Zaczęło się wielkie odliczanie. Zostało nam jakieś 125 lat. Po tym czasie coraz inteligentniejsze maszyny wybiją się na niezależność. Ale przedtem wiele grup zawodowych straci pracę na rzecz robotów, np. sprzedawcy w sklepach staną się zbędni najpóźniej za 15, a chirurdzy za 35 lat. Takie szacunki podają specjaliści od sztucznej inteligencji z Oksfordu i Yale. Tymczasem trzeba będzie się nauczyć komunikacji i współpracy z naszymi mechanicznymi i cyfrowymi pomocnikami w fabrykach, magazynach i biurach. Jakich kompetencji zarządczych i personalnych wymaga taka współpraca? Z tym pytaniem na Forum Polskich Menedżerów Logistyki zmierzą się praktycy z tego sektora oraz dostawcy i odbiorcy branżowych usług i produktów.

To się opłaca
„Kto nie kupuje maszyny, choć stać go na nią, okrada swoją fabrykę z zysków” — przekonywał Henry Ford. Za automatyką przemysłową przemawiają przede wszystkim wskaźniki ekonomiczne: poprawa produktywności, jakości i powtarzalności, a także niższe koszty produkcji. Dzięki robotom część firm zwiększyła skalę działania, rentowność i eksport — wynika m.in. z raportu „Wpływ robotyzacji na konkurencyjność polskich przedsiębiorstw” opracowanego przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową (IBnGR).
Na horyzoncie robotycznego optymizmu pojawiły się jednak koszmarne wizje superinteligencji podbijającej rynek pracy. Ale przed czarnowidztwem przestrzega dr Sergiusz Prokurat, ekonomista, entuzjasta nowych technologii i autor książki „Praca 2.0”. Nie ma wątpliwości, że jeszcze przez lata tzw. czynnik ludzki będzie odgrywał w przedsiębiorstwach najważniejszą rolę. Jako przykład podaje montaż przemysłowy prowadzący do prac zintegrowanych na produkcie końcowym, w którym 90 proc. zadań nadal wykonują ludzie.
— Tutaj jest gigantyczne zapotrzebowanie na coboty, które mogą wybierać, transportować, umieszczać we właściwym miejscu lub montować komponenty. Ale choć z czasem pojawi się wiele maszyn, pracownik przemysłowy w dalszym ciągu będzie potrzebny: jako koordynator i nadzorca zadań — wyjaśnia dr Prokurat.
Na razie coboty przejmują żmudne, powtarzalne lub niebezpieczne operacje — i zamiast eliminować miejsca pracy, przyczyniają się do tworzenia kolejnych.
— Nawet jeśli maszyny zaczną wszystko wykonywać lepiej od nas, to i tak będziemy musieli sprawować nad nimi kontrolę. Dopiero połączenie siły, wytrzymałości i precyzji urządzenia z ludzką inteligencją, pomysłowością, zręcznością, elastycznością przełoży się na zadowalający efekt — podkreśla ekonomista.
Wyścig z maszynami
Futurolodzy mają rację: księgowego zastąpi kiedyś komputer, telekonsultanta — czatbot, a kierowcę — system autonomicznej jazdy. Szczęściarzami są spece od sztucznej inteligencji, którzy na przebranżownienie mają aż 95 lat. Z drugiej strony co rusz pojawią się nowe zawody. Według badania firmy Citrix i Oxford Analytica za 15 lat największe zapotrzebowanie będzie na specjalistów od artificial intelligence. Listę profesji przyszłości otwiera — któżby inny! — trener robotów, na którego wskazało 82 proc. kadry zarządzającej i 44 proc. pracowników. Na drugim miejscu znalazł się menedżer wirtualnej rzeczywistości (odpowiednio 79 i 36 proc. wskazań), a na trzecim — zaawansowany analityk danych (76 i 35 proc.). To prognozy na 2035 r. A kogo działy HR poszukują dzisiaj?
— Na topie są osoby z umiejętnością wyłapywania wadliwej pracy robotów i biznesowego rozumienia znaczenia defektów. Rośnie też popyt na fachowców od szybkiego przeprogramowywania maszyn i inżynierów na miarę przemysłu 4.0 — wymienia dr Prokurat.
