Analitycy banku Credit Agricole uważają, że polscy producenci z wielu bardzo różnych branż mogą na rynkach Unii Europejskiej zająć miejsce po eksporterach ze Wschodu – Rosji i Białorusi, które są obejmowane kolejnymi pakietami sankcji, oraz zniszczonej wojną Ukrainy. A chodzić może o sprzedaż wartą dziesiątki miliardów euro.
Oczywiście gros eksportu ze Wschodu do UE to paliwa i nośniki energii. Wartość pozostałego importu z Białorusi, Rosji i Ukrainy do unijnych państw (z wyłączeniem Polski) też jednak jest niebagatelna - w zeszłym roku, według danych Eurostatu, wyniosła 66,7 mld EUR. Ponad 40 proc. to sprzedaż „towarów przemysłowych sklasyfikowanych głównie według surowca”, 20 proc. - „surowców niejadalnych z wyjątkiem paliw”, a „żywność i zwierzęta żywe” oraz „maszyny, urządzenia i sprzęt transportowy” mają 7-8-procentowe udziały.

Zaprawieni w boju
- Wielu polskich producentów jest już od dawna obecnych na unijnych rynkach, trudno więc mówić o ich wchodzeniu w miejsce eksporterów z Rosji czy Białorusi. To będzie raczej zwiększanie udziałów rynkowych. Polskie firmy od lat udowadniają, że radzą sobie w konkurencyjnych warunkach. Jeśli tylko europejscy nabywcy będą szukać nowych dostawców, będzie to szansa dla eksporterów z Polski, szczególnie, że sprzyja im stosunkowo słaby złoty – mówi Leszek Kąsek, starszy ekonomista w ING Banku Śląskim.
W opinii analityków z Credit Agricole największe szanse na przejęcie zamówień wschodnich eksporterów mają polskie firmy z tych sektorów, których eksport stanowi dużą część łącznego eksportu z UE. „Jeżeli dla danej branży wspomniany wskaźnik znajduje się powyżej wartości dla całego eksportu, to firmy z danej kategorii charakteryzują się relatywnymi przewagami konkurencyjnymi na tle innych branż” – piszą bankowi eksperci. Niekwestionowanym liderem pod tym względem jest przemysł tytoniowy. Polska już jest największym eksporterem wyrobów tytoniowych na świecie - z ponad 200 mld sztuk papierosów produkowanych w naszym kraju aż 80 proc. trafia za granicę, głównie do krajów UE.

Papierosom się pali
Tytoniowy trop Credit Agricole wydaje się dobry. Do zwiększenia sprzedaży na unijnych rynkach przymierza się już koncern Philip Morris.
- Mamy plany, aby nasza krakowska fabryka zrekompensowała część strat produkcyjnych w naszym globalnym łańcuchu dostaw, spowodowanych wojną w Ukrainie – deklaruje Adam Suchenek, rzecznik prasowy firmy Philip Morris Polska.
O szczegółach, ze względu na złożoność i dynamikę sytuacji, na razie nie chce mówić. Zakład produkcyjny na Czyżynach w Krakowie to już teraz jedna z największych fabryk koncernu na świecie.
Inni tytoniowi potentaci są ostrożniejsi.
- Decyzja o możliwym zwiększeniu produkcji na eksport wymaga szczegółowej analizy, dotyczącej zwłaszcza możliwości technicznych, wydajności, kosztów oraz potencjału sprzedażowego na docelowych rynkach. Można zaryzykować stwierdzenie, że takie analizy makroekonomiczne są dla producentów tytoniowych obiecujące. Przy obecnym ogromnym obłożeniu produkcyjnym zakładów w praktyce zwiększenie eksportu może być trudne – ocenia Karolina Bursa-Moczulska, rzeczniczka Imperial Tobacco w Polsce.
Już dziś zdecydowana większość produkcji obu polskich fabryk koncernu trafia na eksport. Podobnie jest w przypadku Japan Tobacco International (JTI).
- Obecnie około 80 proc. produkcji z fabryk w Polsce przeznaczana jest na eksport głównie do Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Włoch, Francji i Niemiec – mówi Adrian Jabłoński, dyrektor ds. korporacyjnych JTI.
Firma nie zakłada znaczącego wzrostu produkcji w związku z wojną w Ukrainie.
Meble widzą szansę
Drugim poważnym kandydatem do zwiększenia eksportu jest polska branża meblowa – wynika z opracowania Credit Agricole.
- Szanse na zajęcie miejsca eksporterów z Rosji, Białorusi i Ukrainy dostrzegamy, choć jeszcze nie czujemy, żeby się zwolniło – mówi Michał Strzelecki, dyrektor biura Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Producentów Mebli (OIGPM).
W jego opinii polscy producenci nie będą mieli problemu z mocami wytwórczymi.
- Do tej pory część naszej produkcji szła też na rynki wschodnie, w tym do Rosji i na Białoruś, a teraz w związku z sankcjami ten eksport ustał. Sytuacja geopolityczna i niepewność co do najbliższej przyszłości spowodowały, że część dotychczasowych klientów z różnych państw redukuje zamówienia, więc mocy produkcyjnych nie zabraknie – twierdzi szef biura OIGPM.
Zwrot ze Wschodu na Zachód jest już od kilku lat elementem strategii Black Red White (BRW). Producent mebli z Biłgoraju deklaruje, że taki plan będzie realizował bez względu na zewnętrze okoliczności.
- Jesteśmy na to przygotowani i mamy zapas mocy produkcyjnych – deklaruje Jakub Mroczkowski z biura prasowego BRW.
