Promowanie wytworzonego przez sztuczną inteligencję naiwnego filmiku o przemianie zrujnowanej strefy Gazy w baśniową krainę dobrobytu odpowiada poziomowi inteligencji nastolatka, tymczasem zabawia się tak 78-letni najpotężniejszy decydent świata, dysponujący kodami do broni jądrowej. Szokującym konkretem jest natomiast coraz bardziej eskalująca wojna celna ponad Atlantykiem, wsparta tezą prezydenta, że Unia Europejska powstała po to, by… wyrolować Stany Zjednoczone.
W tym kontekście trudno prognozować, jakie będą realne skutki rozmów Donalda Trumpa z Wołodymyrem Zełenskim. Prezydenci mają w Waszyngtonie sfinalizować biznesowe wejście USA na Ukrainę w zamian za zagwarantowanie państwu napadniętemu przez Rosję bezpieczeństwa. To znaczy – takie są oczekiwania obu stron, które cały czas pozostają dwoma monologami i nie układają się w dialog. Pierwotna wersja umowy, którą Donald Trump chciał błyskawicznie wymusić do 16 lutego przy okazji Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, poniżała Ukrainę i nadawała jej status bezwzględnie eksploatowanej kolonii. Skonstruowana została na podobieństwo gigantycznej faktury do spłacenia za trzy lata pomocy USA dla tragicznie doświadczonego państwa. Nieuchronne spory interpretacyjne umowa przekazywała do orzecznictwa sądu na… Manhattanie.
Zmieniona wersja jest już bardziej uczciwa, czy raczej mniej nieuczciwa, a to nie to samo. Kijów miałby przekazywać 50 proc. dochodów z państwowych zasobów naturalnych na wspólny fundusz, który inwestowałby na Ukrainie. Co najważniejsze – wszelkie rozliczenia dotyczyłyby przyszłości, zniknęła całkowicie abstrakcyjna kwota 500 mld USD rekompensaty za wsparcie udzielone Kijowowi przez Waszyngton w odparciu inwazji Moskwy. Niestety, Donald Trump konsekwentnie ucieka od sprecyzowania, co Ukraina otrzyma w sferze bezpieczeństwa za umowę dotyczącą eksploatacji jej minerałów. Dostarczanie amerykańskiej broni „może potrwać jakiś czas, a może do momentu, aż zawrzemy umowę z Rosją” – czyli horyzont pomocy rysuje się jako niedługi.
Ciekawe, że biznesmen Donald Trump pomija okoliczność, która może okazać się nadepniętymi przez niego grabiami. Otóż szacunki dotyczące zasobów mineralnych Ukrainy, w tym bardzo pożądanych metali ziem rzadkich, mogą okazać się przesadnie optymistyczne. Opierają się przecież na nieaktualnych i niekompletnych ocenach trudno dostępnych miejsc, pochodzących jeszcze z epoki Związku Radzieckiego. Koszty koniecznych amerykańskich inwestycji oraz późniejszej eksploatacji zapowiadają się wręcz kosmicznie. Być może zatem Donald Trump realizuje inną strategię – sam nie wezmę, ale drugiemu nie dam. Postanowił przeciwdziałać na całym świecie przejmowaniu źródeł kosztownych, a zwłaszcza rzadkich surowców przez Chiny. W tym akurat wątku mniejsze znaczenie ma rywalizacja z Rosją, która większość tego typu dóbr ma we własnej ziemi. Do strategii położenia amerykańskiej ręki na światowych zasobach znajdująca się w ogromnej potrzebie Ukraina pasuje idealnie. Notabene taki jest również powód wyimaginowanego przez Donalda Trumpa sięgnięcia po duńską Grenlandię, a także jego mrzonki o wchłonięciu ogromnego terytorium Kanady. Sytuacja Ukrainy oczywiście różni się od wspomnianych państw członkowskich Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego – zagrożonych werbalnie przez… największe państwo tegoż sojuszu – zasadniczo. Rosyjskie czołgi i rakiety to tragiczna rzeczywistość, która powinna być fundamentem umowy przypuszczalnie sfinalizowanej przez Donalda Trumpa i Wołodymyra Zełenskiego.