Unijna danina od e-usług coraz bliżej

Anna BełcikAnna Bełcik
opublikowano: 2018-10-30 22:00

„Digital services tax” wymierzony jest w amerykańskich gigantów internetowych, ale nowego podatku boją się też europejskie firmy i konsumenci

Z tego artykułu dowiesz się:

  • Jak digital services tax może wpłynąć na europejski rynek e-commerce
  • Czego obawiają się w związku z tym cyfrowi przedsiębiorcy
  • Czy za zmiany zapłacą także konsumenci

Jacek Michalewski, dyrektor generalny Ascot Finance, mówi wprost: systemy fiskalne z opóźnieniem opodatkowywały nowe, nieznane gałęzie gospodarek, na chwilę dając prekursorom premię za innowacje. Wszystko wskazuje na to, że podatkowe eldorado dla e-commerce właśnie się kończy i firmy z przestrzeni online zaczną płacić podatki, tak jak pozostałe przedsiębiorstwa.

MIĘDZY BIZNESEM A KLIENTEM:
MIĘDZY BIZNESEM A KLIENTEM:
Budżet Polski jako importera netto usług online na digital services tax skorzysta na podatku, jednak jak zawsze to konsumenci zapłacą najwięcej, będąc niejako na końcu „łańcucha podatkowego” — twierdzi Jacek Michalewski, dyrektor generalny Ascot Finance.
Fot. GK

Kontrowersyjne zmiany

W Komisji Europejskiej kontynuowane są prace legislacyjne nad nowym modelem opodatkowania wybranych usług cyfrowych. Proponuje się przyjęcie „digital services tax” (DST), a na datę wprowadzenia nowych regulacji wskazuje się rok 2020. W założeniu mają one zapewnić sprawiedliwe opodatkowanie działalności cyfrowej dla wszystkich przedsiębiorstw świadczących e-usługi na terenie Unii Europejskiej (UE). Nie da się jednak ukryć, że nakierowane są głównie na największe firmy amerykańskie, takie jak Google, Apple, Facebook czy Amazon.

— Podatek wyrównałby konkurencję z przedsiębiorstwami sprzedającymi w „realu” podobne produkty czy usługi i — co ważniejsze — przynosiłby korzyść w miejscu, gdzie usługa została zakupiona, a nie gdzie zarejestrowana jest firma. Byłby analogiczny do VAT czy podatku u źródła od np. zysków kapitałowych. Skoro Facebook czy Google zarabiają na produktach czy użytkownikach oglądających reklamy w Europie, to naturalnym wydaje się, że powinny płacić podatek tam, gdzie są ich konsumenci. Analogicznie, gdy następnym razem Anglik zakupi w chmurze np. „Wiedźmina” od polskiego CD Projektu, to podatek od zysku ze sprzedaży zostanie zapłacony w Anglii, co w żaden sposób nie pogorszy wyników firmy, a jedynie przesunie i tak należny podatek — tłumaczy Jacek Michalewski.

Jednak coraz częściej pojawiają się głosy sprzeciwu — nie tylko amerykańskich, lecz także europejskich przedsiębiorców internetowych działających w skali międzynarodowej. Dochodzą także z Polski. Swoje obawy w liście do ministrów finansów UE właśnie wyrazili szefowie m.in. Spotify, Booking.com, TakeAway.com, Dreamstime, Zalando oraz Allegro.pl i Ceneo.pl. Wskazują na możliwość zmniejszenia kapitału na rozwój młodych spółek, będących w fazie intensywnego skalowania, a także na brak analizy skutków nowych regulacji na całą europejską gospodarkę i ewentualność wprowadzenia w przyszłości niekorzystnego dla nich opodatkowania w państwach pozaeuropejskich, w których sami są aktywni. Zwracają uwagę na możliwość wystąpienia podwójnego opodatkowania — podobnie jak Amerykańska Izba Handlowa w Polsce.

W jej liście do premiera Mateusza Morawieckiego czytamy, że niepokój wzbudza „propozycja, aby kraje członkowskie UE wprowadzały także indywidualne rozwiązania pozwalające opodatkować działalność cyfrową. Spowoduje to niejasność dla firm, których usługi mają zasięg w wielu krajach, zwiększenie kosztów ich funkcjonowania, a także może stanowić źródło problemów prawnych w skali międzynarodowej”. Izba nie popiera też postulatów wprowadzenia krótkoterminowego podatku od usług cyfrowych. I proponuje rozstrzygać kwestię podatku cyfrowego w skali jak najbardziej globalnej.

Zbyt wąskie ujęcie

Za wypracowaniem narzędzi zapewniających sprawiedliwe opodatkowanie uczestników e-rynku jest Izba Gospodarki Elektronicznej (e-Izba), ale również ona ma zastrzeżenia do obecnych propozycji — nie tylko w kontekście podwójnego opodatkowania.

— Podatek DST obejmie głównie duże firmy amerykańskie, m.in. ze względu na wyznaczony próg przychodów. Można się spodziewać, że spowoduje podniesienie przez nie cen usług dla europejskich użytkowników. W praktyce to m.in. polscy konsumenci i firmy, nabywcy usług cyfrowych, np. reklam Google, poniosą koszty tego podatku. Nie będą nim natomiast objęte podmioty świadczące lub nabywające e-usługi, które są zarejestrowane poza krajami UE, np. w USA, Chinach, Japonii — mówi Marta Kasztelan, koordynator ds. podatków Izby Gospodarki Elektronicznej oraz partner w kancelarii Sowiński i Partnerzy.

Dodaje, że duże podmioty świadczące usługi online na rzecz użytkowników z krajów UE będą przenosić europejskie siedziby poza Unię, np. do Norwegii, Szwajcarii i wkrótce do Wielkiej Brytanii, które to kraje nie będą pobierać podatku od usług cyfrowych. Wprowadzenie DST może więc paradoksalnie dać dużym przedsiębiorstwom spoza Wspólnoty dodatkową przewagę nad mniejszymi europejskimi firmami, w tym polskimi.

Dwie strony medalu

Jacek Michalewski zaznacza, że wprowadzenie podatku zajmie jeszcze kilkanaście miesięcy, ponieważ jego ostateczny kształt „będzie musiał być zaakceptowany przez cały rozwinięty świat”.

— O ile w przeszłości łatwiej było wyjednać poborcom podatkowym daninę od podatnika z danego obszaru, o tyle teraz dużo trudniej jest uchwycić usługę nie tylko niematerialną, ale często już wirtualną. Skala biznesu internetowego jest już jednak tak wielka, że rządy nie mogą dłużej zwlekać. W samej UE „ucieka” 5 mld EUR podatków od rzeczywistych zysków wirtualnych firm. Póki co Komisja Europejska, widząc śmiesznie niskie podatki, jakie płacą giganci internetowi w Europie, wyrównuje je miliardowymi karami finansowymi, jak 4,3 mld EUR nałożone w lipcu na Google’a za praktyki monopolistyczne — mówi przedstawiciel Ascot Finance.