Pierwszy dzień debaty Senatu potwierdził, że prezydent Andrzej Duda nie ma prawa spodziewać się wyrażenia przez izbę w piątek zgody na przeprowadzenie referendum 25 października razem z wyborami do Sejmu i Senatu. Wynik głosowania 4 września jest przesądzony — dominujący w izbie klub senatorów PO o tym, że wniosek odrzuci, wiedział już wtedy, gdy wpłynął. Podobnie jak 21 maja bez czytania był przekonany do zatwierdzenia wniosku prezydenta Bronisława Komorowskiego z pytaniami jeszcze bardziej beznadziejnymi. Z kronikarskiego obowiązku przypomnę, jakie kwestie w piątek odejdą w niebył: Czy jest Pani/Pan za obniżeniem wieku emerytalnego i powiązaniem uprawnień emerytalnych ze stażem pracy? Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego systemu funkcjonowania Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe? Czy jest Pani/Pan za zniesieniem powszechnego ustawowego obowiązku szkolnego sześciolatków i przywróceniem powszechnego ustawowego obowiązku szkolnego od siódmego roku życia?
Od ogłoszenia pomysłu sklejenia 25 października referendum z wyborami intryguje mnie prawna sprzeczność. Zwłaszcza że jest konsekwentnie zamiatana pod dywan przez inicjatora. Zarówno przedstawiająca wniosek w Senacie szefowa kancelarii Małgorzata Sadurska, jak i wcześniej prezydencka prawnik Anna Surówka-Pasek wygodnie przekierowywały trudne pytanie do Państwowej Komisji Wyborczej (PKW).
Co do zasady ustawa referendalna dopuszcza przeprowadzenie głosowania razem z wyborami. W lokalu działałaby jedna komisja obwodowa, byłaby jedna urna oraz lista. Wyborca dostawałby: dużą białą płachtę sejmową, żółtą kartkę A4 senacką oraz białą kartkę A4 referendalną — i wszystko wrzucałby jednym ruchem do urny. Posegregowanie potem kart i sporządzenie trzech protokołów to nie problem, chociaż komisje ze zmęczenia padałyby nad ranem na twarz. Notabene mało kto pamięta, że zwyczajne głosowanie do Sejmu i Senatu to… odrębne wybory z różną frekwencją.
Niestety, w ujednoliconej procedurze siedzi mina nierozbrajalna — rozbieżne godziny głosowania. Kodeks wyborczy od czterech lat ustalił porę 7–21, a nietknięta ustawa referendalna utrzymała 6–22. Bez zmiany ustawowej PKW w kwestii godzin nie może niczego interpretować ani naginać. Jedynym wyjściem zgodnym z prawem byłoby niewydawanie w porannej porze 6–7 oraz wieczornej 21–22 przez komisje obwodowe kart do Sejmu i Senatu. Z wieloletniego doświadczenia przewodniczącego takiej komisji mogę potwierdzić, że w tych okresach frekwencja bywa promilowa.
Ale przychodzą wtedy bardzo wartościowi wyborcy, czekający niecierpliwie na otwarcie lokalu i jadący zaraz potem komunikacją publiczną na całodzienny dyżur — pielęgniarki, palacze, ochroniarze itp. Nie wyobrażam sobie, jak 25 października miałbym takiemu ofiarnemu obywatelowi powiedzieć o 6 rano: „Teraz tylko referendum, na kartki wyborcze proszę godzinę poczekać”. Problem na szczęście jest czysto akademicki, referendum przecież nie będzie. Ale swoją drogą bardzo mnie intryguje, jak rozwiązanie tej prawnej kwadratury koła widział, zgłaszając wniosek referendalny, prezydent doktor Andrzej Duda?