Dwa i pół roku po przedstawieniu pierwszej wersji projektu rząd przyjął we wtorek „Politykę energetyczną Polski do 2040 r.” (PEP2040).
Zatwierdzoną przez rząd wersję (trzecią z kolei) przygotowało i zaprezentowało we wrześniu 2020 r., w formie projektu, Ministerstwo Klimatu i Środowiska, prowadzone przez Michała Kurtykę. To pierwszy oficjalny dokument, w którym polski rząd obiera sobie za jeden z celów „zeroemisyjny system energetyczny”, a także odnosi się wprost do polityki Europejskiego Zielonego Ładu zakładającego zerową emisyjność Unii w 2050 r.

11 proc. z węgla?
„Zerowa emisyjność to kierunek długoterminowy” – czytamy w komunikacie rządu.
Data 2050 r. nie pada, ale wydaje się oczywista. Dalej zaskoczeń nie ma: PEP2040 zakłada wdrożenie energetyki jądrowej i energetyki wiatrowej na morzu, a także zwiększenie roli energetyki rozproszonej i obywatelskiej. Przejściowo stosowane mają być technologie oparte m.in. na paliwach gazowych.
Kluczowym elementem PEP2040 jest harmonogram odchodzenia przez Polskę od węgla. W rządowym komunikacie mowa jest jedynie o „możliwie długim wykorzystaniu własnych surowców energetycznych” i transformacji regionów węglowych. Na etapie projektu resort klimatu wskazywał, że do 2040 r. udział węgla w strukturze zużycia energii może spaść do 11-28 proc. w zależności od tego, czy uprawnienia do emisji CO2 będą tanie, czy drogie. Widełki dziś się nie zmieniły, ale przekonamy się o tym naocznie dopiero po opublikowaniu dokumentu w Dzienniku Ustaw.
Rządowy dokument precyzuje też cele liczbowe dla poszczególnych technologii. W 2030 r. udział odnawialnych źródeł energii w końcowym zużyciu energii brutto ma wynieść co najmniej 23 proc., a energetyki wiatrowej na morzu ma powstawać około 5,9 GW w 2030 r. i do około 11 GW w 2040 r.
W 2033 r. uruchomiony zostanie pierwszy blok elektrowni jądrowej o mocy około 1-1,6 GW. Kolejne bloki będą wdrażane co 2-3 lata, a cały program zakłada budowę sześciu bloków.
Polityka w bólach rodzona
Prace nad polską polityką energetyczną trwały długo. Pierwszy projekt, przygotowany przez nieistniejące już Ministerstwo Energii i byłego ministra Krzysztofa Tchórzewskiego, ujrzał światło dzienne w listopadzie 2018 r. Wywołał szum, bo zakładał ścięcie wykorzystania w energetyce węgla brunatnego, choć nie kamiennego. Ba, dokument przewidywał nawet budowę nowych kopalń. Szokiem były prognozy przewidujące wygaszenie wiatraków na lądzie. Dziś są nieaktualne, choć ze zniesieniem ograniczeń dla tej technologii nikt się przesadnie nie śpieszy. Dokument nie wyszedł poza fazę projektu, a Ministerstwo Klimatu i Środowiska, pod pozorem nanoszenia poprawek, zaprezentowało dokument o wiele bardziej postępowy.
Dokument zespołu Michała Kurtyki od razu zebrał dobre recenzje. Kluczową zmianą, którą docenili eksperci, był prognozowany udział węgla w miksie energetycznym. Jak pisaliśmy wyżej, spadł z 56-60 proc. do 37,5-56 proc. w 2030 r., a prognoza na 2040 r. spadła z 28 proc. do widełkowego szacunku 11-28 proc.