W żadnym wypadku nie... Unii Europejskiej, jak to bezmyślnie wmawiają Polakom rozentuzjazmowani politycy trzymający obecnie władzę, a także będące rządową tubą media, głównie telewizyjne. Taka górnolotna fraza to nie żadna ich pomyłka, nie przejęzyczenie się, lecz po prostu nadymanie propagandowego balona. A przecież przewodniczących ci w naszej Unii dostatek, przedstawię ich hierarchię, odnosząc ją porównawczo do urzędów polskich.
Druga izba niczym Senat
Kolegialną głową wspólnoty – odpowiednikiem prezydenta RP – jest Rada Europejska (RE), czyli szczyt 27 premierów i prezydentów, przy czym tych drugich uczestniczy tylko kilku. RE przewodniczy obecnie António Costa, portugalski były socjalistyczny premier, będący 28. neutralnym uczestnikiem posiedzeń bez prawa głosu. 3 stycznia uczestniczył w Warszawie w gali otwarcia naszej prezydencji w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Niestety, jemu również wypsnęła się w kurtuazyjnym przemówieniu pozatraktatowa niedorzeczność, że oto Polska przejmuje... przywództwo Unii Europejskiej! Zupełnie inaczej widzi hierarchię decyzyjności wspólnotowy rząd, teoretycznie ponadnarodowy, który stanowi 27-osobowa Komisja Europejska (KE), rozpoczynająca pięcioletnie urzędowanie pod przewodem niemieckiej chadeczki Ursuli von der Leyen, wybranej na drugą kadencję. Notabene do Warszawy na piątkową galę przewodnicząca nie dojechała, bo się nagle rozchorowała, a w poważnym wieku 65 lat to już nie żarty. Zawiedli się rolnicy protestujący w piątek na ulicach stolicy przeciwko Zielonemu Ładowi, jako że termin demonstracji zgrali właśnie z oczekiwaną wizytą szefowej rządu UE. Uczestnikiem ich protestu był... Karol Nawrocki, kandydat PiS na prezydenta.
Unijna legislatura jest dwuizbowa, co bardzo często bywa zapominane. Odpowiednik naszego Sejmu to wybierany w 27 państwach bezpośrednio 720-osobowy Parlament Europejski (PE), któremu obecnie przewodniczy maltańska chadeczka Roberta Metsola, ale tylko przez pierwsze 2,5 roku, w drugiej połówce kadencji fotel przejmie reprezentant socjaldemokratów. I dopiero na końcu karety głównych instytucji UE lokuje się owa „nasza” obecnie Rada UE, czyli druga izba legislacyjna, współtworząca razem z PE unijne dyrektywy i rozporządzenia. W odniesieniu do ustroju polskiego znaczeniowo jest to zatem mniej więcej Senat, chociaż zupełnie inaczej skonstruowany.
Rada UE nie ma jednego stałego przewodniczącego, absolutnie nie jest nim w szczególności premier Donald Tusk. Legislacyjnie pracuje w dziesięciu składach branżowych, skupiając 27 właściwych merytorycznie ministrów, po jednym z każdego państwa. W tym półroczu przewodniczy tym posiedzeniom odpowiedni konstytucyjny członek rządu Polski. Główne zadanie naszych ministrów to ustalanie porządku obrad i kierowanie nimi, ale także prowadzenie negocjacji między państwami członkowskimi. Taka jest traktatowa esencja rotacyjnej prezydencji Rady UE po wyciśnięciu z niej propagandowej wody oraz mrzonek o półrocznej mocarstwowości. Co bardzo ważne – takie mrzonki to przypadłość nie jedynie polska, identyczny balon nadymają władcy każdego państwa kolejno przejmującego pałeczkę. Im jest mniejsze, tym balon większy.
