Weźmy na przykład Johna Caudwella, który zaczynał
jako właściciel warsztatu samochodowego i dorobił się majątku wartego 2,2 mld
USD (dane z marca), sprzedając w 2005 r. swój 88-proc. udział w firmie
produkującej akcesoria do telefonów komórkowych Caudwell Group. Jest zapalonym
sportowcem i codziennie jeździ na rowerze do pracy 14 mil. Sam sobie obcina
włosy, bo chodzenie do fryzjera to strata czasu. Kupuje ubrania w brytyjskiej
sieci Marks & Spencer.
- Nie potrzebuję garniturów na miarę - mówi w
wywiadzie dla magazynu Forbes i dodaje, że kupowanie bardzo drogiego wina to
często wyrzucanie pieniędzy w błoto.
- Nie muszę wydawać pieniędzy, żeby
podbudować własne ego - twierdzi.
Jednak Caudwell ma swoje słabostki. Ma i
Ferrari, i Bentley'a.
Inne preferencje motoryzacyjne ma Jim C.
Walton, potomek założycieli sieci sklepów Wal-Mart i członek najbogatszej
rodziny w USA. Fortunę, a wraz z nią łatwość wydawania pieniędzy odziedziczył po
ojcu, Samie. Mając majątek wart 16,4 mld USD Jim woli vany od aut sportowych.
Podobno jeździ 15-letnim Dodgem Dakotą.
Założyciel Ikei Ingmar Kamprad zbił wartą 33 mld dolarów fortunę sprzedając meble dla każdego. Ale szwedzki potentat jeździ 15-letnim Volvo, lata klasą ekonomiczną, stara się unikać noszenia garniturów i często jada w podrzędnych restauracjach.
Indyjski miliarder Azim Premji zbił fortunę sięgającą 17,1 mld USD na firmie Wipro, gigancie usług technologicznych. Chociaż jest jednym z najbogatszych Azjatów, Premji jeździ toyotą corollą, lata klasą ekonomiczną, a podczas podróży służbowych zatrzymuje się w pensjonatach, a nie pięciogwiazdkowych hotelach. Na dodatek na przyjęciu z okazji ślubu jego syna serwowano jedzenie na papierowych talerzach.
Znany z oszczędności inwestor Warren Buffett trafił ostatnio na czołówki gazet, bo poparł klasę średnią w walce przeciwko polityce podatkowej Busha. I nie było to czcze gadanie: chociaż w ubiegłym roku miał 46 mln USD opodatkowanego przychodu, a jego majątek szacuje się na 57 mld USD, mieszka w tym samym domu, który za 31,5 tys. USD kupił niemal 50 lat temu.
Profesor Uniwersytetu Stanforda David Cheriton zarobił miliardy przedstawiając Sergeya Brina i Larriego Page'a, założycieli Google, specjalistom z funduszu Kleiner Perins Caufield & Bers, inwestującego w początkujące firmy. W nagrodę dostał spory pakiet akcji Google. Pochodzący z Kanady Cheriton twierdzi, że woli jeździć po okolicy na rowerze (mieszka w Palo Alto w Kalifornii), a jeśli już musi usiąść za kółkiem, to wybiera starego Volkswagena vana czy Hondę sedan. Twierdzi, że lata tylko rejsami liniowymi, woli dżinsy od ubrań znanych projektantów, a przy parzeniu herbaty kilkakrotnie używa tych samych torebek. On także sam obcina włosy, żeby nie tracić czasu na chodzenie do fryzjera. Jego słabostką są dwie deski do windsurfingu.