W zeszłym tygodniu prezydent George Bush wraz z Henry Paulsonem, sekretarzem skarbu USA ogłosili plan pomocy (pierwszy prezent) dla amerykańskich kredytobiorców. Niektóre ich grupy będą mogły otrzymać pomoc, dzięki której: wysokość spłat zostanie utrzymana na okres do 5 lat lub będzie podlegać refinansowaniu, które zapewnią instytucje prywatne lub rządowe. Plan jest bardzo krytykowany przez ekonomistów z wielu powodów. Po pierwsze nie rozwiązując problemów, a jedynie przesuwa je w czasie. Po drugie takie zamrożenie z całą pewnością nie spodoba się inwestorom, którzy kupowali produkty oparte na tych kredytach w przekonaniu, że ich oprocentowanie w 2008 roku wzrośnie. Wielu w nich wytoczy (i wygra) bankom bardzo kosztowne procesy. Po trzecie ekonomiści zwracają uwagę, że problem zbyt dużego zadłużenia dotyczy w olbrzymiej mierze również ludzi dobrze zarabiających, którzy w żaden sposób nie zakwalifikują się do takiej formy pomocy. Trzeba też wspomnieć o tym, że agencja ratingowa Standard & Poor's ostrzegła, iż wprowadzenie w życie tego planu doprowadzić może do dalszego obniżenia ratingów obligacji bazujących na kredytach hipotecznych. Taka obniżka zwiększy w kolejnych latach straty banków.
To argumenty merytoryczne, ale są też inne. Myślę, że wszyscy ci neoliberalni ekonomiści, którzy z zachwytem wpatrywali się w USA schowali się głęboko, a jeśli się gdzieś pojawiali to trudno było im robić dobrą minę do złej gry. Administracja spotyka się z instytucjami kredytowymi i razem formują plan pomocy kredytobiorcom? Dlaczego właśnie administracja? Przecież kredytodawcy powinni to zrobić sami. Skoro potrzebna była administracja to znaczy, że użyte będą (mimo zaprzeczeń Paulsona) pieniądze publiczne. Choćby po to, żeby FHA (Federal Housing Administration) mogła ubezpieczać te refinansowane kredyty. To jednak mały problem. Pomoc dostaną ci Amerykanie, którzy nie są w stanie spłacić kredytów, a z tego wynika, że ci, którzy robili wszystko, żeby je spłacać zostaną za swoją uczciwość ukarani. A ile będzie oszustw i „naciągactwa" tego nikt nie zliczy. Nawet ja, człowiek o zdecydowanie nie-neoliberalnych poglądach, kręcę ze zdziwieniem głową na te dziwaczne, neo-socjalistyczne rozwiązanie.
Drugim, oczekiwanym prezentem była decyzja Komitetu Otwartego Rynku (FOMC). Komitet obniżył główną i dyskontową stopę procentową o 25 pb. (odpowiednio do 4,25 proc. i 4,75 proc.). Był to jednak prezent ze skazą, bo bardzo wielu graczy wierzyło (zupełnie nieracjonalnie) w obniżkę stopy głównej o 50 pb. lub przynajmniej w obniżenie o tyle właśnie dyskontowej. Komunikat po posiedzeniu dobił obóz byków. Komitet stwierdził, że „Jeśli chodzi o inflację bazową to sytuacja się umiarkowanie poprawiła, ale wysokie ceny surowców i energii (oprócz innych czynników) mogą wywierać presję na wzrost inflacji", więc Fed musi „dokładnie monitorować rozwój sytuacji". Stwierdzono też, że rozwój sytuacji ze szczególnym uwzględnieniem pogorszenia stanu sektora finansowego, „zwiększa niepewność odnośnie rozwoju gospodarczego i inflacji" (tu niepokoiło szczególnie „i inflacji"). Można więc powiedzieć, że Fed oświadczył graczom: sytuacja w sektorze finansowym jest trudna, ale inflacja nadal nam zagraża, więc możecie liczyć na większe cięcia tylko wtedy jeśli inflacja nie będzie rosła albo jeśli sytuacja gospodarcza znacznie się pogorszy. Jednak następnego dnia Merrill Lynch jak gdyby nigdy nic prognozował obniżkę stóp przed oficjalny posiedzeniem FOMC! Tak jakby analitycy tej firmy nie czytali komunikatu ... albo Fed nie uwierzyli (pewnie słusznie).
Reakcja rynków była bardzo negatywna i gwałtowna. Gracze giełdowi pokazali jak bardzo są z działań Fed niezadowoleni. A przecież to, co zrobił FOMC było i tak dużym wysiłkiem, w sytuacji, kiedy w przyszłym roku inflacja może znacznie przekroczyć 4 procent. Widząc taką reakcję Fed grzecznie przemyślał swoje decyzje i postanowił pomóc rynkom w jeszcze jeden sposób. Ogłoszono, że Rezerwa Federalna dostarczy ECB i Szwajcarskiemu Bankowi Narodowemu 24 mld USD w celu zapewnienia płynności na rynku dolarowym w Europie. Współdziałać też mają Bank Anglii i Bank Kanady. Chodzi o to, żeby oprocentowanie pożyczek na rynku międzybankowym spadło, bo decyzje Fed tego nie zapewniają. To pierwsza taka wspólna akcje Fed i ECB od czasu ataku na WTC, więc widać jak bardzo banki centralne niepokoją się rozwojem sytuacji. Poza tym Fed ma przeprowadzać dodatkowe aukcje w celu udzielania pożyczek wielu instytucjom finansowym, które będą mogły jako zastawu używać znacznej ilości nowych aktywów. Ocenia się wartość tej pomocy na około 90 mld USD, czyli można powiedzieć, że jest to kropla w morzu potrzeb. Nic dziwnego, że na rynku międzybankowym spadek kosztu pożyczek w euro był następnego dnia śladowy, co musiało inwestorów przestraszyć.
Podsumujmy to, co już napisałem. Banki centralne i administracja amerykańska przedsięwzięły bezprecedensową ofensywę w celu zatrzymania niepokojących procesów w sektorze finansowym. Można powiedzieć, że pokazały, iż zrobią wszystko, żeby nie doprowadzić do pogłębienia kryzysu. Wynik był żaden. Piszę to przed publikacją (czwartek, a przede wszystkim piątek) danych o amerykańskiej inflacji. To jedyna nadzieja byków. Jeśli będzie niższa od prognoz to odżyją nadzieje na kolejne cięcie stóp, jeśli sporo wyższa to wierzący powinni zacząć się modlić. Nawet jednak jeśli i tym razem się uda to gołym okiem widać, że magazynek Fed powoli pustoszeje. Co się stanie, jeśli bank całkowicie wystrzela się z naboi? A że to się kiedyś stanie jest więcej niż pewne, bo taka pomoc rynkom finansowym uczy tylko bezmyślności i zachęca do podejmowania nierozsądnego ryzyka. Pozostaje mieć nadzieję, że dojdzie do tego przesilenia (i kompromitacji Fed) za kilka lat, a nie już w 2008 roku.
A Czytelnikom tego bloga życzę, żeby nie stało się to nigdy . Poza tym żeby spędzili miłe i spokojne święta, a w Nowym Roku ... cóż „salud, pesetas, y amor"! (nie znam hiszpańskiego, ale bardzo zawsze mi się te życzenia podobały, dlatego w oryginale do rozszyfrowania