Ta sama ekipa po 14 latach
Instytucja obecnej Rady UE jest znacznie starsza niż… sama UE, albowiem pojawiła się już 25 marca 1957 r. w rzymskich traktatach ustanawiających Europejską Wspólnotę Gospodarczą (EWG) oraz Europejską Wspólnotę Energii Atomowej (EWEA). Od razu wtedy ustalono, że w skład Rady każdy rząd państwa członkowskiego deleguje jednego ze swoich ministrów, zaś prezydencję Rady sprawują przez pół roku kolejne państwa według porządku alfabetycznego. Był to bardzo silny akcent położony na wspólnotę państw, jej ojcowie nie wyobrażali sobie, że realna decyzyjność systematycznie będzie się przesuwała do ponadnarodowej eurokracji. Mimo wszystko Rada z powodzeniem trwa 68 lat, przy czym w jej usytuowaniu zaszły pewne traktatowe zmiany. Pół wieku temu, jeszcze w epoce EWG, nastąpiło jej rozszczepienie na dwa organy o podobnych nazwach. Od 1974 r. zaczęła się zbierać na rzadszych szczytach szefów państw i rządów wspomniana już wyżej Rada Europejska, natomiast obradująca dość często Rada (czyli obecnie Rada UE) sprowadzona została do poziomu tematycznych posiedzeń ministerialnych. Wraz z liczebnym rozrostem wspólnoty prezydencja trafia się państwom coraz rzadziej. Traktaty rzymskie zawierała założycielska szóstka, zatem przechodnie kierowanie posiedzeniami Rady wtedy powtarzało się co trzy lata, natomiast współcześnie przy 28 czy 27 (tyle jest po brexicie) państwach członkowskich UE wyimaginowany zaszczyt wypada zaledwie raz na... 14 lat.
Właśnie dlatego prezydencja Rady UE – powtarzam, że w Brukseli to realna ranga polityczna mniej więcej naszego Senatu, nic więcej – tak bardzo podnieca w każdym państwie ekipę, która akurat w przypadającym temuż państwu terminie trzyma rządowe stery. Notabene od 2004 r. kolejność w sztafecie nie jest już alfabetyczna, przebiega zgodnie z ustalonym harmonogramem. Polsce przypada zmiana po Węgrzech a przed Danią, tak było poprzednio w naszym drugim półroczu 2011 i tak pozostało obecnie w pierwszym półroczu 2025. Niezwykła w unijnych realiach jest natomiast okoliczność, że premierem państwa sprawującego dwie prezydencje w tak dużym odstępie czasowym był/jest ten sam polityk – Donald Tusk, który wrócił na stanowisko po długiej przerwie. Rekord UE jednak wspólnie dzierżą Angela Merkel i Viktor Orbán, którzy również zaliczyli po dwie prezydencje swoich państw, ale będąc szefami rządów nieprzerwanie.
Formalnie i nieformalnie
Przewodnie hasło naszej rozpoczętej prezydencji brzmi „Bezpieczeństwo, Europo!”. Polscy ministrowie mają zadanie wspierać w pracach legislacyjnych Rady UE działania wzmacniające bezpieczeństwo kontynentu we wszystkich jego wymiarach: zewnętrznym, wewnętrznym, informacyjnym, gospodarczym, energetycznym, żywnościowym i zdrowotnym. Poza dokładnie już rozplanowanymi formalnymi posiedzeniami Rady UE w dziesięciu konfiguracjach w Brukseli, u nas odbędą się – wszystkie w Warszawie – dodatkowe 22 ministerialne posiedzenia nieformalne. Unijnym paradoksem jest okoliczność, że właśnie te drugie często okazują się... bardziej owocne. Nie są na nich przyjmowane konkretne akty legislacyjne, ale dyskusje reprezentantów 27 rządów wyznaczają perspektywicznie politykę UE w danej dziedzinie. W sumie najróżniejszych unijnych spotkań w różnych formatach odbędzie się podczas naszej prezydencji ponad 300. Zaangażowany w jej sprawne przeprowadzenie korpus polityczno-urzędniczy liczy aż… 3000 osób. W atmosferze uniesienia ogarniającego ekipę obecnie rządzącą wręcz nie wypada wspominać o niemałych budżetowych kosztach całego przedsięwzięcia.
