Zarób na srebrach rodowych

Ewa Kozakiewicz, "Nasz Rynek Kapitałowy"
opublikowano: 2007-12-04 16:11

Nie ma mody na kupowanie sreber stołowych, a są pewną lokatą. Na pięknych wyrobach pochodzących z renomowanych warsztatów złotniczych nie można stracić. Ceny mogą się wahać, ale nawet stare platery są cenne. Jest ich coraz mniej. W ostateczności przy załamaniu rynku można je sprzedać w cenie kruszcu, dlatego ważna jest ich waga i próba.

Splendor stołu
To była katastrofa! Zalotnicy Izabeli, ci, którzy liczyli na posag, mieli już pewność. Panna go nie ma. Jeśli kto sprzedawał serwis i srebra rodowe, musi być na krawędzi bankructwa. W Warszawie już plotkowano. Jubiler odniósł panu Tomaszowi Łęckiemu pieniądze, "strąciwszy dla siebie sto kilkadziesiąt rubli składkowego i za pośrednictwo". Srebra od jubilera odkupił Stanisław Wokulski, aby sprzedać z zyskiem. "Rzeczy tych nie sprzedam tutaj, lecz za granicą. Tam... dadzą mi wyższą cenę" wyjaśnił pięknej Izabeli, na widok której żwawiej biło mu tętno. Ale mimo gorących uczuć - chodziło przecież o interes. Szanowany kupiec wiedział, że na srebrach stołowych nigdy nie straci. Poza tym stał na stanowisku, "że handel opiera się nie tylko na zyskach spodziewanych, ale na ciągłym obrocie gotówki".
Zasady nie zmieniły się, choć minęły prawie dwa wieki od wydarzeń opisanych w "Lalce" Bolesława Prusa. Srebra stołowe nadal są przedmiotami niezwykle cennymi, podkreślającymi prestiż osobisty i rodzinny, często bardzo intymnymi.
Do takich zaliczają się na przykład srebrne filiżanki do zupy dla położnicy, które na rynku pojawiły się w XVIII wieku. Esencjonalny rosół, uznawany za zupę dodającą sił, szczególnie kobiecie karmiącej niemowlę piersią, podawany był właśnie w takich niezwykłych naczyniach także w XIX wieku. Filiżanki na bulion były częścią kompletu, do którego należały: talerz, widelec i łyżka, a wszystko przechowywano w eleganckiej kasecie. Takie komplety modne były we Włoszech, gdzie ojciec rodu ofiarowywał filiżankę do bulionu żonie swego pierworodnego syna z okazji narodzin pierwszego męskiego potomka.
Moda przekazywania wykwintnych wyrobów złotniczych, robionych często na indywidualne zamówienie, w renomowanym zakładzie dotarła i do nas. Nic dziwnego, że pozbywanie się sreber rodowych było i jest gestem ostatecznym, bolesnym jak wyrywanie zębów.

