Do Passe Partout na Saskiej Kępie podchodziliśmy kilka razy. Miłe miejsce, pełne ludzi, do tego wiele atencji ze strony obsługi. Także z sympatycznym letnim ogródkiem. Zawsze mieliśmy jednak jakieś mieszane wrażenia. Wróciliśmy tam ostatnio głównie dlatego, że zasmakowały nam kiedyś pierogi z cielęciną. Były dobre i już. Tym razem postanowiliśmy spróbować coś poważniejszego. Nostalgicznie wspominając degustowaną przez nas wołowinę w Urugwaju, nie mogliśmy się oprzeć pokusie, aby zamówić najdroższe danie w menu. Polędwicę wołową z grilla z pieczonymi ziemniakami i z sosem majonezowo-czosnkowym (67 zł).
Rzut oka w kartę win nie rzucił nas na kolana. Ot, winna przeciętność. Szybko pojawiło się danie główne. Jak trzeba — na gorącym talerzu. Powstał jednak problem. Wołowina, mimo że zamówiliśmy zdecydowanie krwistą, okazała się beztrosko wypieczona. Do tego do bólu (jeszcze w kuchni) okraszona pieprzem. Chcieliśmy mieć dla niej w kieliszku kolegę z Argentyny (La Linda Bonarda), ale okazało się, że akurat wypłynął. Poprosiliśmy o dyżurnego zmiennika. Zaproponowany przez obsługę Penfolds Rawson’s Retreat Shiraz/Cabernet (kieliszek 16 zł) zdumiewająco dobrze się bronił. Mimo swej ciepłoty (23 st. C). Gorzej niestety z wołowiną, była zdecydowanie łykowata. Najlepsze z dania okazały się ziemniaki.
Restauracja Passe Partout
ul. Zwycięzców 21
Warszawa
Stanisław J. Majcherczyk
