Syria może zdusić ożywienie

Jacek Kowalczyk
opublikowano: 2013-08-28 00:00

Na Damaszek nie musiały nawet spaść pierwsze rakiety, a konflikt już zaczął uderzać nas po kieszeni. Ropa naftowa jest najdroższa od pół roku

Syryjska wojna domowa zaczyna rozlewać się po rynkach finansowych. Ostatnie dni pokazały, że nie jest to już lokalny konflikt, ale może być zarzewiem większych wstrząsów na Bliskim Wschodzie. Najpierw w poniedziałek wieczorem rząd Stanów Zjednoczonych dał jasnym sygnał, że rozważa interwencję zbrojną w Syrii i jest do niej przygotowany. Potem agencja Reuters poinformowała, że do ataku może dojść jeszcze tym tygodniu.

„Zachodnie rządy uprzedziły syryjską opozycję, że interwencja przeciwko reżimowi prezydenta Bashara al-Assada dojdzie do skutku w ciągu kilku dni” — twierdzi Reuters. To zła wiadomość, dla wchodzących właśnie w fazę ożywienia gospodarek europejskiej i polskiej.

Pieniądz boi się strzałów

Rynkom finansowym te doniesienie wyraźnie się nie spodobały. Wczoraj spadło 21 z 23 europejskich indeksów giełdowych (wyłamały się tylko malutkie rynki w Rydze i Bratysławie). Największą zapaść przeżywa giełda graniczącej z Syrią Turcji — główny indeks spadł tu wczoraj o 4,6 proc., w dwa tygodnie osunął się już o 13 proc., a od majowego szczytu stracił 28 proc.

Tymczasem to właśnie Turcja jeszcze na wiosnę cieszyła się największą giełdową hossą z liczących się na świecie rynków.

— Rośnie niepewność o sytuację geopolityczną, to destabilizuje rynki. Inwestorzy wolą się trzymać na uboczu i nie chcą w tych warunkach lokować pieniędzy w akcje — mówi Angus Gluskie, strateg inwestycyjny White Fund Management.

Syryjskie doniesienia odbijają się również na polskich aktywach.

Od poniedziałku wieczorem do wczorajszego popołudnia nasza waluta osłabła do euro o 3 gr (do 4,25), a WIG20 w dwa dni stracił 3 proc. Zyskują natomiast aktywa, uznawane za bezpieczne przystanie. Uncja złota podrożała wczoraj o 1,2 proc. i kosztowała popołudniu już 1421 USD, czyli najwięcej od ponad trzech miesięcy. Na wartości zyskuje też frank szwajcarski — od kilku lat uznawany za najbezpieczniejszą walutę świata. Kurs EUR/ CHF spadł o 0,3 proc., co jak na niego jest silnym wahnięciem.

— Czynniki polityczne zaczynają odgrywać kluczową rolę na rynkach finansowych. Wygląda na to, że wchodzimy na pole minowe, przez kilka tygodni wszędzie będą czaić się jakieś zagrożenia — twierdzi Witold Bahrke, zarządzający funduszem PFA Pension.

Naftowy problem

Wraz z narastaniem konfliktu w Syrii w górę idzie też cena ropy naftowej. Wczoraj za baryłkę (typu brent) płacono 114 USD, czyli w dobę podrożała o 4 USD, a od kwietniowego dołka o 18 USD. Choć Syria wydobywa rocznie tylko około 400 tys. baryłek dziennie (co daje jej 32. miejsce na świecie), czyli zaledwie 0,5 proc. światowej produkcji, inwestorzy obawiają się, że w konflikt zaangażowani zostaną również więksi gracze na rynku ropy, np. Iran, wydobywający dziesięciokrotnie więcej niż Syria.

— Jeśli sytuacja szybko się nie uspokoi, należy spodziewać się dalszego wzrostu cen surowca. Obecne notowania nadal nie wyceniają w pełni interwencji militarnej. Jeśli do niej dojdzie i konflikt nie rozleje się po regionie, cena ropy powinna dość w okolice 120-130 USD za baryłkę. Jeśli konflikt będzie eskalował, wyceny będą testowały jeszcze wyższe poziomy — mówi Artur Płuska, analityk PKO BP.

To zła wiadomość, bo może utrudnić gospodarkom europejskim, w tym polskiej, wychodzenie z kryzysu. Wyższe ceny ropy oznaczają wzrost inflacji, a to uderza w konsumpcję i inwestycje oraz ogranicza firmom i gospodarstwom domowym dostęp do kapitału.

— Wyższa inflacja oznacza bardziej restrykcyjną politykę pieniężną — może zmusić banki centralne do podnoszenia stóp procentowych szybciej lub bardziej agresywne, niż przy braku presji ze strony cen ropy — mówi Artur Płuska.

Dariusz Winek, główny ekonomista BGŻ, uważa jednak, że wzrost cen ropy nie jest jednak w stanie powstrzymać ożywienie gospodarcze w Polsce.

— Wzrosty cen surowców będą z pewnością w jakiejś mierze szkodzić, tzn. podbijać ceny paliw na stacjach, a więc ograniczać wydatki gospodarstw domowych oraz podnosić firmom koszty. Ten wzrost nie jest jednak na tyle duży i długotrwały, żeby znacząco wpłynąć na mocny trend wzrostu aktywności w polskiej gospodarce — mówi Dariusz Winek.