„To jest nasza pierestrojka”. Jak Javier Milei podnosi Argentynę z kolan

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2025-12-07 14:00

Po latach stagnacji, inflacji, dodruku pieniądza Argentyna próbuje wyjść na prostą. Kontrowersyjny prezydent Javier Milei ma pierwsze sukcesy, a kraj liczy na przełom dzięki gazowemu złotu.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Oscar Centeno na nielicznych dostępnych zdjęciach wygląda jak poczciwy, siwy starszy pan, jakby sąsiad z działki. Był zwykłym kierowcą wożącym doradcę ministra planowania gospodarczego Argentyny. A dziś jest jedną z najbardziej strzeżonych postaci w kraju. Jego notatnik, w którym przez wiele lat zapisywał każdy kurs i każdą wręczoną torbę dolarów, uruchomił największą aferę korupcyjną w historii Argentyny. Centeno zostawił notatnik na przechowanie koledze, ten jednak przekazał go mediom. Niektórzy Argentyńczycy uważają, że jest to dla system wstrząs na miarę upadku junty i jej rozliczenia sądowego z 1985 r.

Dokładnie miesiąc temu zaczął się proces. Afera wybuchła w 2018 r., ale ze względu na skalę i zasięg polityczny przygotowanie oskarżenie trwało latami. Na ławie oskarżonych zasiądzie prawie 100 osób, którym zarzuca się, że w latach 2003-15 wręczały i przyjmowały łapówki związane z przetargami publicznymi. Prezesi największych firm w kraju wręczali gotówkę najważniejszym politykom w zamian za ustawianie przetargów.

W centrum oskarżenia znajduje się Christina Fernandez Kirchner, była prezydent, wiceprezydent, pierwsza dama, żona byłego prezydenta Nestora Kirchnera. Jest ona twarzą kirchneryzmu – lewicowo-centrowego nurtu peronizmu charakteryzującego się nacjonalizmem gospodarczym, interwencjonizmem państwowym oraz silnym naciskiem na redystrybucję. Ten ruch miał zawsze spore poparcie w kraju, ale ostatnie jego rządy zakończyły się 300-procentową inflacją. To i korupcja sprawiło, że Argentyńczycy powiedzieli: dość. Kraj przechodzi wielki reset.

Do Argentyny pojechałem, by opowiedzieć o naszym kraju podczas Polsko-Argentyńskiego Forum Gospodarczego współorganizowanego przez BGK, PAIH i polski rząd. Nasi gospodarze są zainteresowani tym, jak kraj zdewastowany inflacją i centralnym planowaniem przerodził się w championa wzrostu gospodarczego.

35 lat temu Polska miała PKB na głowę o 30 proc. niższe niż Argentyna, dziś ma o 60 proc. wyższe. W imponujących pozłacanych wnętrzach rady miasta, zielonych ogrodach ambasady opowiadam o naszej historii reform, pokazuję slajdy i wskaźniki, słucham wystąpień biznesu. Ale czuję, że ja sam mogę się tu wyciągnąć lekcję o przyczynach rozwoju lub jego braku. Dla mnie ten wyjazd to dialog, moment głębszego zastanowienia, skąd biorą się sukcesy jednych krajów i porażki innych.

– Myślę, że Polska i Argentyna mają ten sam cel. Polsce udało się pokonać komunizm, a my pokonaliśmy populizm – mówi Cornelia Schmidt-Liermann, była deputowana do Kongresu Argentyny i przewodnicząca komitetu europejskiego.

Era Mileia

Od dwóch lat prezydentem Argentyny jest Javier Milei, człowiek, który wyrósł na krytykowaniu całej klasy politycznej. Zwolennik Donalda Trumpa, anarchokapitalista, wyznawca skrajnego odłamu liberalizmu, a jednocześnie showman. Doszedł władzy na hasłach rozprawy z aparatem biurokratycznym, korupcją, regulacjami. Najchętniej zniósłby państwo w ogóle, dlatego jest bohaterem dla liberałów na całym świecie. W Polsce jego krótką biografię intelektualną „Era Mileia” wydał Instytut Misesa, a entuzjastyczny wstęp napisał Leszek Balcerowicz.

