Maj tego roku. Anna Horsecka, prezes Powszechnego Towarzystwa Emerytalnego Polsat, nie jest do końca przekonana, czy wyjazd do Las Vegas na targi biżuterii ma sens. Niby prestiżowa impreza, największa za oceanem, niby organizatorzy zaoferowali wyśmienite miejsce wystawowe. Ale kosztuje ono krocie, no i nie wiadomo, czy polska biżuteria nie zniknie pośród światowego blichtru. Pojechała. Opłaciło się i to po stokroć.





— Jako pierwsza firma z Polski trafiliśmy na okładkę prestiżowego magazynu „JCK” o branży jubilerskiej. I co najlepsze, nie zapłaciliśmy ani centa, by moja biżuteria znalazła się w tak zaszczytnym miejscu. Sami nas wybrali. Po prostu Amerykanom bardzo spodobało się to, co zaprezentowaliśmy — twierdzi Anna Horsecka, nie tylko prezes w branży finansowej, ale też właścicielka Horsecka Jewelry.
Jak tłumaczy, po pracy w PTE Polsat ma czas na puszczanie wodzy fantazji. Na co dzień musi dbać o wynik, cyfry, trzymać się planu. Gdy zamyka się w pracowni, idzie na całość. Nie myśli o tym, kto co kupi, z jaką marżą i czy się będzie podobało. Nie raz, nie dwa do trzeciej w nocy wpasowuje kamienie, szlifuje szlachetne metale lub projektuje kolejne przedmioty. Zaniedbuje pracę w PTE Polsat? W żadnym wypadku!
— Realizacja własnej pasji daje mi psychiczną świeżość, pobudza kreatywność, dodaje energii — twierdzi projektantka.
Wyjście z pudła
Hasło przewodnie jej biznesu to dobra zabawa bez banału. Jeśli iść, to na całość. Swoje artystyczne credo Anna Horsecka wyraża w ten sposób:
— Nie wyobrażam sobie życia bez radości tworzenia. Projektując biżuterię, lubię łamać schematy, eksperymentować, pozwalać sobie na ekstrawagancję. Używam różnych materiałów, poznaję stare i nowe techniki. Staram się, by biżuteria była ekspresją mojej wyobraźni bez żadnych kompromisów na rzecz komercyjnego sukcesu. Jeszcze do jesieni zeszłego roku biżuteria była dla niej głównie pasją, odskocznią do pracy. Jednak rok temu, po serii sukcesów, nie miała wyjścia. Pasja zaczęła mieć mocniejsze, biznesowe podstawy. Właścicielka Horsecka Jewelry otworzyła showroom w centrum Warszawy, zaczęła rozwijać kontakty za granicą, zatrudniła pracowników.
— W biżuterii nie lubię części biznesowej, ale z drugiej strony — robienie czegoś do pudła byłoby bez sensu i ograniczałoby mój budżet. Firma jeszcze nie jest rentowna, ale zainteresowanie, jakie budzi, każe spokojnie i z rozmachem planować kolejne kolekcje — uważa Anna Horsecka.
Ostatnie dwie kolekcje, czyli Prison i BLMQ (Be Like McQeen) to kwintesencja tego, co sama autorka nazywa sprzeciwem wobec pospolitości i anonimowości. Wszystko wykonywane ręcznie, zwykle w jednym egzemplarzu. Kiedy się patrzy na kilkadziesiąt precjozów, prezentujących się dumnie w gablotach w showroomie Horsecka Jewelry, na myśl przychodzi jedno słowo: indywidualność. Dla kobiet szukających wyrabianych masowo kolczyków, bransoletek czy naszyjników propozycji tu brak. Najnowsze kolekcje niczym nie przypominają biżuterii znanej z reklam sieci jubilerskich w kolorowych magazynach. Prison to odważna, niebanalna zabawa formą, przedmioty ze srebra, często powlekane dodatkowymi powłokami metali szlachetnych, nawiązujące formą do kajdan, łańcuchów. BLMQ jest zabawą aluzjami do czaszek wypromowanych w modzie przez Alexandra McQueena.
— Obie kolekcje mają wzięcie przede wszystkim poza granicami Polski. Tam bardziej docenia się to, że naszyjnik nie musi być dodatkiem do ubrania, że sam może nadawać ton — przekonuje artystka.
Dylemat fabryki
Niektóre przedmioty powstają tygodniami, każdy ze szlachetnych metali, pereł i jubilerskich kamieni. Stąd ceny: zwykle w przedziale 2-20 tys. dolarów. — Po sukcesie w Stanach Zjednoczonych posypały się propozycje. Rozpoczęliśmy realizację projektów w Londynie i Mediolanie, ale jeszcze nie czas na ujawnianie szczegółów — do zakończenia tych projektów obowiązują zasady poufności.
Nowym, ale istotnym dylematem jest raczej konieczność ograniczenia apetytów, bo wszystkich zamiarów zrealizować się nie da. Nie mamy swoich fabryk i nie wiem, czy chcę, żebyśmy mieli. Warsztat to mój żywioł. Od zawsze — podkreśla prezes PTE Polsat.
Ale warsztat pełen srebra i szlachetnych kamieni to najświeższa i najbardziej znana emanacja artystycznych ciągot Anny Horseckiej. Jak sama przekonuje, ma serce do rzemiosła, imponuje jej i bawi ją praca ludzkich rąk.
— Technologię pracy z metalem poznawałam pod okiem specjalistów. Zaczęło się od tego, że robiłam kiedyś hafty, próbowałam też stolarstwa, w końcu zainteresowałam się witrażami. Samym szkłem nie można było jednak zaszaleć, więc chciałam się nauczyć czegoś o metalu i w nowym stylu wykorzystać go w witrażach. Skończyło się tym, że 100 kilogramów szkieł leży w pracowni i czeka na pomysł. A mnie pochłonął metal — śmieje się właścicielka Horsecka Jewelry, niegdyś sędzina w sądzie rejonowym. Teraz to jej klientki muszą wydać wyrok: czy hobby zupełnie zamieni się w biznes?
Artykuł ukazał się w numerze 17 miesięcznika "PB Weekend"
