Wyborcy nie chcą zaspokajać zachcianek władzy

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2015-09-06 22:00

Frekwencyjna klęska niedzielnego referendum to bardzo marny finał prezydentury Bronisława Komorowskiego.

Do 6 września zapisał się w dziejach III RP jako druga, po Lechu Wałęsie, głowa państwa, która nie uzyskała reelekcji. Od niedzieli będzie postrzegany i wspominany dodatkowo przez pryzmat wplątania kraju w irracjonalne głosowanie, będące kpiną z demokracji.

Osobisty kaprys byłego prezydenta, walczącego w maju równie rozpaczliwie co naiwnie o przejęcie w drugiej turze wyborów elektoratu Pawła Kukiza, spowodował roztrwonienie około 90 mln zł z rezerwy celowej budżetu. Kwota ta zwiększa deficyt finansów publicznych Polski. Co najważniejsze — referendum wymyślone przez zszokowanego Bronisława Komorowskiego w dole psychicznym nocą 10/11 maja było z góry skazane na klęskę.

Skoro projekt nie pomógł w wygraniu 24 maja, inicjator referendum powinien honorowo zaniechać jego zarządzania, ale nie było go na to stać. Przecież wyrażenie zgody na wniosek przez Senat nie przymuszało prezydenta do podpisania potem postanowienia.

Na męską decyzję nie było także stać nowego prezydenta Andrzeja Dudę. Przecież jednym podpisem pod postanowieniem o utracie mocy postanowienia Bronisława Komorowskiego mógł już 7 sierpnia, dzień po swoim zaprzysiężeniu, zakończyć całą referendalną hucpę. Ale tego nie zrobił, ponieważ bardziej opłacalna politycznie dla jego macierzystego PiS była próba doczepienia kontrreferendum do wyborów parlamentarnych 25 października.

Cel tej sprytnej zagrywki również był stricte wyborczy, ale kalkulacja inna — chodziło o osiągnięcie efektu synergii, który dałoby przyciągnięcie do urn dodatkowego elektoratu PiS, szczególnie zainteresowanego wyjątkowo populistycznym pytaniem emerytalnym. Cała trójka pytań Dudy dorównała, w sensie negatywnym, trzem pytaniom Komorowskiego, na które ledwie garstka uprawnionych odpowiedziała 6 września. Dlatego obiektywnieto naprawdę szczęście dla Polski, że w piątek Senat stosunkiem 53:35 odrzucił projekt Andrzeja Dudy, kierując się oczywiście interesem PO. Bardzo ciemną kartą tej samej izby pozostaje natomiast nieodrzucenie 21 maja projektu Bronisława Komorowskiego. Wtedy mechanizm zawłaszczenia Senatu, wybieranego w okręgach jednomandatowych, przez jedną partię zadziałał odwrotnie.

W zlekceważeniu przez wyborców niedzielnego głosowania tkwi akcent optymistyczny.

Z badań opinii społecznej wynika, że Polakom idea referendów generalnie się podoba i nawet oczekują organizowania ich częściej, niż po dwunastoletniej przerwie. Na pewno jednak nie chcą potulnie zaspokajać zachcianek władzy. Warunkiem koniecznym uczciwości referendum jest długa debata nad samym sformułowaniem pytań przed zarządzeniem głosowania lub rozpoczęciem zbierania podpisów pod projektem obywatelskim.

Kładę silny akcent na „przed”. Żadne z pytań nieszczęsnego referendum z 6 września oraz szczęśliwie udaremnionego referendum z 25 października tego warunku nie spełniło.