Całą 18-godzinną podróż czytam tę książkę: „Jest filozoficznym anarchokapitalistą, w praktyce minarchistą, zwolennikiem państwa minimalnego. Jego zdaniem podatki to kradzież. Sprzeciwia się politycznej kaście. Wierzy w indywidualizm, spontaniczny porządek, społeczeństwo obywatelskie i samorząd. Uważa państwo za organizację przestępczą, która ściąga podatki grożąc przemocą. Państwo jest wrogiem. Jego wzorami są Huerta de Soto, Murray Rothbard, Hans-Herman Hoppe” – pisze jej autor i wielbiciel argentyńskiego prezydenta Philipp Bagus.

Ląduję, jadę do hotelu, włączam telewizor, a w nim uśmiechnięty Milei wręcza nowo mianowanym generałom i pułkownikom ozdobne szable. W dostojnej ceremonii czuje się najwyraźniej dobrze, okazuje się, że państwo ma jednak elementy, które warto docenić. Wśród ludzi, z którymi rozmawiam, jest wielu zwolenników Mileia, ale nie z powodu jego najbardziej radykalnych poglądów. Argentyńczycy podchodzą do niego pragmatycznie. Po latach hiperinflacji i stagnacji, w kraju przeżartym korupcją i klientelizmem, potrzeba drastycznej zmiany jest bardzo wysoka. To dlatego Milei wygrał nie tylko wybory prezydenckie w 2023 r., ale też parlamentarne w 2025 r., mimo że w międzyczasie znacząco ściął wydatki publiczne, zwolnił dużą liczbę pracowników sektora publicznego, a gospodarka przeszła załamanie realnych płac. Zaufanie do niego jest wciąż duże.

Rozmawiam z człowiekiem, który odpowiada za makroekonomiczną stronę reform. Esteban Fernandez Medrano jest wiceministrem gospodarki ds. programowania makroekonomicznego i jedną z niewielu spotkanych przeze mnie osób swobodnie posługujących się angielskim.

– To jest nasza pierestrojka – mówi. – Przez ostatnie 124 lata Argentyna 113 razy notowała deficyt budżetowy i zaliczyła dziewięć epizodów niewypłacalności. Musieliśmy odjąć 15 zer w naszej walucie. Problemy gospodarcze kraju nie brały się z niesprzyjających okoliczności, zagranicznych interwencji, ale były skutkiem złej polityki gospodarczej. Większość rządów odwoływała się do deficytu budżetowego w celu finansowania konsumpcji ponad zdolności wytwórcze gospodarki. Ten rząd ma zupełnie inne podejście. Jesteśmy gotowi ponieść cenę gorszej koniunktury przez pewien czas, by w końcu to sektor prywatny przejął pałeczkę jako silnik rozwoju.

Zaciskanie pasa, zaciskanie zębów

Są dwa najważniejsze filary zmian wprowadzanych przez rząd Javiera Mileia (w Argentynie prezydent sprawuje władzę wykonawczą).

Pierwszym jest radykalne zaciśnięcia pasa w budżecie. Deficyt budżetowy kraju uwzględniający straty banku centralnego (tzw. quasi-deficyt) został w ciągu zaledwie roku obniżony z 13 do 0,4 proc. PKB. Dla porównania, w naszych warunkach każda zmiana deficytu o 1-2 pkt proc. niesie ze sobą polityczne koszty.

– Gospodarka w pierwszej połowie 2024 r. ucierpiała z powodu bardzo głębokiej recesji. Jednak wbrew niektórym przewidywaniom rynek zareagował na tę reformę bardzo dobrze. Nastąpiło silne odbicie i od tamtej pory gospodarka dość prężnie rośnie. Bezrobocie nie wzrosło, zatrudnienie jest stabilne, choć oczywiście kosztem jest głęboki spadek płac realnych będący pozostałością inflacji minionych lat – mówi Medrano.

