Wypada przypomnieć, czymże w ogóle jest owa RG, często mylona np. z zupełnie inną przyprezydencką Radą Bezpieczeństwa Narodowego. RG wstawiona została do uchwalonej w 1997 r. Konstytucji RP podczas prac komisji Zgromadzenia Narodowego na życzenie Aleksandra Kwaśniewskiego. Konstytucja nadała Rzeczypospolitej ustrój zdecydowanie parlamentarno-gabinetowy z jedynie domieszką prezydencką. Znalazło się w niej trochę przepisów radykalnie podnoszących znaczenie prezydenta, zwłaszcza podczas wojny na szczytach państwa, która już na ostro toczy się od dwóch miesięcy. Akurat RG nie jest jednak jakimkolwiek wzmocnieniem urzędu prezydenta, ponieważ w systemie władzy państwowej to organ całkowicie abstrakcyjny. W sprawach „szczególnej wagi” prezydent może zwołać RG, czyli Radę Ministrów obradującą pod jego przewodnictwem, ale sztucznemu tworowi nie przysługują żadne kompetencje RM, zatem bezpośrednia decyzyjność RG jest dokładnie zerowa.
Od odzyskania przez Polskę niepodległości w kolejnych konstytucjach współpraca między prezydentem a rządem regulowana była różnie. Paradoksalnie w samej literze prawa obu organom najbliżej było w II Rzeczypospolitej, zarówno w pierwszej, marcowej konstytucji z 1921 r., jak też w kwietniowej z 1935 r. – ponieważ np. ustawy były podpisywane nie tylko przez głowę państwa, lecz także przez merytorycznego ministra. Ale wtedy w ogóle panowało kompetencyjne zapętlenie, premier np. kontrasygnował powoływanie ważnych urzędników… kancelarii prezydenta, co dzisiaj byłoby niewyobrażalne. Po wojnie towarzysze w tzw. małej konstytucji z 1947 r. pierwszy raz formalnie ustanowili Radę Gabinetową, zwoływaną przez premiera „dla rozpatrzenia spraw wyjątkowej wagi” na życzenie ówczesnego prezydenta RP, czyli Bolesława Bieruta. Nie było nic o formalnej decyzyjności RG, która naturalnie szybko stała się tworem całkowicie fikcyjnym, a w Konstytucji PRL z 1952 r. definitywnie zniknęła wraz ze skreśleniem urzędu prezydenta. Po zmianie ustroju koncepcja odżyła w 1992 r. w ustawie konstytucyjnej prowizorycznie regulującej stosunki między najwyższymi organami państwa. RG nie została sformalizowana, chodziło jedynie o posiedzenia RM pod przewodnictwem prezydenta Lecha Wałęsy. Reasumując zatem – w 1997 r. finałem losów RG stało się przekopiowanie z 1947 r. produktu Bolesława Bieruta, ale z całkowitym pozbawieniem go uprawnień. Jest to zatem iluzoryczny ustrojowy kompromis.
Przypomniałem genezę oraz realne umocowanie prawne RG nieprzypadkowo. Od 27 lat jej posiedzenia odbywają się bardzo nieregularnie, rzadko kiedy w sprawach naprawdę „szczególnej wagi”. W okresach, gdy prezydent i rząd wywodzą się z tej samej opcji, RG wręcz ocieka lukrem, obie strony wzajemnie tytułują się politycznymi debeściakami. Gdy natomiast Polska wchodzi w okres politycznej kohabitacji, obrady RG są krótkie i martwe, bo w ogóle nie ma o czym rozmawiać. Klasycznym przykładem było posiedzenie zwołane w 2008 r. przez Lecha Kaczyńskiego, na które rząd Donalda Tuska oczywiście przybył, ale jedynie wysłuchał milcząco monologu prezydenta i… wybył bez podjęcia dyskusji. Tamta neutralność obecnie się nie powtórzy, wtorkowa RG na zaproszenie Andrzeja Dudy zapowiada się jako ostro konfrontacyjna, w bardzo różnych wątkach. Naprawdę wielka szkoda, że nie będzie bezpośredniej transmisji z całego posiedzenia, jej oglądalność zdecydowanie przebiłaby popularne relacje z Sejmu…