Rozkręcona przez Donalda Tuska pierwsza powyborcza zadyma z ideą powoływania na niby starego–nowego rządu zgasła w ciągu doby. Wczorajsze komunikaty prezydenta Bronisława Komorowskiego i samego premiera potwierdzają, że po fali prawnej krytyki procedura wraca do normalności. Prezydent zwoła pierwsze posiedzenie Sejmu w najpóźniejszym terminie, czyli 8 listopada. Premier złoży wtedy dymisję i cały gabinet pojedzie do prezydenta po akty odwołania. 22 listopada zaś zostanie zaprzysiężony nowy rząd Donalda Tuska i w tymże dniu obejmie resorty. Exposé i wotum zaufania to kwestia późniejsza, do 6 grudnia. Wynika z tego, że od 22 listopada do Bożego Narodzenia w imieniu polskiej prezydencji w Radzie UE końcowe posiedzenia branżowych rad ministerialnych poprowadzą już nowe osoby. Przy czym obsada resortów kluczowych się nie zmieni, przecież zostają m.in. Waldemar Pawlak, Radosław Sikorski, Jacek Rostowski i Marek Sawicki.
Po zatwierdzeniu kalendarza w koalicji Platformy Obywatelskiej z Polskim Stronnictwem Ludowym rośnie gorączka walki o stołki. Zwyczajowe w takich sytuacjach rozgrywki zwielokrotnione są zapowiedziami Donalda Tuska rozsypywania całych resortów i składania nowych. Podzielenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji wypada skomentować: stare wraca. Ale to akurat ruch łatwy, bo wśród 29 działów rządowych istnieją zarówno „sprawy wewnętrzne”, jak i „administracja publiczna”. Ale już „energetyki” na liście nie ma, branża ta siedzi w dziale „gospodarka” i jej hipotetyczne wyodrębnienie wymaga ustawy. Ze względu na apetyty zarówno PO, jak i PSL na tym tle rysuje się pierwsze starcie koalicjantów. To tylko przykład, że droga do rządowego ułożenia się zwycięzców wyborów nie jest prosta.