Teraz każdy hydraulik w Polsce musi mieć dyplom magistra, albo nauczy się zawodu sam. Niedługo po dekarzy czy murarzy będziemy jeździć za zachodnią granicę. Ale mamy takie patologie jak armia kosmetyczek szkolonych z funduszy unijnych na ścianie wschodniej. Jest ich taka masa, że mają pensje niższe niż głodowe. A i tak nikt nie chce ich zatrudniać, bo czego się nauczyły na kilkumiesięcznych kursach?
Teraz rząd kolejną quasi-reformą obniża systemowo jakość kształcenia dzieci. Darmowy podręcznik pisany na kolanie jest infantylny i cofa w rozwoju większość dzieci, które chodziły do przedszkola. Państwo w przedwyborczym szale chce dać dzieciom za darmo książkę do angielskiego. Skazuje dzieci na najtańszy podręcznik na rynku, bo po co im najlepszy? To te same dzieci, które są upychane kolanem do pękających w szwach szkół przez sztuczny wyż szkolnych sześciolatków. Na szczęście w pierwszej klasie jest mniej godzin kształcenia niż w zerówce – cieszą się dyrektorzy szkół. Pewnie, po co dzieci kształcić, lepiej je szybciej wypchnąć … Tylko gdzie?
Rodzice pracują, bo trudno dzieci utrzymać z jednej pensji, a na instytucjonalne wsparcie dla rodzin państwa jakoś nie stać. Świetlica jest przepełniona, nudna, nierzadko neurotyczna. Kółek zainteresowań jest tak mało, że zaprasza się do nich po cichu tylko najlepsze dzieci. Powstaje więc armia lemingów, dzieci niezaopiekowanych, ludzi bez szczególnego polotu i zainteresowań. Już i tak jesteśmy zapleczem taniej siły roboczej dla Europy, w szarym ogonie zarobków w UE i OECD. Zabijmy w dzieciach ciekawość świata, będą potulne i bezwolne, po pracy w centrum outsourcingowym wyłożą się na kanapie z piwem i chipsami w ręce.
No, chyba, że pójdą do prywatnej szkoły. Tam będą się uczyły z najlepszego podręcznika, rozwiną zainteresowania dzięki dużemu wyborowi zajęć dodatkowych, nauczą się porządnie języków obcych. Nauczyciel będzie rozszerzał podstawę programową, a nie ograniczał naukę do niezbędnego minimum. Rodzic płaci, więc wymaga. Dlatego nauczyciel będzie się starał zaciekawić dziecko, zaoferować mu coś więcej niż tylko schemat i zakuwanie do testów. Już dzieci przedszkolne mogą uczyć się skomplikowanych rzeczy - oglądając kubki smakowe, rysując regiel dolny czy tworząc w szklance tornado. Szkoła prywatna wyciągnie je intelektualnie do góry, państwowa – zrówna w dół. Oczywiście sukces w życiu zależy od charakteru, pewności siebie, umiejętności nawiązywania relacji, a nauczyciele w szkołach państwowych mogą nadrobić entuzjazmem i pasją niedoróbki wynikłe z dziurawych reform. Jednakże edukacja to kościec, na którym buduje się karierę a jakość systemu jest kształtowana przez podstawę programową i podręcznik.
Nieodpowiedzialne majstrowanie przy systemie edukacyjnym może podzielić społeczeństwo na dwie warstwy - tych lepszych, czyli bogatszych, których stać na inwestycję w dzieci i tych gorszych, motłoch, który musi zadowolić się darmochą.
Teraz w sukurs państwowym szkołom przychodzi WSiP, który chce rozdać wydrukowane przez siebie w ubiegłym roku książki. Batalia o podręczniki dla pierwszoklasistów robi się coraz ciekawsza, tylko dlaczego stawką w niej są dzieci?