Weekendowa burza geopolityczna wywołana kłótnią między prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełeńskim a prezydentem USA Donaldem Trumpem i wiceprezydentem J.D. Vance'em uruchomiła falę dyskusji. Z makroekonomicznej perspektywy zwiastuje to erę zbrojeń. Wyraźnie widać to chociażby po rajdzie spółek zbrojeniowych na europejskiej giełdzie. Inwestorzy zakładają, że będą one beneficjentem zwiększonych wydatków na obronność w Europie. Na razie w UE na cele militarne najwięcej wydaje Polska - aż 4,1 proc. Tuż za nią plasują się Estonia (3,4 proc.) i Łotwa (3,2 proc.), a średnia dla państw UE, które są w NATO, sięga 2,2 proc. Jeszcze w 2014 r. tylko jeden kraj UE realizował cel 2 proc. PKB, w 2021 r. były to cztery kraje, natomiast w 2024 r. już 16. Trend dobitnie pokazuje, w którym kierunku zmierzamy. I to dopiero początek, bo powoli mówi się o nowym celu wydatków wojskowych na poziomie 3 proc. PKB. Jakie mogą być tego konsekwencje makroekonomiczne?
Zależność między wydatkami na cele wojskowe a wzrostem jest dobrze zbadana. Szacunki mnożnika fiskalnego dla nakładów obronnych wahają się od 0,6 do 1,2. Oznacza to, że 1 złoty wydany na wojsko przekłada się na 0,6-1,2 zł dodatkowego PKB. Efekt jest więc pozytywny, lecz mniejszy od jedności, bo część popytu wynikająca ze zwiększonych wydatków budżetowych jest wypychana przez wyższe stopy procentowe lub import. Największe znaczenie ma jednak kontekst: krótki vs długi okres, poziom rozwoju kraju, struktura gospodarki i skala wydatków militarnych.
Wzrost wydatków militarnych w krótkim okresie stymuluje gospodarkę poprzez zwiększony popyt, jednak długoterminowe efekty zależą od zdolności dostosowania mocy produkcyjnych. W państwach rozwiniętych ekonomicznie technologicznie i naukowo wpływ jest przeważnie pozytywny – mogą szybko rozwinąć przemysł zbrojeniowy, zwiększyć eksport dzięki nadwyżkom produkcyjnym i przyspieszyć wzrost. Natomiast kraje mniej rozwinięte często muszą importować uzbrojenie, co nie zwiększa ich mocy produkcyjnych, lecz pogarsza bilans handlowy.
Wydatki zbrojeniowe w krótkim okresie mają charakter proinflacyjny, jeżeli są finansowane deficytem fiskalnym. I zazwyczaj tak się dzieje, bo rządy rzadko odpowiednio mocno podnoszą podatki w reakcji na zwiększanie nakładów militarnych. Dlatego można spodziewać się podwyższonej presji inflacyjnej. W dłuższym okresie wiele zależeć będzie od reakcji banku centralnego, który może odpowiedzieć wyższymi stopami procentowymi. Wiele wskazuje więc na to, że zmierzamy do świata głębszych deficytów i podwyższonych stóp.
Świat głębokich deficytów i wyższych stóp oznacza jedno – wzrost długu publicznego. Większe budżety na obronność bez cięć innych wydatków powodują wyższe emisje długu, wzrost potrzeb pożyczkowych i wzrost rentowności obligacji. Wniosek? Dług publiczny pozostanie na trajektorii wznoszącej w warunkach już wysokich poziomów, w okolicach 90-150 proc. PKB w największych gospodarkach UE. Więcej zbrojeń dziś to wyższy dług jutro. To oznacza, że Komisja Europejska zapewne powróci do dyskusji nad reformą reguł fiskalnych, które zwiększą przestrzeń na finansowanie wydatków zbrojeniowych. Odejście od arbitralnych limitów deficytu i długu może być konieczne.
Pytanie, czy połączenie głębokiego deficytu, wyższych stóp i rosnącego długu nie tworzy mieszanki wybuchowej dla stabilności fiskalnej. Badania wskazują ciekawą zależność: umiarkowany wzrost wydatków militarnych zmniejsza ryzyko niewypłacalności, natomiast „nadmierne” zbrojenia, powyżej pewnego progu, znacząco to ryzyko podnoszą. Wniosek jest taki, że do pewnego stopnia silna armia stabilizuje państwo i gospodarkę, bo obniża prawdopodobieństwo konfliktu zbrojnego, ale zbyt duże wydatki mocno obciążają finanse publiczne i prowadzą do znacznego wzrostu stopy ryzyka. Państwa UE są na tyle bogate i wiarygodne, że wydatki rzędu 3-5 proc. PKB nie powinny generować niestabilności, aczkolwiek niektóre gospodarki nastawione są na nieco wyższe ryzyko.
Dla państw naszego regionu wyzwaniem będzie utrzymanie równowagi zewnętrznej. Może to rodzić ryzyko dla stabilności finansowej. Państwa naszego regionu stoją bowiem przed największą presją na wzrost wydatków wojskowych ze względu na bliskie sąsiedztwo z Rosją. Dlatego mogą wpaść w strukturalną nierównowagę na saldzie bieżącym. Wydatki wojskowe powiększają deficyt budżetowy, który pompuje popyt na towary zagraniczne, pogarszając bilans handlowy, bo dla większości państw wydatki wojskowe są bardzo importochłonne. Państwa posiadające potencjał do rozwoju własnego przemysłu zbrojeniowego mogą jednak częściowo uniezależnić się od importu i osiągnąć samowystarczalność w wybranych komponentach. Polska dysponuje odpowiednimi zasobami produkcyjnymi, jednak przekierowanie ich do sektora obronnego wymaga co najmniej kilkuletniego okresu adaptacji. Nic w gospodarce nie dzieje się z dnia na dzień.
Historycznie okresy intensywnych zbrojeń miały charakter regresywny – pogłębiały nierówności dochodowe. Główną przyczyną jest dylemat guns vs butter, gdzie nakłady na obronność ograniczają wydatki na cele społeczne. Współcześnie jednak ten schemat nie musi się powtarzać. Polityka publiczna powinna dbać o to, by zwiększone nakłady na zbrojenia nie odbywały się kosztem najbardziej potrzebujących.
Era zbrojeń może oznaczać podwyższone ryzyko makroekonomiczne: wyższy dług, głębsze deficyty, podwyższoną presję inflacyjną. To jednak atrakcyjna cena za bezpieczeństwo i uniknięcie konfliktu zbrojnego, który generowałby nieporównywalnie większe straty. Ważne jednak, by tą zmianą dobrze zarządzać. Polska mogłaby zacząć od rozbudowy własnego zaawansowanego technologicznie przemysłu obronnego, by stać się bardziej samowystarczalna.