Według najnowszych prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego Argentyna w ciągu najbliższych pięciu lat ma rosnąć w średnim tempie 4 proc. rocznie w porównaniu do 1,7 proc. średnio w ostatnich 25 latach.

Jedna osoba pracująca w administracji mówi mi, że redukcja płac była bardzo silna, a rząd zwolnił dziesiątki tysięcy osób. Jednak ten ruch przyjmowany jest przez niemałą część pracowników sektora publicznego pozytywnie. W Argentynie dość powszechne było zatrudnianie w administracji znajomych i rodziny, osób z małymi kompetencjami, zwanych czasami gnocchi – od nazwy włoskich kopytek, które je się 29. dnia każdego miesiąca, z taką częstotliwością, z jaką ci ludzie rzekomo pojawiają się w pracy. Rząd wprowadził testy kompetencyjne, które mają pozwolić znacząco ograniczyć takie zjawiska.

Drugim filarem zmian jest deregulacja zmierzająca do zwiększenia inwestycji prywatnych. Maximiliano Fariña, sekretarz transformacji państwa i administracji, mówi takim głosem, jakim w Polsce mówią Rafał Brzoska czy Ryszard Petru, tylko bardziej dosadnie.

– Zwróciliśmy się do każdej firmy, do każdego Argentyńczyka, aby nam powiedzieli, jakie są regulacje, które im szkodzą. Uważamy bowiem, że regulacje w Argentynie służyły wyłącznie niszczeniu konkurencji, tłumieniu innowacji oraz ustanawianiu państwa, w którym obywatel lub firma, chcąc cokolwiek zrobić, musieli najpierw prosić o autoryzację od władz państwowych. Chcemy odwrócić ciężar dowodu tak, aby każdy obywatel i każda firma mogli robić wszystko, chyba że istnieje istotny powód związany z bezpieczeństwem, dla którego państwo musi interweniować. Ta zmiana mentalności to proces, który moim zdaniem zajmie nam sporo czasu, ponieważ jest to zmiana kulturowa, wymagająca innych przekonań, orzecznictwa i odwrócenia prawa sprzed dekad. Ale jest to 100 proc. niezbędne.

Fariña jako przykład podaje wino. Do niedawna w Argentynie istniało 1000 regulacji, które określały wymogi dotyczące każdego etapu produkcji. Krajowy Instytut Winiarstwa (INV) nadzorował każdy etap procesu – od zbioru winogron aż po końcowe butelkowanie. Javier Milei zniósł 973 z tych regulacji.

Gaz do dechy

Jednak to nie wino ekscytuje dziś Argentyńczyków najbardziej. Ekscytuje ich gaz, który ma być zbawcą gospodarki. Vaca Muerta („Martwa Krowa") to gigantyczna formacja łupkowa zlokalizowana w Patagonii, która może stać się jednym z największych eksploatowanych złóż gazu ziemnego i ropy naftowej na świecie.

Według szacunków amerykańskiej agencji EIA, całkowite odzyskiwalne zasoby węglowodorów z formacji Vaca Muerta wynoszą 16,2 mld baryłek ropy naftowej i 9 bln m sześc. gazu ziemnego. Według projekcji argentyńskiego rządu saldo handlowe Argentyny z tytuły eksportu i importu energii zamieni się wkrótce z deficytu w nadwyżkę przekraczająca 50 mld USD, czyli ok. 5 proc. (przyszłego) PKB kraju. To jest kwota o potencjalnie ogromnym znaczeniu makroekonomicznym. Może uniezależnić Argentynę i jej stabilność gospodarczą od eksportu rolno-spożywczego podatnego na wahania cen. Da też temu krajowi szeroki dostęp do twardej waluty, ułatwiając stabilizację wartości własnego pieniądza. Nadwyżki handlowe mogą teoretycznie pozwolić bankowi centralnemu na zbudowanie dużych rezerw dolarów, zwiększając znacząco wiarygodność stałego kursu walutowego i tym samym zaufanie do peso.

