Szczyt władców arsenałów jądrowych na granicy imperiów

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-08-13 20:00

Przed piątkowym prezydenckim spotkaniem Donalda Trumpa z Władimirem Putinem w Anchorage na Alasce świat wie bardzo mało. Może nie aż tak mało, jak klasyk Sokrates, który przyznał się że nie wie nic, ale niewiele więcej.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Pewnikiem jest tylko skład uczestników kadłubowego szczytu – wykluczony został prezydent Wołodymyr Zełenski, a także oczywiście wszyscy hipotetyczni partnerzy polityczni z Europy. Pewnikiem jest także specyficzny sukces wizerunkowy cara Kremla. Od agresji Rosji na Ukrainę, dokonanej 24 lutego 2022 r., wszechwładca imperium wychylał się poza jego granice niezwykle rzadko, wyłącznie do najbliższych sojuszników w Azji lub do obdarzonych zaufaniem niektórych republik poradzieckich. W globalnych szczytach typu G20 czy sesjach ONZ mógł uczestniczyć jedynie zdalnie, na ekranie. W czwartym roku rozpętanej przez siebie krwawej wojny zalicza wreszcie fizyczną obecność w największej potędze Zachodu, czym propagandowo zdejmuje z siebie piętno zbrodniarza ściganego przez ONZ-owski Międzynarodowy Trybunał Karny z Hagi. Notabene z Moskwy do Anchorage będzie leciał wyłącznie nad własnym terytorium Syberii, dopiero na samym końcu przekroczy nad cieśniną Beringa granicę i przy okazji linię zmiany daty. Znajdzie się w najważniejszym państwie wrażej Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO), które jednak nie uznaje haskiego trybunału, albowiem nigdy nie podpisało jego założycielskiego Statutu Rzymskiego. Gdyby chcieć tak po aptekarsku dochować wierności granicy dwóch światów, to Trump i Putin mogliby spotkać się na… lotniskowcu zakotwiczonym na środku cieśniny Beringa. Jednak rozmawiać będą na lądowym terenie zmilitaryzowanym, w bazie Elmendorf-Richardson. Niecodzienną okolicznością jest data spotkania – gdy w Anchorage obaj władcy zjedzą obiad, w Moskwie piątek 15 sierpnia będzie już odchodził, zaś we wschodniej części Rosji już dawno będzie sobota, 16 sierpnia.

Prezydent Wołodymyr Zełenski bardzo zasadnie czuje się wyrzucony z rozmów, które bezwzględnie powinny toczyć się w formule trójstronnej. Tylko wtedy mogłyby ewentualnie zapoczątkować realne myślenie o choćby rozejmie, bo przecież nie o pokoju. Takie jest jednolite stanowisko państw Unii Europejskiej – za wyjątkiem postawy rozłamowego premiera Węgier – oraz pozostałych bardzo ważnych członków NATO, takich jak Wielka Brytania czy Norwegia. Środa upłynęła europejskim sojusznikom Ukrainy na zwieraniu szyków podczas telekonferencji. W pierwszej turze zdalnych rozmów uczestniczył także Donald Trump, ale nikt nie wie co z europejskiej argumentacji do niego trafiło. Władimir Putin będzie się starał w piątek obalić całe przesłanie UE, którą uważa za wroga, aktualnie może nawet jeszcze większego niż NATO. Wszak to Unia Europejska nakłada sankcje i może ewentualnie sięgnąć po zgromadzone na Zachodzie rosyjskie miliardy.

Przy okazji sojuszniczych telekonferencji w środę zaznaczył się dualizm personalny w polskiej polityce zagranicznej. W rozmowach bardziej NATO-wskich, z udziałem Donalda Trumpa, uczestniczył prezydent Karol Nawrocki. W kolejnej turze już stricte europejskiej nasze państwo reprezentował premier Donald Tusk. Taki podział w zasadzie jest zgodny z ukształtowanym od trzech dekad podziałem prezydencko-premierowskich kompetencji.