Dodaje, że im bardziej zaawansowana robotyzacja, tym większa potrzeba inwestowania w kapitał ludzki. Wyjaśnia to na przykładzie cobotów, które mogą być wartością dodaną w branży logistycznej, bo są łatwe w konfiguracji i modyfikacji. Ale jeśli ludzie nie będą umieli z nich właściwie korzystać lub znajdować dla nich nowych zastosowań, będą pracować tylko na pół gwizdka.
— Badania pokazują, że możliwości nowych technologii często przekraczają wyobrażenia ich twórców. To, co są w stanie zrobić, wychodzi niekiedy dopiero w codziennej praktyce. Bez odpowiedniego przygotowania nie sposób dostrzec, a tym bardziej wykorzystać ukrytego przed laikami potencjału maszyn — uświadamia Sergiusz Prokurat.
Na świecie działa ponad 3 mln robotów przemysłowych, dwa razy więcej niż przed pięciu laty — wynika z danych Międzynarodowej Federacji Robotyki (MFR). Pod koniec 2017 r. na każde 10 tys. pracowników przypadały 74 takie urządzenia. Międzynarodowy rynek robotyczny wyceniano wówczas na 41,86 mld USD, ale przez najbliższe lata jego wartość ma rosnąć o prawie 10 proc. rok do roku. Średnia dla Polski jest ponad dwa razy niższa od światowej i ponad trzy razy niższa od europejskiej — na 10 tys. robotników przypadają u nas tylko 32 roboty. Eksperci spodziewają się jednak wzrostu ich liczby. Wpływ na to może mieć pandemia — gdy konieczny jest dystans społeczny, aż się prosi, by część ludzkich działań przejęły maszyny. Nie jest to jednak takie proste.
— Zmiany są kosztowne, bo wdrażanie nowych rozwiązań wiąże się z koniecznością wykonania określonej pracy, dotyczącej zarówno sprzętu, jak i oprogramowania. Żmudna jest także transformacja, w ramach której rozwiązanie przechodzi rygorystyczne testy — mówi Sergiusz Prokurat.
Kwestia ceny
Niektóre urządzenia manipulacyjne, cyfrowo sterowane i programowalne kosztują tyle co średniej klasy auto, więc stać na nie nawet małe przedsiębiorstwa produkcyjne. Ale czy na pewno? Koszty zakupu to tylko mała część nakładów, które trzeba ponieść, a kierowanie się głównie ceną może się zemścić. Autor „Pracy 2.0” ostrzega: choć najłatwiej i najtaniej byłoby zaprojektować maszynę, która będzie służyć w jeden powtarzalny sposób, nie zawsze jest to najlepszy wybór — dużo zależy od potrzeb. Dlatego pełna automatyzacja np. fabryki nie zawsze jest pożądana. Zdaniem eksperta firmy potrzebują elastyczności oznaczającej umiejętność szybkiego dostosowywania produktów i usług do zmieniających się warunków rynkowych i popytu. Tego zaś nie da się osiągnąć ani bez wysokiej klasy robota, ani bez człowieka wykształconego i o szerokich horyzontach intelektualnych. A ktoś taki nie będzie pracował za grosze.
— Procesy adaptacyjne wymyślają wprawdzie menedżerowie, ale realizuje je pion techniczny. Dopiero tak ustawioną pracę wykonują roboty. Możemy to nazwać automatyzacją z ludzkim podejściem. Tajemnica sukcesu tkwi również w spotkaniach, rozmowach, burzy mózgów. Warto się wsłuchiwać w głos użytkowników, w tym fachowców, którzy używają maszyn, sterują nimi czy pracują z automatami ramię w ramię na produkcji — wskazuje dr Prokurat.
Jak widać robotyzacja to twardy orzech do zgryzienia. Dla działu HR, ale nie tylko. Rezygnacja z wdrażania inteligentnych maszyn byłaby jednak pozorną oszczędnością. Kto w biznesie kurczowo trzyma się rozwiązań analogowych, fizycznych, nie wytrzyma konkurencji z liderami automatyki przemysłowej. W całej rozciągłości odnosi się to również do branży logistycznej.