PiS idzie na wojnę

Jacek Zalewski
opublikowano: 2006-01-12 00:00

Sejm III RP przyzwyczaił już Polaków do kabaretu, ale takiego widowiska, jakie wczoraj zaserwował nam pierwszy Sejm IV RP — jeszcze nie było! Krótko po godz. 19 marszałek Marek Jurek wyjechał do Pałacu Prezydenckiego, na alarm posłów PiS zawrócił, ale na salę obrad wpadł o kilka sekund za późno — LPR-owski wicemarszałek Marek Kotlinowski kończył głosowanie nad wnioskiem LPR, który Jurek po dyktatorsku zablokował otwierając posiedzenie o godz. 14. A przecież jako doświadczony polityk, marszałek powinien pamiętać o losach afrykańskich kacyków, którzy nieopatrznie wyjeżdżali za granicę i w tym czasie tracili władzę...

Sporny wniosek dotyczył dotrzymania terminu trzeciego czytania ustawy budżetowej, który sam Marek Jurek już dawno wyznaczył na sobotę 14 stycznia. Zakończenia prac nad budżetem w tym dniu życzą sobie wszystkie kluby — oprócz PiS. Bezprecedensowe starcie marszałka z Sejmem zaowocowało wnioskiem o usunięcie go ze stanowiska, mającym ogromne szanse. Oczywiście Jurek jest tylko wykonawcą politycznej woli prezesa Jarosława Kaczyńskiego.

Ustawa budżetowa teoretycznie jest najważniejsza po Konstytucji RP, ale od lat kolejne rządowe ekipy traktowały budżety przede wszystkim jako próbę sił. Trzecie czytanie budżetu odbywa się na następnym posiedzeniu, po opracowaniu przez komisję poprawek z drugiego czytania. To wyraźna wskazówka, żeby posłom dać czas na zajęcie stanowiska wobec kilkuset poprawek. Tymczasem owo dodatkowe posiedzenie zawsze organizowane było dosłownie z marszu po zakończeniu poprzedniego. I tak samo źle zaplanował pracę Marek Jurek, którego błędem pierwotnym było wyznaczenie drugiego czytania nie na dziś, a dopiero na piątek, trzeciego zaś na sobotę. A gdzie czas na pracę komisji, druk sprawozdania i przeczytanie go przez posłów?

Według stawiającego sprawę na ostrzu noża prezesa Jarosława Kaczyńskiego, Sejm doszedł do alternatywy: albo „porządna” koalicja pod przewodem PiS, albo nowe wybory. Premier Kazimierz Marcinkiewicz z naturalnych powodów ma na ten temat trochę inne zdanie. Pamiętajmy, że budżet wpłynął 30 września, ale nowa kadencja parlamentu zaczęła się 19 października — dlatego to 19 lutego (a nie 31 stycznia) jest dniem, w którym ukończony w ciągu czterech miesięcy budżet musi znaleźć się na biurku prezydenta. Jeśli go tam nie będzie, Lech Kaczyński może (chociaż nie musi) zarządzić skrócenie kadencji parlamentu. Z konstytucyjnych terminów wynika, że najbardziej prawdopodobnym terminem wyborów byłaby Niedziela Palmowa — 9 kwietnia.