W marcu 1982 r. wylądowałem w RPA jako inżynier projektu w jednej z największych firm budowlanych w Afryce Południowej. W maju urodził się nam syn. Drugi też przyszedł na świat w Johannesburgu, tyle że 10 lat później. Mieszkaliśmy w RPA ponad 16 lat. Oceniam ten czas jako bardzo interesujące przeżycie zawodowe i nie tylko. To był dobry wybór, który wciąż procentuje. Wtedy kultura i skala inwestycji daleko przewyższały to, co mamy teraz w Polsce. A kraj? Piękny i ciekawy. Obudził moje zainteresowania antropologią. Jeżdżę do Afryki co roku z całą rodziną. Nie tylko na południe kontynentu. To jest moje miejsce na Ziemi — bardzo lubię tam być, rodzina też.
Golf i brylanty. Mieszkaliśmy w Johannesburgu, bo tam była praca, a na wakacje jechało się do Parku Krugera, Kapsztadu albo do Durbanu. Tak jak w Polsce się jeździ do Sopotu. Wino i winnice — charakterystyczne dla Kapsztadu i okolic — to wpływ osadnictwa francuskiego. Po nocy św. Bartłomieja hugenoci musieli uciekać, wylądowali również w Kapsztadzie. Zaszczepili winorośle i zamiłowanie do wina. Teraz jeździ się szlakiem winnic — degustuje, uczestniczy w lokalnych imprezach winnych, no i kupuje wino. Takie wyjazdy są organizowane indywidualnie — jeszcze ich nie ma w ofercie biur podróży.
Jedzie się też, żeby pograć w golfa. RPA ma tysiące pól golfowych. Są bardzo znane, zaplanowane przez najlepszych projektantów. Przyjeżdżają tam golfiści z całego świata. Można też kupić brylanty, w Afryce Południowej są świetni jubilerzy i specjalne sklepy z kamieniami dla turystów.
Po apartheidzie. Był rok 1992 r., czyli długo przed objęciem władzy przez Afrykański Kongres Narodowy. Przebywaliśmy wtedy na wschodnim wybrzeżu. Wieczorem zobaczyłem przed hotelem tłumek chłopaków. Okazało się, że to obstawa Mandeli. Nazajutrz grałem bardzo wcześnie, więc musiałem zejść przed siódmą na śniadanie. Byłem sam. Po dziesięciu minutach wszedł Nelson Mandela. Przy ladzie z pieczywem zagadnął mnie. Spytał, skąd jestem. Opowiedziałem, że zasadniczo z Polski, ale mieszkam w RPA, moi synowie tutaj się urodzili... Powiedział: Musisz zawsze pamiętać o kraju swego pochodzenia. Nie możesz stracić tożsamości. Koszty życia w RPA są podobne jak w Polsce. Bardzo podrożało od połowy lat 90. Wzrosły ceny żywności, ale benzyna jest tańsza niż u nas. Zarobki są jednak wyższe, bezrobocie też.
RPA wytwarza więcej energii i ma więcej dróg niż cała pozostała Afryka. Na mistrzostwa świata w piłce nożnej w 2010 r. do czteropasmówki prowadzącej do Johannesburga dobudowano jeszcze sześć pasów. Mają przemysł spożywczy, zbrojeniowy, składają własne samochody... Ten kraj ma bardzo dużo zasobów. Problemem jest imigracja z Zimbabwe. Szacuje się, że w RPA żyje około trzech milionów Zimbabweńczyków. Jest 11 języków oficjalnych. W firmach używa się głównie angielskiego. Mój syn uczył się trzech: angielskiego, afrikaans i zulu. Wtedy zulu był tym dodatkowym. W 1994 r. wprowadzono politykę zachęty do kształcenia się i zatrudniania czarnej ludności. Już w 2000 r. 43 proc. zatrudnionych w najwyższym przedziale płacowym to byli czarnoskórzy mieszkańcy RPA. Powstała duża grupa nowej burżuazji o bardzo wysokich dochodach i bardzo dużej konsumpcji. W jej rękach jest nieprawdopodobne bogactwo. Wspaniałe domy, luksusowe samochody... Minęło dwadzieścia lat od wprowadzenia zmian przez rząd Mandeli.
