Porzucone serca

Karolina Guzińska
opublikowano: 2006-04-28 00:00

— Z dzieciństwa pamiętam kolonię Polaków w mojej wiosce. I smak pieczonego przez nich chleba. Najlepszego, jaki jadłem w życiu… — wspomina Salvator J. Ntomola, dyrektor w Tanzańskim Centrum Inwestycji.

Pochodzi z Kondoa, mieściny przy dawnym szlaku karawan, wiodącym z wybrzeża Oceanu Indyjskiego nad jezioro Tanganika. To jedna z kilku osad w Afryce Wschodniej, gdzie bezpieczny port znalazło 13 tys. uchodźców z sowieckiej Rosji. Wielu Polaków, kierowanych w 1944 r. z Iranu do ówczesnych kolonii brytyjskich, osiadło w Tanganice — dzisiejszej Tanzanii. Pozostały po nich pamięć i cmentarze…

Marka Tanzania

Polska ma jeszcze coś wspólnego z Tanzanią: obie próbują stworzyć markę kraju, zlecając projekt konsultantom z zagranicy.

— Przez 30 lat nie eksponowaliśmy atrakcji turystycznych, więc cudzoziemcy myślą, że góra Kilimandżaro i równina Serengeti leżą w Kenii — żali się Salvator J. Ntomola.

A jest co promować: najwyższa góra Afryki (Kilimandżaro, 5895 m), największy afrykański rezerwat — Selous (50 tys. km kw.), większy niż cała Szwajcaria, największy zbiornik słodkiej wody na kontynencie — jezioro Wiktorii (68,8 tys. km kw.) czy drugie (po Bajkale) najgłębsze jezioro świata — Tanganika (1435 m).

— Można wyruszyć śladami Livingstone’a, podziwiać pejzaże, jakie widział opływający Afrykę Vasco da Gama, wypocząć na 800 km plaż, obserwować ptaki i fotografować zwierzęta na safari — wylicza Salvator J. Ntomola.

Bogactwem kraju — obok minerałów, bo zalega tu niemal cała tablica Mendelejewa — są bezcenne zasoby przyrody: 12 parków narodowych, 14 rezerwatów, Ngorongoro Conservation Area (krater wulkanu wraz z przyległościami) oraz morskie obszary chronione. Rząd nie chce więc i nie może stawiać na masowe przyjazdy.

— Potrzebujemy jednak inwestycji, zwłaszcza w infrastrukturę. Asfalt pokrywa tylko 5 tys. km z 85 tys. km dróg. Gdy ostatnio odwołano z urlopu ministra ds. inwestycji — bawiącego w rodzinnych stronach, gdzie jedynym środkiem transportu jest rower i nie ma zasięgu telefonów — to szukała go policja… — opowiada Salvator J. Ntomola.

Dlatego turyści odwiedzają głównie Zanzibar, słynną „Wyspę Przypraw”, oraz parki na północy kraju — Serengeti czy Ngorongoro — gdzie infrastruktura jest lepiej rozwinięta. Rezerwaty w centralnej i południowej Tanzanii — Mikumi, Selous Game Reserve, Ruaha, Udzungwa Mountains — „użytkowane” mniej ekspansywnie, zachowały pierwotną postać.

Sułtańskie miasto

Punktem wypadowym na południe pozostaje Dar es Salaam — Przystań Pokoju — największy port i stolica administracyjna kraju. Miasto założone w XIX w. przez Madżida, sułtana Zanzibaru. W tej 2,5-milionowej metropolii miesza się wiele kultur — dworzec kolejowy w bawarskim stylu, spadek po niemieckich kolonizatorach, sąsiaduje z hinduskimi świątyniami, sklepami i herbaciarniami azjatyckiej dzielnicy. A parki pełne kwiatów, ogrody botaniczne i obsadzone drzewami ulice to świadkowie brytyjskiej okupacji tych ziem. Dar rozczłonkowany jest przez kanał i zatokę, łączącą się oceanem. Komunikację utrzymują tylko promy i daladala — obwieszone ludźmi minibusy.

