Tytułowe memento mogłoby zostać na stałe wkopiowane w czarnym pasku na dole telewizyjnych ekranów, czołówkach portali oraz okładkach tabloidów. Brutalnym przypomnieniem faktów podejmuję próbę zracjonalizowania podejścia do epidemii koronawirusa. Od pierwszego zgonu, stwierdzonego u nas 12 marca, zmarło z tej przyczyny nieco ponad 300 osób, średnio na dobę wychodzi mniej więcej 10, czyli poniżej 1 proc. codziennych zejść śmiertelnych w Polsce. Jeszcze mniejszy jest odsetek zapadających na COVID-19 w odniesieniu do wszystkich cierpiących na najróżniejsze choroby realnie zagrażające życiu.

Jasne, że SARS-CoV-2 jest zdradziecki z powodu nieświadomego roznoszenia go przez osoby bez objawów. Ale nieporównanie szybciej od epidemii w rozumieniu medycznym rozprzestrzenia się — oczywiście nie tylko w Polsce — wirus paraliżu funkcjonowania państwa, życia rodzinnego i społecznego oraz działalności gospodarczej. Koszty spowolnienia szacowane są już na 7-8 mld zł dziennie, a na horyzoncie stoi nieuchronna recesja. Nikt nie podejmie się policzenia kosztów pandemii społecznej. Według obecnych danych liczbowych zapadnięcie na COVID-19 to dla 99,98 proc. Polaków wciąż — pod warunkiem zachowywania elementarnej ostrożności — tylko telewizyjna abstrakcja. Następstwa gospodarcze, finansowe, rodzinne i generalnie życiowe biją natomiast coraz mocniej w miliony zdesperowanych ludzi. Dlatego władcy kraju muszą zbalansować naturalne sprzeczności decyzyjne. Dotychczas nastąpiło silne przegięcie w kierunku restrykcji, często całkiem zbędnych, i co najważniejsze — bez wprowadzania konstytucyjnego stanu klęski żywiołowej. Według tzw. dobrej zmiany prawdziwie obywatelska postawa Polaka opiera się na dwóch filarach: siedzeniu w domowym zamknięciu oraz wyjściu na chwilę 17 maja (termin 10 maja już przepadł) w celu wrzucenia koperty z kartką wyborczą, z krzyżykiem patriotycznie postawionym w oczywistej kratce, do skrzynki opróżnianej przez służby ministra z rządzącej partii.
Rządowe zapowiedzi tzw. odmrożenia gospodarki są na razie bardzo mgliste. Brak tak oczekiwanych przez przedsiębiorców i generalnie przez społeczeństwo konkretów tłumaczony jest niemożnością przewidzenia agresywności niewidzialnego przeciwnika. Częściowo to prawda, ale konieczna jest zmiana taktyki walki z SARS- -CoV-2. Trudno traktować jako ulgę np. zniesienie zakazu wstępu do państwowego lasu, który przecież i tak jest — w odniesieniu do osób wchodzących indywidualnie, zachowujących rygory odległości od innych — bezprawny. Ustawowo wykluczono na stałe wstęp np. w rejony leśnych upraw czy do ostoi zwierząt, nadleśniczowie zaś mogą wprowadzać zakazy okresowe z trzech przyczyn: zniszczenia jakiegoś obszaru, zagrożenia pożarowego (i oczywiście pożaru) oraz wykonywania jakichś prac. Ustawa wyraźnie adresuje takie ograniczenia do konkretnych terenów, ogólnikowe rozciąganie mocy rozporządzenia epidemicznego na wszystkie lasy państwowe nie ma żadnej mocy, co potwierdzi każdy sąd. Wśród masy ograniczeń naszego normalnego życia przykład leśny to oczywiście pikuś, ale jakże reprezentatywny.