Kiepska telenowela trwa, chociaż wreszcie finiszuje. Zbigniew Ziobro i Jarosław Gowin gorzko przełknęli ograniczenie do jedynie ich samych udziału obu kanap w zmniejszanym rządzie. Otarli łzy otrzymaniem dla swoich zauszników po jednym stanowisku sekretarza stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, która traktowana jest przez wszystkie ekipy III RP jako polityczny przytułek o nieograniczonych rozmiarach. Ostateczny kształt zmniejszonego rządu dopnie samo PiS. Nowi ministrowie powołani zostaną być może w środę 30 września, jako że czwartek i piątek premier Mateusz Morawiecki spędza na szczycie w Brukseli. Notabene również 30 września musi wpłynąć do Sejmu projekt budżetu na 2021 r., przygotowywany w dotychczasowym układzie ministerstw. Być może zostanie przyjęty przez Radę Ministrów już radykalnie personalnie zmienioną, bo formalnie to ten sam organ.

Słowo „kolejnej” w pierwszym zdaniu tekstu przypomina, że na początku kadencji umowa koalicyjna już została zawarta. Dokładnie 28 listopada 2019 r., gdy Jarosław Kaczyński musiał się pogodzić z fatalną dla niego sytuacją, że w zwycięskim 235-osobowym klubie poselskim PiS aż 19 foteli zajęła ekipa Zbigniewa Ziobry, zaś 18 obsadził Jarosław Gowin. Notabene obie przystawki wprowadziły także po 2 senatorów. Chichotem historii jest okoliczność, że 99 proc. głosujących na reprezentantów SP i Porozumienia wybierało oczywiście… PiS, bo tak się nazywała lista, zaś rozpoznawalność obu kanap jest zerowa. Wyniki tak się jednak ułożyły, że przystawki zdobyły nadspodziewanie dużo mandatów i każda mogłaby nawet utworzyć samodzielny klub. Całe starcie, którego istotą przecież wcale nie stało się głosowanie w sprawie ustawy zwierzęcej, było więc zupełnie niepojęte dla skołowanego elektoratu PiS. Zaklajstrowanie pęknięcia sobotnią umową uznał on z ulgą za wyprowadzenie kozy, która najpierw została bezmyślnie wprowadzona.
Sygnatariusze umowy oczywiście akcentują kontynuację programu. Najbardziej zdumiewa powołanie jakiejś rady koordynującej wnoszone projekty ustaw. Wynika z tego, że dotychczas forsowane były przez rząd i klub jakby odrębne projekty autorstwa PiS, SP lub Porozumienia, które nie wszyscy akceptowali. To samoocena zdumiewająca, przecież np. ośmieszająca Polskę w świecie w 2018 r. nowelizacja ustawy o IPN, z której tzw. dobra zmiana szybko się wycofała, rzeczywiście przepchnięta została przez Zbigniewa Ziobrę, ale jako ministra sprawiedliwości, a nie lidera SP, po przyjęciu fatalnego projektu przez cały rząd. Tak naprawdę najważniejszym wątkiem sobotniej umowy jest wywalczenie przez przystawki obecności na listach PiS już w kolejnych wyborach w 2023 r., gdy planowo odbędą się parlamentarne i samorządowe. Klasa polityczna myśli bowiem bez przerwy i głównie o stołkach, czego najświeższym potwierdzeniem jest postawa Jadwigi Emilewicz. Wicepremier i minister rozwoju nie zmieściła się w nowym rozdaniu rządowym pod szyldem Porozumienia, z czym nie może się pogodzić. Dlatego bez mrugnięcia oka porzuciła Jarosława Gowina, któremu od pięciu lat zawdzięcza absolutnie wszystko, i zgłosiła się na służbę do możniejszego Jarosława Kaczyńskiego. Czy najwyższy pan jakoś zagospodaruje nowy nabytek w zrestrukturyzowanym rządzie — rozstrzygnie się lada dzień.