Warto zajrzeć do Nyerere Cultural Centre, gdzie młodzi artyści malują, rzeźbią, tkają, robią batiki i ceramikę. I na pełen zgiełku i krzątaniny targ rybny Magogoni — choć w wilgotnym upale jego zapach powala, uciążliwości wynagrodzi bogactwo wyłożonych tu muszli. Z kolei na Kariakoo Market handlują wszystkim — od owoców po tradycyjne leki. Otaczający bazar labirynt sklepów i kramów też wart jest zbadania… Po pamiątki — wyroby z drewna, biżuterię, tkaniny — lepiej iść na bazar Mwenge. No i można — zależnie od zasobności kieszeni — wsiąść w samolot lub terenówkę. Najdalej na południe wysunięty z parków (Ruaha) leży prawie 600 km od Dar es Salaam — kogo stać na 300 dolarów od łebka, doleci tam w 1,5 godz. Pozostali jadą co prawda 10 godz., ale z okien auta zobaczą kawał prawdziwej Afryki. Gwarne i rojne przydrożne targowiska, gdzie młodociani sprzedawcy oblepiają każdy przystający samochód, natrętnie oferując owoce, prażone orzeszki, pieczoną kukurydzę… Ubogie, gliniane chatki tanzańskich wsi — cała rodzina śpi na klepisku, o elektryczności i bieżącej wodzie mogąc tylko pomarzyć: kobiety noszą życiodajny płyn, nierzadko z daleka, w wiadrach na głowie… I Masajów-pasterzy — odzianych w czerwone chusty, ozdobionych koralikami i ciężkimi kolczykami, które monstrualnie wyciągają im uszy.

Ostoja słoni

Ruaha — długo niedostępna ostoja dzikiej zwierzyny — nie zmieniła się od stuleci. To ogromny płaskowyż, ograniczony strzelającymi niemal na 2 tys. m szczytami i skalistą rzeką Great Ruaha płynącą — widowiskowymi przełomami — wzdłuż wschodniej granicy parku. To schronienie krokodyli i hipopotamów, na które można by gapić się godzinami. Pocieszne grubasy wystawiają nad wodę okrągłe uszka, tryskają fontannami wody, ryczą i chrząkają, a ich młode niezdarnie igrają na płyciźnie… Człowiek zapomina, że te powolne na pozór zwierzęta to silni i wytrawni nurkowie, mogący łatwo zatopić nawet takiego intruza jak łódka z ludźmi na pokładzie. Nad rzekę schodzą się, by ugasić pragnienie, stada bawołów, antylop kudu i impala, gazeli, żyraf, zebr, bacznie obserwowanych przez drapieżniki: lwy, gepardy, hieny, szakale… I chmary ptactwa — choć w parku żyje 480 gatunków, najczęściej pokazuje się poczciwy bociek.

Zresztą więcej tu swojskich klimatów — na początku marca, gdy spada nieco deszczu, park wybucha zielenią. Dlatego żyrafy, wystawiające głowy zza gęstwiny liści, czy lwy śpiące w soczystej trawie wydają się nam, przyzwyczajonym do znanej z telewizji, spalonej słońcem Afryki, nie na miejscu… Egzotyki krajobrazu bronią jednak bulwiaste sylwetki sędziwych baobabów. Między nimi przemykają stada zebr, którym zawsze towarzyszą żyrafy — nie wiedzieliśmy, że te gatunki się kumplują… A w oddali pasą się słonie — Ruaha, drugi co do wielkości tanzański park narodowy (13 tys. km kw.), to przede wszystkim ich schronienie. Największe w kraju — naliczono tu ponad 10 tys. słoni. Widzimy nie tylko ogromne stada, ale i walkę dwóch olbrzymów.