Powinni jednak Argentyńczycy pamiętać o zjawisku „przekleństwa surowcowego”. Wiele krajów, z Wenezuelą na czele, doświadczało w przeszłości wspaniałej koniunktury dzięki eksportowi surowców, ale zaniedbywało rozwój innych dziedzin gospodarki i w końcu pogrążało się w zapaści. Eksploracja złóż może pomóc Argentynie, ale nie jest warunkiem wystarczającym do tego, by kraj się rozwijał.

Argentyna podejmowała w przeszłości wiele prób reform i przywrócenia straconego prosperity. Całą drugą połowę XX wieku i pierwszą ćwierć XXI wieku kraj spędził w cyklu nawracających kryzysów gospodarczych, fal inflacji i prób stabilizacji. Brutalna junta próbowała siłą wprowadzać zasady liberalnej gospodarki w drugiej połowie lat 70., reformy liberalne wprowadzał też prezydent Carlos Menem w latach 90. i Mauricio Macri po 2016 r. W każdym przypadku kończyło się to katastrofą gospodarczą, po której następowało odbicie w stronę polityki prospołecznej i protekcjonistycznej. Argentyna odbijała się od ściany do ściany.

Jak uciec z uścisku historii

Skąd brały się te niepowodzenia w przeszłości? Odpowiedź na to pytanie pozwoli lepiej zrozumieć, jakie są szanse Mileia.

Jedna interpretacja, dominująca w ekonomii głównego nurtu na świecie i wśród zwolenników prezydenta Javiera Mileia w Argentynie, jest taka, że reformy liberalne w przeszłości były powierzchowne, niedokończone, niezdecydowane. W czasach prosperity Argentyna nie budowała odpowiednich poduszek finansowych, co sprawiało, że w okresach recesji dochodziło do załamania kursu, runu na banki, kryzysów gospodarczych i finansowych. Nawracająca inflacja i niszczenie wartości pieniądza sprawiły, że w kraju nie rozwinął się na dużą skalę sektor bankowy, przez co w okresach kryzysów rząd ma bardzo małą zdolność stabilizowania gospodarki i musi odwoływać się do dodruku pieniądza. To było jak błędne koło.

Kłopot polega na tym, że ta interpretacja przypomina trochę słynne „socjalizm tak, wypaczenia nie”, tyle że a rebours. Liberalizm jest dobry, tylko był wprowadzany bez przekonania. Oczywiście, że był, ale co za to odpowiadało? Może jest inaczej i nawracająca destabilizacja pieniężna Argentyny jest skutkiem, a nie przyczyną problemów kraju. Te strukturalne problemy mogą być dwa. Argentynie, podobnie jak innym krajom Ameryki Łacińskiej, nie udało się zbudować stabilnego państwa, które byłoby w stanie finansować swoje podstawowe funkcje ekonomiczne poprzez podatki. Dochody podatkowe rządu wynoszą w tym kraju 10 proc. PKB, niemal dwukrotnie mniej niż średnio w krajach rozwiniętych. Jeżeli państwo jest – wedle przekonań Javiera Mileia – złodziejem, to państwo latynoamerykańskie jest złodziejaszkiem. Na to nakłada się problem ogromnych nierówności i dużego zakresu ubóstwa, które jest zarzewiem konfliktów społecznych. Połączenie silnego konfliktu redystrybucyjnego z brakiem zdolności zbierania podatków kończy się dodrukiem pieniądza i inflacją. Jest to siła tak potężna, że pojedynczy lider czy ruch polityczny może nie dać rady jej odwrócić.

Wielu autorów dopatrywało się w problemach ekonomicznych Ameryki Łacińskiej dziedzictwa dalekiej przeszłości.

