Szymon Hołownia jak Michael Pence

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-07-02 20:00

Zestawienie marszałka polskiego Sejmu z amerykańskim wiceprezydentem z pierwszej kadencji Donalda Trumpa oczywiście musi uwzględniać poprawkę na realne znaczenie obu urzędów.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Po takim zastrzeżeniu porównywanie ich w pewnym wątku konstytucyjnym ważnym dla obu państw jest jednak zasadne. 6 stycznia 2021 r. odchodzący wiceprezydent Michael Pence, będący marszałkiem Senatu, przeprowadził uznanie przez Kongres USA prawomocności wyboru Josepha Bidena na 46. prezydenta. Zakończyło to konstytucyjny zamach stanu, dokonany tamtego dnia przez republikański tłum, który podpuszczony przez Donalda Trumpa wdarł się na Kapitol. Niepogodzony z porażką 45. prezydent uznał wtedy swojego wice za zdrajcę, ale Michael Pence przeszedł do historii USA obdarzony szacunkiem. U nas marszałek Szymon Hołownia już od wielu dni przeciwstawiał się krążącym w przestrzeni publicznej wyborczym teoriom zamachowym. Po wtorkowym orzeczeniu Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego postawił – nie wycofując się z krytyki trybu jej utworzenia przez PiS oraz składu personalnego – proceduralną kropkę nad i. W środę, 6 sierpnia 2025 r. tradycyjnie o godz. 10 rozpocznie się posiedzenie Zgromadzenia Narodowego (ZN), w pierwszych jego chwilach złoży przysięgę Karol Nawrocki i nastąpi zmiana prezydenta RP.

Notabene nawet ta powtarzalna co pięć lat procedura w tym roku wywołuje kolejną teorię spiskową. Według jej autorów Andrzej Duda zakończy kadencję już 5 sierpnia o północy, zatem przez 10 godzin p.o. głowy państwa stanie się marszałek Sejmu i podpisze zawetowane ustawy, które natychmiast zostaną ogłoszone… Piramidalna bzdura, chociaż taka sytuacja pustki faktycznie miała miejsce 23 grudnia 1995 r., gdy do wypowiedzenia przysięgi przez Aleksandra Kwaśniewskiego byliśmy przez 10 godzin prezydencko osieroceni po Lechu Wałęsie. Pamiętam, że wtedy żartowaliśmy – a kto przez ten czas dysponuje naszą walizką atomową… Tamta luka konstytucyjno-ustawowa została już dawno załatana, obecnie kadencje prezydenckie kończą się i zarazem zaczynają w tej samej sekundzie.

ZN to konstytucyjny organ niedookreślony, zbierający się sporadycznie. W Polsce republikańskiej wspólne posiedzenie Sejmu i Senatu ograniczało swoją decyzyjność w zasadzie do wybierania prezydentów. W międzywojennej II RP wybrani zostali trzej – Gabriel Narutowicz, Stanisław Wojciechowski, Ignacy Mościcki. W przełomowym 1989 r. odtworzone ZN wybrało jedynego w dziejach prezydenta PRL – Wojciecha Jaruzelskiego. Później decyzyjność ZN wystąpiła jedynie w 1997 r. przy wspólnym uchwalaniu przez posłów i senatorów (a nie osobno przez Sejm i Senat) obecnej Konstytucji RP. Od tamtego czasu ZN pozostaje organem tylko symboliczno-uroczysto-protokolarnym w wyjątkowych sytuacjach, takich właśnie jak przysięga prezydencka. Konstytucyjnie decyzyjność ZN dotyczy tylko jednej kwestii – ewentualnego postawienia prezydenta RP w stan oskarżenia przed Trybunałem Stanu. Wymagana jest większość co najmniej dwóch trzecich głosów ustawowej liczby członków ZN, czyli 374 z sumy 560 posłów i senatorów. Automatycznie takie jest minimum frekwencyjne. W żadnych przepisach, w tym regulaminie uchwalanym przez samo ZN, nie ma ustalonej frekwencji wymaganej dla ważności posiedzenia, albowiem ono przecież nie głosuje.

Naturalne jest pytanie, jaka będzie frekwencja na posiedzeniu 6 sierpnia. Miejsca w sali Sejmu oczywiście zostaną przygotowane dla 460 posłów i 100 senatorów, zajęta zostanie m.in. galeria nad salą oraz tzw. tramwaj rządowy. Swoją drogą najbardziej ortodoksyjna część obecnego konsorcjum rządzącego, przede wszystkim z Koalicji Obywatelskiej, która zamierzałaby zrezygnować z obecności podczas przysięgi Karola Nawrockiego – postąpiłaby najbardziej fair informując służby Sejmu o swojej absencji wcześniej. Bardzo by to ułatwiło im logistykę.