Pochłonięta karesami para lwów jest tak zajęta sobą, że stajemy zaledwie parę metrów od nich. W pobliżu czai się trzeci samotnik w oczekiwaniu na zmęczenie rywala… Ten drapieżnik pozwolił nam się zbliżyć na półtora metra! Cóż, wszak to marzec, a wiadomo: koty w marcu… Zwierzęta pewnie się czują w Ruaha, bo całe połacie parku pozostają nieodkryte — nie są niepokojone, zwłaszcza w porze deszczów, gdy gruntowe drogi po prostu znikają. Istnieje też zaledwie kilka miejsc, gdzie można się zatrzymać — jedno z nich w granicach parku: Ruaha River Lodge, ekskluzywny obóz prowadzony przez „afrykańskie Lisy” — rodzinę Foxów, Brytyjczyków osiadłych w Tanzanii.

— Ojciec przyjechał tu w 1959 r., zakładając plantację herbaty. W latach 80. zaczęliśmy budować ośrodki turystyczne — Ruaha to pierwszy z sześciu. Każdy z nich prowadzi ktoś z rodziny. Trudno się inwestuje — ze względu na brak infrastruktury, ale z drugiej strony Tanzania to dość bezpieczny kraj — opowiada Peter Fox.

Domki, budowane wzdłuż rzeki Ruaha, pozwalają na bliski kontakt z przyrodą. Rankiem ziemia wokół chat, stylizowanych na murzyńskie, zryta jest kopytami hipopotamów. Miejsce wyznaczone na posiłki też otwiera się na rzekę — jedząc śniadanie, widzimy żyrafy u wodopoju, a wieczorną ciszę kolacji zakłóca przenikliwy krzyk ptaka kanga: ostrzeżenie przed zbliżającym się drapieżnikiem.

Czas misji

Zadziwiają orynksy, spore gryzonie, zbiegające ku nam po ostrych skałach, by przyjrzeć się cudacznym stworom, które wtargnęły na ich teren. Ich oczka błyszczą ciekawością, aż dziw, że nie krzykną: „How are you, mzungu?” („Jak się masz, białasie?”), jak to robią tanzańskie dzieci na widok białego człowieka.

Oto Bagamoyo — oddalona o 75 km od Dar es Salam — była stolica Niemieckiej Afryki Wschodniej: Tanganiki, kupionej przez cesarza Wilhelma od sułtana Zanzibaru Bargasha. Dawna metropolia to senna dziś mieścina. Jej historia zaczęła się w wiosce Kaole, 5 km od Bagamoyo, gdzie tysiąc lat temu wylądowali arabscy kupcy i założyli faktorię. Dziś piętrzą się tam ruiny świetnie ongiś prosperującego miasta, wzniesionego z rzeźbionych kamiennych bloków — podupadło wraz z przybyciem Portugalczyków w XV w. Ruiny, datowane na XIII-XIX w., to m.in. dwa meczety i 20 grobowców.

— Tu spoczywa pobożna dziewczyna, która za życia dużo się modliła. Jeśli dotkniecie jej grobu, położycie monetę i wypowiecie życzenie — to ono się spełni. Pamiętajcie jednak, by tu wrócić i jej podziękować — przekonuje Augustin K. Chailla, przewodnik wycieczek z firmy Antelope Safaris.

Nazwa miasta pochodząca od słów „bwaga moyo” — „tutaj porzuciłem swe serce” — odzwierciedla rozpacz i zwątpienie wywożonych na targ niewolników do leżącego naprzeciwko Zanzibaru. Stamtąd wędrowali w nieznane: do Arabii, Persji, Indii, na plantacje trzciny cukrowej na francuskich wtedy wyspach Mauritius i Reunion… Dziś port Bagamoyo, skąd wypływali, to senna przystań dla rybackich łodzi. A w arabskiej rezydencji, pierwszym kamiennym domu w mieście — zmienionym na więzienie, gdzie gromadzono niewolników i prowadzono podziemnymi tunelami do czekających łodzi — mieści się dziś posterunek policji. Mówi o tym muzeum misji, urządzone w najstarszej chrześcijańskiej katedrze Afryki Wschodniej. Eksponuje żelazne kajdany, certyfikaty wyzwoleńców, fotografie i przerażające statystyki: w XIX w. z Bagamoyo wypływało 50 tys. niewolników rocznie! Muzeum dokumentuje też historię misji — w latach 60. XIX w. francuscy misjonarze założyli tu „wioskę wolności” dla niewolników, których sami wykupywali z niewoli.