Wojna nie sprzyja biznesowi
Leszek Kąsek przypomina jednak, że polscy producenci mebli korzystali z drewna przywożonego z Białorusi, którego teraz może zabraknąć. Rafał Trawiński z firmy Szynaka-Meble mówi, że konflikt zbrojny i napięcie wokół rosyjskiej agresji na Ukrainę nie sprzyjają prowadzeniu biznesu nie tylko w naszym kraju, ale też na całym świecie.
- Dziś trzeba być ostrożnym i nie można jednoznacznie formułować tak odważnych tez jak ta, że polscy eksporterzy, w tym polska branża meblarska, mają szansę zająć na globalnym rynku miejsce po eksporterach z Rosji czy Białorusi – uważa przedstawiciel firmy.
Wskazuje na poważne problemy, przede wszystkim brak komponentów do produkcji, które dotychczas były w części importowane ze Wchodu.
- Dziś jest jeszcze zbyt wcześnie na ocenę wpływu wojny na popyt w branży meblarskiej. Z dużym prawdopodobieństwem możemy jednak założyć, że w krótkim okresie ograniczony dostęp do komponentów do produkcji mebli, a tym samym wzrost ich cen, oraz niepewność związana z dalszym przebiegiem konfliktu znacząco przyhamują zapał do inwestowania w trwałe dobra konsumpcyjne jak meble – dodaje Rafał Trawiński.
W gronie potencjalnych beneficjentów zawirowań eksportowych, w opinii analityków z Credit Agricole, są także m.in. producenci wyrobów z surowców niemetalicznych oraz sektor papierniczy. „Naszym zdaniem wymienione (...) branże mają największe szanse na przejęcie zamówień realizowanych dotychczas przez firmy zlokalizowane w Rosji, Białorusi i Ukrainie” – podsumowują autorzy raportu.
- Oczywiście zauważyliśmy tę szansę – mówi Robert Szyman, dyrektor w Polskim Związku Przetwórców Tworzyw Sztucznych (PZPTS).
Ta branża naszego przemysłu od lat rośnie w siłę. Polska wyprzedziła niedawno Hiszpanię i pod względem wielkości produkcji jest już czwarta w Unii Europejskiej.
- Szczególnie dynamicznie rozwija się eksport okien i drzwi z PCW, a także opakowań, folii stretch do stabilizacji ładunku w transporcie. Dotyczy to również części dla przemysłu motoryzacyjnego - elementy z tworzyw sztucznych stanowią już blisko 50 proc. masy samochodu. Jeśli będzie rynek zbytu, moce produkcyjne się znajdą – ocenia Robert Szyman.
Ostrożność papierników
Bardziej powściągliwi są przedstawiciele branży papierniczej.
- Faktycznie bardzo duża część produkcji polskich fabryk takich potentatów jak International Paper Company, Mondi czy Arctic Paper jest eksportowana - i to nie tylko do UE, ale też na Bliski i Daleki Wschód. Byłbym jednak ostrożny w prognozowaniu dalszego wzrostu zagranicznej sprzedaży – mówi Janusz Turski, dyrektor generalny Stowarzyszenia Papierników Polskich.
Poważną przeszkodą mogą być, w jego opinii, m.in. pozrywane łańcuchy dostaw.
- Spora część niezbędnych w naszym sektorze komponentów, m.in. chemikaliów i skrobi, pochodziła z Rosji i Ukrainy. Poważnym problemem są również rosnące w zawrotnym tempie ceny energii, a produkcja papieru jest bardzo energochłonna. Jest też kwestia deficytu gazu, z którego korzysta duża część przemysłu papierniczego w Polsce. Już dziś z powodu ograniczonego dostępu do tego paliwa skala produkcji niektórych fabryk musiała zostać ograniczona – wylicza Janusz Turski.
W tej sytuacji polski przemysł może nie mieć wystarczających mocy, aby zdobyć unijne rynki opuszczone przez eksporterów z Rosji czy Białorusi.
- Europa Zachodnia zaspokajała w krajach objętych wojną niewielką część popytu na papier i opakowania, szacuję, że 5-8 proc. – mówi Michał Jarczyński, prezes Arctic Paper.
Dostrzega szanse na zwiększenie produkcji i eksportu nie tylko z Polaki, ale też ze Słowacji i z Czech. W jego ocenie luka na rynku UE może stanowić impuls inwestycyjny, ale między decyzją o zwiększaniu mocy produkcyjnych a jej realizacją upłynie kilkanaście miesięcy.
- Jestem przekonany, że w pierwszej kolejności zaobserwujemy zwiększenie wykorzystania istniejących mocy produkcyjnych, a na inwestycje przyjdzie czas później, o ile poprawi się klimat. W burzliwych czasach, gdy trudno przewidzieć, jaka będzie sytuacja polityczna i gospodarcza za pół roku, firmy niechętnie podejmują decyzje o wydaniu dziesiątek milionów euro na nowe linie produkcyjne – podsumowuje szef Arctic Paper.
Ewentualny wzrost polskiego eksportu nie będzie raczej dotyczył wielu sektorów gospodarki. Ani Rosja, ani Białoruś nie specjalizowały się w szerokim eksporcie towarów i usług. W grę wchodzić mogą przede wszystkim nisko przetworzone produkty. Dodatkowo trzeba się będzie liczyć z tym, że chętnych na miejsce rosyjskich, białoruskich czy ukraińskich eksporterów będzie wielu.
Trzeba też pamiętać, że żadne sankcje nie są nakładane na zawsze. Im krócej będzie trwała wojna w Ukrainie, tym szybciej restrykcje zostaną zniesione. Zakładam więc, że polscy eksporterzy, którzy zajmą miejsce zwolnione przez Rosjan czy Białorusinów, będą mieli niewiele czasu na zadomowienie się na nowych rynkach. Wszystko to sprawia, że nie jestem wielkim optymistą, jeśli chodzi o skokowy wzrost polskiego eksportu.