W jednej z najsłynniejszych książek na temat kontynentu „Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej” pisarz Eduardo Galeano zaprezentował w latach 60. XX wieku interpretację, która na długo zdefiniowała myślenie lewicowych intelektualistów. Według niego kontynent od początku kolonizacji został uwiązany w model rozwoju zależnego, w ramach którego jego wąskie elity zajmują się dostarczaniem surowców i tanich towarów na rzecz rozwiniętych krajów Europy, a później też Ameryki Północnej. „Międzynarodowy podział pracy w takiej formie, w jakiej ukształtował się wraz z kapitalizmem, bardziej niż cokolwiek innego przypominał podział zadań między konia a jeźdźca. Rynki kolonialnego świata rosły jako zwykłe dodatki do wewnętrznego rynku ekspansywnego kapitalizmu” – pisał Galeano. I dalej: „Klasy dominujące [południowoamerykańskie] nie widziały żadnego sensu w dywersyfikacji ekonomicznej swoich rynków ani w podnoszeniu technicznych i kulturowych kompetencji miejscowej ludności: inna była ich funkcja w międzynarodowej maszynerii, w której trybach działali”. Według niego wielkie nierówności i niedorozwój zdolności wytwórczych są pokłosiem kolonialnej przeszłości. Jest to interpretacja stara, ale wciąż żywa.

Kłopot z tak prezentowaną ideą rozwoju zależnego polega na tym, że to na niej wyrosły reżimy na Kubie i w Wenezueli, chwalone zresztą przez Galeano. Nie jest to jak sądzę atrakcyjna ścieżka intelektualna.

W poszukiwaniu strukturalnych problemów gospodarki Argentyny w zaszłościach historycznych bliżej mi pewnie do również znanej tezy socjologa Miguela Centeno wyrażonej 20 lat temu w książce „Blood and Debt: War and the Nation-State in Latin America”, wedle której kraje latynoamerykańskie nie zbudowały solidnych i profesjonalnych struktur administracyjnych z powodu braku długotrwałych wojen w XIX i XX wieku. Źródłem nowoczesnego państwa jest wojna (to teza Charlesa Tilly’ego), a kraje, które nie prowadziły zwycięskich wojen mają częściej państwa słabe, zdominowane przez klientelizm, pozbawione zdolności zarządzania procesami w kraju. Tego typu państwa mają większą inklinację do finansowania inflacyjnego, a to jeszcze bardziej utrudnia rozwój w długim okresie.

Determinizm jest niemoralny

Rozwój gospodarczy na pewno jest trudny i w skali świata mało jest przypadków spektakularnych sukcesów poza krajami, które rozpoczęły rewolucję przemysłową w XVIII i XIX wieku. Dziś odsetek krajów z PKB na głowę mieszkańca na poziomie co najmniej połowy w relacji do USA jest niewiele wyższy niż 50 czy 100 lat temu. Nie ma dobrej recepty na postęp, trzeba mieć determinację, szczęście.

W rozwoju gospodarczym nie ma jednak determinizmu. A przynajmniej przyjęcie założenia o tym, że jesteśmy wyłącznie niewolnikami procesów długiego trwania, byłoby niemoralne. One wyznaczają nam pewne ramy możliwości, ale zostawiają też odpowiednio szerokie pole decydowania o sobie. Polityk przyjmujący w swojej willi torby z dolarami w zamian za zlecenia publiczne nie może powiedzieć, że historia kolonizacji go rozgrzesza. Lub że brak maszyny wojennej i podatkowej zmusza go do działania poza formalnymi strukturami.

Javier Milei mierzy się z reformą państwa, które nie ma na koncie żadnych sukcesów rozwojowych od 100 lat. To nie jest dobry punkt wyjścia. Ale jego szaleńczy charakter oraz fakt, że startuje na ziemi przeoranej inflacją i radykalnym brakiem zaufania do elit politycznych, daje mu większe niż zwykle pole manewru. Społeczeństwo jest gotowe na poniesienie kosztów, chce głębokich zmian. A projekty gazowe mogą być tym łutem szczęścia, które zawsze jest potrzebne do sukcesu.

Skończyłem rozmowę z Estebanem Fernandezem Medrano i szykowałem się do wyjścia z budynku, kiedy rozmówca podszedł jeszcze do mnie i zagadnął: - Wiesz co, powiedziałem ci, że to nasza pierestrojka. Ale to nie do końca prawda, bo pierestrojka nie skończyła się powodzeniem. A nam się uda.