Irlandzkie „nie” w referendum to zła wiadomość dla Polski, Unii Europejskiej i wszystkich wierzących w integrację jako w pewien projekt polityczny. To wyraz braku solidarności i odpowiedzialności za przyszłość wspólnoty. Kraj, który na członkostwie w UE wyraźnie skorzystał, stał się pewnym hamulcem rozwoju integracji. Irlandzkie „nie” oznacza koniec traktatu z Lizbony, który po fiasku traktatu konstytucyjnego był planem awaryjnym. Innego nie ma.
Nad wspólnotą zawisło widmo powstania Unii kilku prędkości, w ramach których zostaną zacieśnione więzi między poszczególnymi państwami. Oznacza to wypaczenie procesu integracji oraz zahamowanie dalszego rozszerzenia. Casus Irlandii wskazuje na przepaść, jaka zrodziła się między przeciętnym obywatelem a politycznymi decydentami. Ważniejsza była bowiem rzetelna informacja na temat treści dokumentu oraz konsekwencji jego przyjęcia bądź odrzucenia — od nakazu zachowania się w ten czy w inny sposób.
W tej sytuacji prezydent Lech Kaczyński powinien podpisać traktat z Lizbony, co byłoby wyrazem zaangażowania Polski w wizję integracji europejskiej oraz przejawem solidarności między państwami członkowskimi. Poprzednie traktaty (m.in. z Maastricht, Amsterdamu czy Nicei) przyjęte były przed wstąpieniem Polski do UE. Lizboński jest pierwszym traktatem reformującym, na którego kształt Polska miała realny wpływ. Być może referendum w Irlandii mogłoby zostać powtórzone, ale pod dużym znakiem zapytania stoją warunki oraz rezultat kolejnego podejścia.
Jan
Kułakowski
poseł do Parlamentu Europejskiego