Realizatorką jest Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, minister funduszy i polityki regionalnej, zaś kwoty obu transz to 6,31 oraz 5,18 mld EUR. Cały nasz KPO wart jest 59,61 mld EUR, na co składa się 25,27 mld EUR dotacji oraz 34,34 mld EUR preferencyjnych pożyczek. Plan został w tym roku poprawiony i podzielony na dziewięć wniosków, zatem pozostaje jeszcze sześć. Pierwszy wniosek, na kwotę 6,3 mld EUR, złożony został 15 grudnia 2023 r., czyli dwie doby po zaprzysiężeniu gabinetu Donalda Tuska, zaś sfinalizowany w kwietniu 2024 r. Koniecznie trzeba przypomnieć, że KE odblokowała pieniądze objęte naszym KPO po stwierdzeniu, że Polska pod rządami tzw. koalicji 15 października 2023 r. rozpoczęła przywracanie praworządności. Wystarczyło przedstawienie przez ministra Adama Bodnara w lutym 2024 r. pakietu planowanych zmian ustawowych. Do tej pory jest to wciąż pakiet zamiarów i chciejstwa, a nie aktów opublikowanych w Dzienniku Ustaw. I tak pozostanie co najmniej do 6 sierpnia 2025 r., gdy podpisem pod ustawami będzie dysponował Andrzej Duda.
Niestety, premier Donald Tusk zaskakująco wysłał sygnał bardzo zły dla perspektyw realnego przywracania praworządności. Bez jakichkolwiek podstaw konstytucyjnych i w ogóle prawnych w poniedziałek oznajmił, że… uchylił swoją kontrasygnatę pod postanowieniem Andrzeja Dudy ws. sędziego Krzysztofa Wesołowskiego. Całkowicie pominął okoliczność, że w Monitorze Polskim z 27 sierpnia 2024 r. opublikowane zostało wspomniane postanowienie prezydenta RP z 17 sierpnia z obowiązkową kontrasygnatą prezesa Rady Ministrów. Monitor Polski jest drugim, obok Dziennika Ustaw, filarem systemu prawnego, wydawanym przez Rządowe Centrum Legislacji podległe premierowi. Wspomniane postanowienie tak naprawdę ma charakter organizacyjno-techniczny, chodzi o wyznaczenie przewodniczącego zgromadzenia Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, które wybierze prezesa tejże izby. Po opublikowaniu postanowienia wybuchł skandal polityczny, ponieważ Donald Tusk dopiero wtedy zorientował się, że popełnił gruby błąd, godząc się na sędziego z kręgu PiS.
W nieporadnym i fatalnym stylu usiłował się z błędu wytłumaczyć, podobno trefny dokument zarobionemu premierowi podsunął do podpisu konstytucyjny minister Maciej Berek, stuprocentowo zaufany przewodniczący Komitetu Stałego Rady Ministrów. Tłumaczenie było żenujące, ale poniedziałkowa informacja o wycofaniu opublikowanego podpisu to już wpadka. Wypada przypomnieć elementarny przepis art. 144 ust. 2 Konstytucji RP, że akty urzędowe prezydenta RP (nie wszystkie, część prezydent podpisuje samodzielnie) wymagają dla ich ważności podpisu prezesa Rady Ministrów, który przez podpisanie aktu ponosi odpowiedzialność przed Sejmem. Konstytucja uchwalona została przez Zgromadzenie Narodowe w 1997 r., gdy Donald Tusk znajdował się poza parlamentem – ale jej ojcowie zakładali, że wszyscy decydenci będą przynajmniej brali odpowiedzialność za składane pod dokumentami podpisy.
Mimo zmiany w Polsce władzy trudno uniknąć wrażenia, że nie ma głupstwa, którego decydent nie zrobi dla doraźnych kalkulacji politycznych. Andrzej Duda ekstremalnie łamał prawo już na samym starcie prezydentury, gdy odmówił zaprzysiężenia trzech prawidłowo wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, a potem ułaskawił Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika między pierwszą a drugą instancją sądową, czyli przed prawomocnym wyrokiem skazującym. Teraz Donald Tusk unieważnia własny podpis, opublikowany w wydawanym przez siebie (własny urząd) Monitorze Polskim. Skala tych przekrętów oczywiście jest nieporównywalna, tamto zło Andrzeja Dudy było bardzo grube, obecne Donalda Tuska realnie ma znaczenie proceduralne – ale jednak zło.