13 czerwca w aż 109 gminach/miastach odbywają się uzupełniające wybory pojedynczego radnego w małym okręgu, 20 gmin/miast wybiera wójta/burmistrza/prezydenta, zaś mieszkańcy 5 wypowiedzą się w referendum o ewentualnym usunięciu włodarza lub całej rady (to procedury odrębne). Z tej masy sprawdzianów lokalnych jeden cieszy się naturalnym zainteresowaniem centralnej klasy politycznej oraz mediów – wybory prezydenta Rzeszowa. Stanowisko zostało zwolnione przez Tadeusza Ferenca, który po 19 latach kierowania metropolią nad Wisłokiem zrezygnował ze względów zdrowotnych.
O przejęciu prezydentury Rzeszowa marzą obecni władcy kraju. Podkarpacie to przecież najsilniejszy bastion PiS, ale jego stolica tzw. dobrej zmiany do ratusza absolutnie nie wpuszcza. W samorządowych wyborach w 2018 r. spośród 107 miast prezydenckich (taki tytuł przysługuje od 50 tys. mieszkańców, a także mniejszym byłym miastom wojewódzkim) mieszkańcy aż 101 odrzucili kandydatów PiS tak jak rzeszowianie. Dlatego propaganda władców w kontekście relacji z samorządami używa bardzo ograniczonej i zdartej już płyty: Chełm, Stalowa Wola, czasem Zamość. 197-tysięczny Rzeszów to propagandowo bardzo łakomy kąsek, ale nie dla rządowego psa ta kiełbasa.

Czytelnikom ogólnopolskim wypada przypomnieć listę startową niedzielnej gonitwy. Konrad Fijołek to doświadczony radny, kandydat opozycji KO/PO, Lewicy i PSL zjednoczonej pod szyldem „Rozwój Rzeszowa 2.0”. Ewa Leniart, obecna wojewoda, forsowana jest wszelkimi siłami przez Prawo i Sprawiedliwość, ale reprezentuje osobisty komitet „Wspólny Dom Rzeszów”. Poseł Marcin Warchoł to rządowy rozłamowiec z Solidarnej Polski (SP), z poparciem Porozumienia Jarosława Gowina, swój komitet nazwał chytrze „Marcin Warchoł Tadeusz Ferenc – dla Rzeszowa”. Wreszcie poseł Grzegorz Braun, startujący w barwach własnych i Konfederacji wszędzie, gdzie tylko trafia się okazja. Niezwykle charakterystyczna jest okoliczność, że partyjni pomazańcy z pierwszej trójki taktycznie poukrywali się za komitetami lokalnymi. To specyfika samorządowych głosowań na wszelkich szczeblach w trakcie kadencji, główne wybory w 2018 r. miały – zwłaszcza w dużych miastach – oblicze bardziej upartyjnione.
Z rzeszowskich sondaży wynika, że dwa elementy niedzielnego wyniku są pewnikami. Po pierwsze – nikt nie ma szans na uzyskanie 50 proc. głosów, zatem konieczna będzie 27 czerwca druga tura (notabene Tadeusz Ferenc zawsze wygrywał w pierwszej). Po drugie – pewnym liderem wyścigu zostanie Konrad Fijołek, z szacunkowym wynikiem 42-45 proc. Raczej rozstrzygnięte jest także drugie miejsce, premiowane wejściem do dogrywki. W rozłamowym starciu kandydatów PiS i SP panowała sondażowa równowaga, ale rzucanie przez rząd obietnic milionów na inwestycje spowodowało, że Ewa Leniart z wynikiem 25-30 proc. zdystansowała Marcina Warchoła, który zjechał znacznie poniżej 20 proc. Grzegorz Braun z wynikiem około 10 proc. tradycyjnie stanowi folklor. Zbigniew Ziobro liczył, że ewentualny sukces jego człowieka 13 czerwca bardzo umocniłby go w twardej rozgrywce z Jarosławem Kaczyńskim, a przede wszystkim z Mateuszem Morawieckim. Klub PiS we wtorek, 15 czerwca, udaje się na wyjazdowe pranie brudów, zwane konsolidacją Zjednoczonej Prawicy. Niedzielny wynik samorządowy z Rzeszowa będzie miał zatem całkiem realne przełożenie na politykę centralną…