Z tego miasta wyruszały pierwsze ekspedycje do źródeł Nilu. David Livingstone, Henry Morton Stanley, Richard Burton, James Grant — wszyscy tędy przechodzili. To w Tanzanii — nad jeziorem Tanganika — doszło do spotkania Stanley’a z Livingstone’em: widząc białego człowieka w głębi Afryki, Stanley wygłosił słynne zdanie: „Doktor Livingstone, jak przypuszczam?”. To była ostatnia podróż Livingstone’a: zmarł na malarię w 1873 r. Służący, Susi i Chuma, pochowali serce uczonego pod drzewem muula, a zmumifikowane w słońcu ciało ponieśli do Bagamoyo. Wędrowali 9 miesięcy, by złożyć szczątki w tutejszej katedrze, skąd przewieziono je na Zanzibar, a potem do Londynu, gdzie spoczęły w opactwie westminsterskim.

Woda w prezencie

Okolone palmami białe plaże Tanzanii ciągną się od Tanga na północy po Mtwara na południu. Jedno z przyjemniejszych miejsc wypoczynku to Saadani — jedyny rezerwat na wybrzeżu, obejmujący 30 km kw. oceanu i 1000 km kw. ziemi: dziewicze plaże i sawannę. Położony na północ od Bagamoyo, stanowi najdalej na południe wysunięte siedlisko słoni, jaguarów, lwów, bawołów, żyraf, zebr, hipopotamów, krokodyli. Komu sprzyja szczęście, ten zobaczy też ogromnie rzadkie sobole. Za to delfiny butlonose często goszczą w tutejszych wodach. Wioska Saadani, jedna z najstarszych osad na wybrzeżu Afryki Wschodniej, pozwala zaś poznać lokalną społeczność.

— Kilka lat temu Holender — pilot KLM, z racji zawodu bywający w Tanzanii — tak się przejął trudnym życiem mieszkańców Saadani, że zjeździł swój kraj z odczytami o tej wsi. Zebrał 30 tys. euro, kupił w Stanach wiatrak i doprowadził do Saadani wodę — wspomina Coenraad Banjes, menedżer Saadani Safari Lodge.

Ten były policjant z RPA prowadzi dziś ośrodek dla turystów — urocze chaty przycupnięte nad brzegiem oceanu. Okna bez szyb i otwarty z dwóch stron dach sprawiają, że śpi się jak na plaży — z szumem fal w uszach i powiewem morskiej bryzy na twarzy… Rankiem dostojny Masaj zbiera śmieci z piasku, a w oddali widać rybaków, na przypominających katamarany malowniczych, drewnianych łodziach z trójkątnym żaglem. Ale plaża i morze to nie jedyne atrakcje Saadani — tu wpada do oceanu rzeka Wami, organizowane są więc półtoragodzinne safari łodzią. Wypatruje się hipopotamów, małp i pelikanów, podziwia busz na brzegach Wami… Niestety, mocno przetrzebiony przez miejscowych, wycinających drzewo na węgiel drzewny, w końcu jednak objęty ochroną.

Safari na łodzi to tylko jedna z odmian przygody — w Tanzanii zakosztuje się safari pieszego, safari balonem nad parkami, safari na wielbłądach… A nawet safari dla miłośników kolei — z okien Great Uhuru Railway podziwia się oszałamiające widoki: pociąg startuje z Dar, a przejeżdża przez parki Mikumi i Selous, kierując się na wschód, do Zambii...