Przyroda cieszy i niepokoi. Do tego kraju przyciągają parki narodowe z najbardziej znanym Parkiem Krugera. Można tam jeździć wiele razy, a ciągle nie ma się dość. Nawet kiedy już po raz kolejny się widziało „wielką piątkę”. Na północy Parku Krugera jest rzeka Levubu, absolutnie unikatowy krajobraz i jedyne miejsce, które znam, gdzie drzewa chininowe tworzą las. Ten przepiękny zakątek włączono do parku niedawno. Żyło tam plemię Maluleke, które stamtąd usunięto. Po 1994 r. dawni mieszkańcy upomnieli się o te tereny. Wprawdzie nie dostali ich pod osadnictwo, ale otrzymali w zarząd i czerpią z tego tytułu korzyści finansowe. Wiele parków lub ich części oddano w zarząd grupom etnicznym związanym z danym terenem. Tak jest w Zululandzie, w Transwalu. Przyroda wdziera się do miast. Poważnym problemem są małpy. Na polach golfowych, w parkach, w domach, praktycznie wszędzie. Nie można niczego zostawić na wierzchu — kosze na śmieci czy lodówki są specjalnie zamykane. W tym roku byliśmy na północy Parku Krugera. Zobaczyłem na balkonie mnóstwo krwi. Myślałem, że może był tam z wizytą lampart. Okazało się, że to dwa pawiany dobrały się do małej antylopy i zjadły ją przed naszym nosem... W Durbanie każdy dom ma swojego węża, który likwiduje drobne gryzonie. Zresztą takiego węża domowego miałem też w Johannesburgu. Niestety, pewnego dnia nie rozpoznałem go, przestraszyłem się, że to kobra i zabiłem — przez pomyłkę. Tego się nie robi, bo i tak natychmiast przychodzi inny wąż. Trzeba uważać na kobry, czarne mamby, boomslangi. Chociaż nie garną się do ludzi, mogą się pojawić praktycznie wszędzie, np. na polu golfowym.
Wielkie miasta. Kapsztad jest przepiękny, od niego trzeba zacząć. Mother City. W cieniu Góry Stołowej zbiega do oceanu. Jeśli chodzi o plażowanie, to lepiej pływać w miejscach, gdzie są siatki. Pojawiają się tam ławice sardynek, a za nimi rekiny. Da się je zobaczyć z bardzo bliska. Wieloryby — te można oglądać przez cały rok. Johannesburg, Jo’burg lub zdrobniale Jozi. Tu mieszczą się siedziby wielkich firm i korporacji, kopalnie złota i diamentów, szlifiernie diamentów. Soweto (South Western Township) zbudowane na południu miasta było pomyślane jako dzielnica robotnicza. Na przełomie XIX i XX w. mieszkali w nim głównie górnicy. Bogaci biali mieli domy na północy miasta. Obecnie bogaci czarni przenieśli się do zamożnych dzielnic północnych (które rozrastają się w kierunku Pretorii) lub budują luksusowe domy w Diepkloof East — bogatej części Soweto.
City wieżowców mieszkalnych gromadziły Chińczyków, Hindusów, Polaków, Węgrów, Czechów. Potomków Burów, Anglików, francuskich hugenotów, czarnych Buszmenów, Bantu i Khoisan. Po zniesieniu apartheidu wszystko się zmieniło. Teraz to właściwie slumsy zamieszkałe głównie przez nielegalnych emigrantów z całej Afryki. Durban to nadmorski kurort RPA. Surf City. Nabrzeże Oceanu Indyjskiego, znane jako Golden Mile, jest miejscem wypoczynku przez cały rok. Miasto hoteli i restauracji zwrócone ku oceanowi. Przygląda się jachtom i łodziom zacumowanym w marinie. To najliczniejsze skupisko Hindusów poza granicami Indii.
Kuchnia wielu możliwości. Moje ulubione jedzenie to braai (potrawy z grilla). Steki są tu absolutnie rewelacyjne. Cieszy mnie duża dostępność owoców morza. W myśl starej afrykanerskiej (kalwińskiej) zasady: nic się nie marnuje — je się wszystko. Znane i popularne są flaki. Mięso ze zwierząt hodowlanych i mięso dzikich zwierząt w postaci suszonych, dobrze przyprawionych kawałków jest jednym z największych i najpopularniejszych przysmaków. Niesamowita różnorodność warzyw i owoców, nasion, orzechów i przeróżnych korzeni jadalnych to również bogactwo tego kraju. Nie mówiąc o winie… Tutejsza kuchnia bardzo umiejętnie wykorzystuje wszystkie te elementy, łącząc wpływy malajskie, hinduskie, środkowoafrykańskie i europejskie w jedną całość. Niezapomnianą.
Wojciech Czajko
Absolwent m.in. Wydziału Samochodów i Maszyn Roboczych Politechniki Warszawskiej. Karierę rozpoczął stażem we Fiat Automobile w Turynie i rozwijał w firmie budowlanej LTA w RPA, później w Larcodems International w Wielkiej Brytanii. Od 1997 r. dyrektor zarządzający Energopolu-Warszawa. W 2001 r. został prezesem spółki Porty, a w 2002 r. prezesem Hydrobudowy Gdańsk. Autor książek: „Afrykańskie lapidarium” i „Afryka przez dziurkę od klucza”.