Oko rządowej propagandy dotychczas pilnowało w Świnoujściu każdej jednostki w gazoporcie, teraz tuż obok będzie dyżurowało przy wyładowywaniu czarnego paliwa suchego. Podobnie transmitowane będą dostawy do portów w Gdańsku i Gdyni. Wszystko ku pokrzepieniu serc narodu, którego część węglowa (przede wszystkim wsie i małe miasteczka) coraz bardziej zalękniona jest ewentualnością marznięcia w zimie. Z każdym dniem pogłębia się kontrast między optyką np. Jarosława Kaczyńskiego, który widzi dostatek węgla na składach, a większością zainteresowanych jego kupieniem. Teraz wszyscy wątpiący w słowa najwyższego prezesa wreszcie będą mogli zobaczyć w telewizorze importowany węgiel. Z pradawnej epoki PRL pamiętam zupełnie inne asortymentowo, ale również nerwowe społeczne oczekiwanie na statki – czy w ogóle przypłyną, a potem czy dostawy zostaną rozładowane i rozwiezione po kraju. Chodziło o wytęsknione cytrusy z Kuby przed Bożym Narodzeniem. Często się spóźniały i wtedy okraszały stoły dopiero sylwestrowe.
Rząd nakazał państwowym spółkom, czyli PGE Paliwa oraz Węglokoksowi, sprowadzenie za wszelką cenę ze świata 4,5 mln ton węgla. Razem z importem innych podmiotów powinno dotrzeć do Polski przed zimą około 7 mln ton. To wielkość teoretycznie wystarczająca, jeśli plan zostanie zrealizowany. Porty są przygotowane na zwiększone przeładunki, ustalone zostały także harmonogramy dalszego transportu w głąb kraju. Stanowią jednak wąskie gardło całkiem obiektywnie, ponieważ przez lata służyły głównie eksportowi węgla, zgodnie z kontraktami i bez kalendarzowego ciśnienia. Notabene cały czas trwa eksport zakontraktowanego polskiego węgla, ale głównie transportem lądowym na rynek europejski.
W narastającej nerwówce wyborczej prezes PiS może bez jakiejkolwiek odpowiedzialności postawić każdą absurdalną tezę. Stwierdził, że morski import szedłby znacznie lepiej, gdyby portowe bazy przeładunkowe nie trafiły w obce ręce – czytaj do podmiotów poza zasięgiem władców. A przecież wielkie porty są w III RP zarządzane wciąż przez państwowe zarządy, które przekazały jedynie działalność biznesową różnym podmiotom. Zostało to uregulowane już dawno temu, ustawa z 1996 r. o portach i przystaniach morskich to produkt jeszcze rządu SLD-PSL z kadencji 1993-97, w epoce tzw. dobrej zmiany po 2015 r. wcale nie była zmieniana. Ustawa rozróżnia podmioty zarządzające portami oraz zajmujące się ekspediowaniem, przyjmowaniem i przeładunkiem towaru. Od ćwierć wieku bezproblemowo tak funkcjonują Gdańsk, Gdynia, Szczecin i Świnoujście. Właśnie dzięki temu polski sektor portowy dynamicznie się rozwija, czym obecni władcy przecież wielokrotnie się chwalili w różnych dokumentach i politycznych wystąpieniach. Dlatego kij, którym prezes uderza jakichś „onych”, ponoć współwinnych brakowi węgla, jest złamany.
Traktowane niczym tratwa ratunkowa dostawy morskie nie spowodują natychmiastowego wyjścia rynku opałowego z zapaści. Węgiel z dalekiej Kolumbii, Indonezji, RPA czy nawet USA najpierw trzeba po prostu przesiać. Do sprzedawania poprzez składy oraz późniejszego spalania w gospodarstwach domowych nadaje się najwyżej połowa, rozdrobnioną resztówkę wykorzystają elektrownie i elektrociepłownie. Transmisje w TVP mają jednak pewien kontekst optymistyczny – dają pewną nadzieję obdarowywanym zasiłkiem węglowym po 3 tys. zł (po wejściu ustawy w życie), że będą mogli wydać te pieniądze faktycznie na opał.