Wśród ustalonych przez polski rząd tzw. priorytetów półrocza najważniejsze jest wspomniane już bezpieczeństwo, natomiast drugim – konkurencyjność unijnej gospodarki. Ponieważ nowa Komisja Europejska dopiero opracowuje swój program na całą pięciolatkę do 2029 r., polskie przewodnictwo drugiej izby legislacyjnej realnie będzie głównie otwierające. Statystyka zamkniętych do 30 czerwca 2025 r. aktów prawnych na pewno nie będzie imponująca, ba, wręcz bardzo skromna, natomiast ważne, ile tematów zostanie rozpoczętych i w ilu polscy ministrowie nadadzą ton. Bardzo grubym, wręcz strategicznym wątkiem będzie prapoczątek tworzenia wieloletnich ram finansowych 2028-2034. Wszystko wskazuje, że będzie to pierwsza budżetowa siedmiolatka, w której Polska stanie się już płatnikiem netto. Na całe szczęście nie naszej prezydencji przypadnie dalsze procedowanie fatalnej dla rolników umowy Unii Europejskiej z Mercosur, ten gorący kartofel zostanie podrzucony następcom z Danii, dzięki czemu polski rząd będzie miał wolne ręce dla montowania w Radzie UE tzw. mniejszości blokującej.
Bez ekstra szczytu w Polsce
Przy okazji prezydencji w Radzie UE rząd niemal każdego liczącego się państwa stara się – chociaż nie jest to nigdzie zapisane w traktatach – zorganizować u siebie jakiś dodatkowy, tematyczny szczyt Rady Europejskiej, czyli zbiórkę na najwyższym poziomie prezydentów i premierów. Poprzednio w 2011 r. Warszawa gościła taki właśnie szczyt – Partnerstwa Wschodniego, unijnego programu udanego tylko częściowo, który po latach zawęził się do Ukrainy i Mołdawii. Obecnie nieformalnego posiedzenia na najwyższym poziomie RE u nas jednak nie będzie. Bardzo niedługo, 3 lutego, ważna ekstra zbiórka szefów państw i rządów ze specjalnym udziałem m.in. sekretarza generalnego NATO oraz pozaunijnego premiera brytyjskiego – poświęcona bezpieczeństwu, czyli właśnie lejtmotywowi polskiej prezydencji – odbędzie się niestety nie w Warszawie, lecz w... Brukseli, ale nie w stałym miejscu szczytów RE w Europa Building, lecz w belgijskim gmachu Palaise d'Egmont, co podkreśli jej nadzwyczajność. 16 maja natomiast jeszcze większą kontynentalną zbiórkę, w formacie tzw. Europejskiej Wspólnoty Politycznej, przyjmuje również nie Warszawa, lecz albańska Tirana.
Brak silnego wizerunkowego akcentu na najwyższym szczeblu na terytorium Polski w obecnym półroczu niewątpliwie jest znakiem polityczno-dyplomatycznego zakiwania się premiera Donalda Tuska. Jego wewnątrzkrajowy ostry konflikt z prezydentem Andrzejem Dudą o prymat podczas prezydencji coraz bardziej nabrzmiewa i może eksplodować przy okazji wspomnianego ważnego szczytu 3 lutego. Zwiastunem kolejnej wojny stała się zdumiewająca, demonstracyjna nieobecność prezydenta 3 stycznia na rządowej gali otwarcia prezydencji w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Obraził się za brak umieszczenia w programie jego inauguracyjnego wystąpienia, jedynie milczące siedzenie w loży honorowej wykluczył. Skutkiem stało się automatyczne pominięcie jego osoby w agendzie krótkiej piątkowej wizyty przewodniczącego Antónia Costy, dla którego protokolarnym odpowiednikiem w Polsce przecież jest właśnie... prezydent. Urażony Andrzej Duda demonstracyjnie odleciał 3 stycznia po południu do Krakowa i wieczorną galę otwarcia prezydencji oglądał... w swoim domu, a następnego dnia udał się na narty.
W kontekście politycznego i ambicjonalnego konfliktu prezydenta z premierem – lub na odwrót – aż strach się bać, czy nasza prezydencja w ogóle utrzyma swój ciężar. Tymczasem stara unijna prawda o wartości rotacyjnego półrocznego przewodnictwa Rady UE dla rozwoju wspólnoty zapisana jest w tytule…

