Ukaże się w Dzienniku Urzędowym UE zapewne w poniedziałek, czyli nagnie prawo o tydzień wstecz, jako że okres oszczędnościowy obejmuje przygotowania do zimy oraz sezon grzewczy – od 1 sierpnia 2022 r. do 31 marca 2023 r. Rozporządzenie ważne jest rok, w maju 2023 r. Komisja Europejska (KE) oceni jego skuteczność i zaproponuje rozwiązanie już trwałe. Jak na unijne standardy przepchnięte zostało z prędkością światła, od ogłoszenia projektu przez KE upłynęły ledwie dni, a nie długie miesiące. No cóż, gazowy strach ma wielkie oczy Niemiec…
Energetyczna Rada UE stacjonarnie zebrała się w sprawie rozporządzenia 26 lipca. W imieniu czeskiej rotacyjnej prezydencji posiedzenie prowadził Jozef Síkela, minister przemysłu i handlu, zaś nasz rząd reprezentowała Anna Moskwa, minister klimatu i środowiska. Obrady potrwały krótko i zakończyły się kompromisem, ponieważ wyjściowy projekt KE został w szczegółach istotnie zmieniony. Wiele państw załatwiło sobie wyłączenia spod rygorów rozporządzenia – np. Polska ze względu na lepsze od standardowego poziomu napełnienie magazynów. Poza tym KE straciła – ku zgryzocie wiceprzewodniczącego Fransa Timmermansa – zabawki w postaci prawa zarządzania tzw. stanu alarmowego, nakazującego wszystkim państwom ograniczenie podaży gazu dla własnych gospodarek i społeczeństw. Będzie to mogła zrobić tylko ministerialna Rada UE standardową większością kwalifikowaną. Generalnie się to spodobało, tylko rząd Viktora Orbána miał zastrzeżenia, ale przegrał 1:26. Czeska prezydencja, dążąca do szybkiego zredagowania ostatecznej wersji rozporządzenia, spodziewała się powtórzenia wyniku z 26 lipca lub nawet wycofania przez Węgry obstrukcji.

Tym większym zaskoczeniem okazał się rezultat głosowania finalnego. Rozporządzenie przeszło oczywiście z ogromną nadróbką ponad progiem tzw. podwójnej większości kwalifikowanej, ale stosunkiem… 25:2. Do Viktora Orbána dołączył Jarosław Kaczyński. Nieprzypadkowo pomijam postać premiera Mateusza Morawieckiego, ponieważ wiadomo, że jest wykonawcą rozkazów najwyższego władcy. Optymistyczne i koncyliacyjne oświadczenia Anny Moskwy 26 lipca z Brukseli okazały się zatem fikcją. Przy czym wtedy minister odnosiła się do meritum, dla gazowej sytuacji Polski rozporządzenie wcale nie jest złe. Obecny rozkaz przystąpienia do spółki z rządem Węgier – wbrew opinii wszystkich pozostałych państw, dużych i małych, bliskich i odległych od Rosji, w tym Czech i Słowacji z Grupy Wyszehradzkiej – wydany został z zupełnie innych powodów.
Prezes PiS, czyli wykonawczo rząd, zakwestionował podstawę prawno-traktatową rozporządzenia. Według naszych władców unijne akty wpływające na miks energetyczny i bezpieczeństwo państw członkowskich powinny być przyjmowane w specjalnej procedurze ustawodawczej tylko jednomyślnie, co umożliwiałoby stawianie weta. Dotyczy to również ogłaszania wspomnianego stanu alarmowego. Rząd podparł się art. 192 ust. 2 lit. c traktatu o funkcjonowaniu UE, w związku z art. 194 ust. 2. Przepis przytoczony jako główny pochodzi jednak z traktatowego tytułu XX „środowisko”, dopiero drugi uznany za jedynie powiązany należy do tytułu XXI „energetyka”. Przyjęta przez PiS interpretacja nie ma jakichkolwiek szans na obronę nie tylko np. w Trybunale Sprawiedliwości UE, lecz także wobec 25 pozostałych zgodnych rządów…