany.

Dowód? Gdy pojechali na Małopolskie Forum Finansowe, Richard Mbewe mnóstwo czasu poświęcił pozowaniu do zdjęć i rozdawaniu autografów — uczniom liceów ekonomicznych.

— Niestety, tracę anonimowość... Żona się denerwuje, gdy wydzwaniają dziennikarze „Vivy”, prosząc o zgodę na reportaż z naszej codzienności — żali się Rysio.

Przed 20 laty przyjechał do Polski z Zambii. Zakochał się, został. Ale ten kraj wciąż go zadziwia.

— Znam Europę Zachodnią. Wszędzie — może poza Wielką Brytanią — wyrafinowany rasizm. Wyższe stanowiska w firmach zarezerwowane są dla białych. Polska jest tolerancyjna. Czuję się tu akceptowany. Dziwi mnie jednak wasz — bezpodstawny — kompleks niższości wobec Zachodu. Taki przykład: jeden z czołowych ekonomistów mówi w telewizji, że polska gospodarka nie rozwinie się dopóty, dopóki nie ruszy z kopyta niemiecka. Czy on nie ma zaufania do tego kraju? Do siebie? — zdumiewa się Richard.

Popularność Mbewe bardzo cieszy jego firmę. Bo można ją przeliczyć na konkrety.

— Jedna z agencji monitorujących rynek prasowy zrobiła dla nas badania. Wyszło, że przeciętnie w ciągu roku nazwa WGI pojawia się w mediach tysiąckrotnie. To niemało jak na 4-letni staż — chwali się Wojciech Pysiewicz.

WGI zatrudnia 25 osób (miesięcznie z samej strony www przychodzi kilkadziesiąt ofert). Obsługuje prawie 500 klientów, z których 80 proc. to osoby prywatne. Kapitał zakładowy wzrósł do 540 tys. zł. W najbliższej przyszłości zwiększą go do 3 mln — przekształcają się właśnie w Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych. Starają się o licencję. Gdy ją dostaną, zwiększą i zatrudnienie — o 15, może 20 osób. Ile trzeba.

Ale TFI to tylko szczebel. Jak mówią wspólnicy — przejściowy, formalny wymóg. Celują wyżej. W 2004 r. chcą stać się małym bankiem in- westycyjnym. Skąd wzory?

— Na początku działaliśmy instynktownie. Dziś wzorem są dla nas amerykańskie banki inwestycyjne. To początek drogi — zapewnia Maciej Soporek.

Dla wspólników decyzja o otwarciu firmy była najtrafniejszą w życiu. Dobry pomysł, dobre wykonanie — mówią, że idzie im jak po maśle.

— Krok po kroczku, schodek po schodku... bez załamań i spektakularnych wzrostów. Nudno? Skąd! Podejmujemy decyzje inwestycyjne. Transakcje finansowe zmieniają oblicze z sekundy na sekundę — przekonuje Maciej Soporek.

Sądzą też, że najtrudniejsze dopiero przed nimi.

— Gdy zostaniemy TFI, będzie więcej pracy — nawet w sensie fizycznym: przygotowania raportów, analiz. Ale także więcej miejsca na wizjonerstwo, opracowanie strategii. Coraz większa odpowiedzialność. Czasem to przeraża, ale... wiemy, że idziemy naprzód — uważa Łukasz Kaczor.

Owszem, otaczają ich plotki. Pojawiały się na tym rynku spółki, które działały nie do końca uczciwie. Bez nadzoru żadnej instytucji nadzorującej ich pracę — o jej powołanie dopominają się zresztą udziałowcy WGI. I choć klienci nie powierzają pieniędzy bezpośrednio firmie, lecz wpłacają do banku, a WGI ma sposobność wykorzystać je tylko do transakcji na rynku walutowym, to od czasu do czasu pada na nią cień. To się zmienia.

— Pracujemy już od czterech lat, prowadzimy aktywne działania PR, wydajemy firmowy miesięcznik, organizujemy konferencje naukowe, publikujemy analizy we wszystkich dużych mediach, zajmujących się problematyką ekonomiczną... Staramy się budować wizerunek niezależnej instytucji finansowej — opowiada Maciej Soporek.

Są — tymczasem — małą, rozwijającą się firmą. Wiele ich cieszy: pozostają zadowoleni, choć jeszcze nie dumni.

— Na dumę przyjdzie czas, kiedy inni będą nas naśladować... A duże instytucje finansowe — postrzegać jako rywala. Jeszcze nie pora na laurki. Ale jak nadejdzie — to znajdą się one na pierwszych stronach gazet! — dodaje Łukasz Kaczor.