Kateringi dietetyczne stanowią jedną z gałęzi polskiej gastronomii. Wartość rynku szacowana jest już na ponad miliard zł i rośnie w tempie 20 proc. rok do roku. Działa już około 600 firm, aż 70 proc. z nich dostarcza dziennie 100 zamówień pod drzwi klientów. Niedawno na łamach „PB” opisaliśmy, jak marcowe obostrzenia zapoczątkowały spadek liczby zamówień, który tuż przed Wielkanocą sięgnął 50 proc. m/m. Rynek szybko jednak doświadczył efektu jo-jo.

— Możemy mówić o szybkiej regeneracji rynku. W połowie maja notujemy powrót do rekordowych wyników z początku marca. Wiele wskazuje na to, że konsumenci otrząsnęli się po szoku wirusowym i wracają do kateringów dietetycznych. Na pewno duży wpływ ma na to niska aktywność fizyczna w czasie epidemii, a co za tym idzie — pojawienie się dodatkowych kilogramów. Na większą liczbę zamówień wpływa także to, że biurowce powoli zapełniają się pracownikami, którzy chętniej w biurze niż w domu korzystają z diet pudełkowych — mówi Przemysław Skokowski, prezes Dietly.pl, porównywarki kateringów.
Dwumiesięczny lockdown obszedł się z branżą dość łaskawie — w skali ogólnokrajowej zamknęło się około 4 proc. firm. Uratowały je pierwsze dni marca.
— Początek marca był rekordowy w zamówienia, więc w momencie wprowadzenia restrykcji większość abonamentów była już opłacona i realizowana — mówi szef Dietly.pl.
Przyszłość jest jednak niepewna, szczególnie że niemałe piętno na branży może wywrzeć susza.
— Największa od lat susza będzie miała wpływ na cenę składników, a co za tym idzie — również na cenę zestawów. Drugą niewiadomą jest odporność klientów na osłabioną koronakryzysem gospodarkę. Eksperci z różnych branż sugerują, że recesja będzie się pogłębiać, wpływając na miejsca pracy i wynagrodzenia. Zobaczymy, jak się to przełoży na liczbę zamówień — mówi Przemysław Skokowski.
Nie spodziewa się jednak konsolidacji rynku.
— Wynika to z dwóch czynników. Pierwszy to pojawienie się w ostatnim czasie dużej liczby mniejszych podmiotów — restauracji, które w dobie pandemii przygotowały ofertę zestawów obiadowych dostarczanych pod drzwi klientów. Będą one podgryzać klientów na lokalnym rynku graczom ogólnopolskim lub poszerzać grono nowych. Drugim czynnikiemjest mniejsza stopa zwrotu z inwestycji. Jeśli popyt będzie rósł wolniej w stosunku do założeń dużych graczy inwestujących w rozwój własnych sieci, to raczej zacznie się szukanie oszczędności wewnątrz firmy niż agresywne pozyskiwanie klientów innych firm. Co więcej — przed nami wakacje, które zawsze są dołkiem sprzedażowym w branży. Tegoroczne będą inne i nie wiadomo, co się stanie w przypadku diet pudełkowych. Na pewno każda rozsądna firma będzie starać się spokojnie przeczekać, optymalizować koszty oraz gromadzić gotówkę na wypadek, gdyby jesienią stanęła przed wyzwaniem walki z drugą falą zachorowań — mówi Przemysław Skokowski.