Łyżka za cholewą
...Niemożliwe! Nie, możliwe. I nie o hasło reklamowe chodzi, ale obyczaj szlachecki. W XVII stuleciu szlachcic nie rozstawał się z osobistą łyżką, którą nosił... za cholewą, w specjalnym futerale wykonanym ze skóry, jedwabiu lub bawełny dodatkowo zdobionym suto haftem. Jeden z trzech, jakie się zachowały, znajduje się w zbiorach Zamku Królewskiego na Wawelu. Ten futerał na łyżkę pochodzi z XVII wieku i jest darem testamentowym Zuzanny Prószyńskiej. Chociaż oprawy łyżek osobistych nie przetrzymały próby czasu, to zachowały się same łyżki, cieszące się zainteresowaniem kolekcjonerów.
"Łyżki do jedzenia pospolicie srebrne (...) jeśli, który nie miał (...) pożyczał jeden u drugiego"   pisał w "Opisie obyczajów" ksiądz Jędrzej Kitowicz, znawca polskich biesiad, podczas których na stół kładziono także i srebrne talerze. Wszystko w zależności od majętności dworu.
  Nawet tak drobny przedmiot jak srebrna łyżka był traktowany w okresie sarmackim jako specyficzny wyznacznik stopnia zamożności. Na co dzień używano łyżek blaszanych, drewnianych czy rogowych, ale srebrną łyżkę wypadało posiadać tak jak szablę - obydwie były oznakami statusu szlacheckiego   twierdzi Katarzyna Kluczwajd, starszy kustosz działu sztuki polskiej i europejskiej Muzeum Okręgowego w Toruniu. Przypomina, że łyżki z Gdańska lub z Torunia, który był w XVII wieku drugim po Gdańsku ośrodkiem złotniczym, znajdowały zbyt w całej Rzeczypospolitej.
Dla renesansowych łyżek z XVI wieku i przełomu XVI i XVII stulecia, o długości około 20 centymetrów, charakterystyczny jest okrągły płaski czerpak, na który "można było nabrać bigosu i kaszy, ale polewki niewiele". Trzonek płaski, rozszerzający ku czerpakowi, czasem z ornamentem, został przekształcony na sześcioboczny tak, aby można było na nim umieszczać napisy. Te inskrypcje na łyżkach ryto także po łacinie. Sam Mikołaj Rej był autorem "127 rymowanych dwuwierszy na łyżki albo inne drobne rzeczy", które zawierały lapidarny komentarz stylu życia ówczesnej szlachty. Widać i wtedy dochodziło do kradzieży "stołowizny", bo Rej zanotował to tak: "Mnie kto skryje - bardzo mój pan bije", "Wolno mną jeść, ukraść nie", "O łyżkę nie prosi, kto ją ze sobą nosi".
W inwentarzach mobiliów szlacheckich zapisywano łyżki: kredensowe, do podawania potraw, podróżne, puzdrowe czy z pieczęcią do pieczętowania listów.
O fenomenie srebrnych łyżek, w Polsce sygnowanych monogramem i herbem, świadczy ich sława do dzisiaj. Nawet pojedyncze egzemplarze są pieczołowicie przechowywane. Przede wszystkim w muzeach. Obok warszawskiego Muzeum Narodowego także w Krakowskim Muzeum Narodowym obejrzeć można kolekcję łyżek z XVII wieku.
   Te najstarsze, jak np. z drugiej połowy XVI wieku łyżka wrocławska, łyżka wileńska z 1637 roku rytowana, i toruńska pochodząca z pracowni toruńskiej Mikołaja Gerlacha II z około 1630 roku, mają formę prostą   opowiada Alicja Kilijańska kierowniczka działu rzemiosła artystycznego MNK. W krakowskim muzeum zobaczyć można niezwykle rzadki komplet 12 łyżek z popiersiami Apostołów oraz herbami Szeliga i Przegonia. To dar dla MN od Henryka Steckiego z 1911 roku. Obecność w krakowskim zbiorze całego zestawu jest wyjątkowa, gdyż istniał obyczaj obdarowywania narodzonego dziecka po jednej takiej łyżce, z okazji chrztu świętego. Łyżki z Apostołami łatwo się więc rozchodziły "po rodzinie". Produkowano je powszechnie w Anglii od XVI stulecia, a wewnątrz czarki łyżki lub na jej odwrocie grawerowano inicjały.

Okazja w ciężkich czasach
O srebra z górnej półki jest coraz trudniej. Rynek jest dobrze spenetrowany, a sztućce w dobrym stanie, na przykład francuskie, można kupić w cenie od tysiąca do trzech tysięcy złotych - opowiada Antoni Szczęk, prowadzący Galerię Sztuki Dawnej Domu Aukcyjnego "Rempex" w Warszawie przy Krakowskim Przedmieściu. Wąska grupa kolekcjonerów poszukuje srebrnych kufli augsburgskich lub gdańskich XVII- i XVIII-wiecznych (to koszt kilkunastu tysięcy złotych), niektórzy specjalizują się w zbieraniu pojedynczych łyżek osobistych, robionych w niemieckich warsztatach, poszukują ładnych wyrobów z inskrypcjami czy efektowną dekoracją - mówi Szczęk.
  Dobrych sreber na rynku pojawia się coraz mniej, a jeśli już trafią na aukcję, to są tak drogie, że nie znajdują nabywców. Kto dziś da za parę świeczników znakomitej francuskiej firmy Christofle, zaopatrującej kiedyś Orient Express i renomowane hotele Ritza, aż 50 tysięcy złotych? - zastanawia się Jadwiga Oczko-Kozłowska, rzeczoznawca i biegły sądowy z krakowskiego Domu Aukcyjnego "Desy".
  Rzeczy nieco tańsze, w dobrym stanie, nie trafiają już do domów aukcyjnych, bo ci, którzy pozbywali się ich w ciężkich czasach, wszystko już wysprzedali, a właściciele, którzy tego nie zrobili, trzymają je do użytku domowego, na lepsze okazje i dla potomków - twierdzi Jadwiga Oczko-Kozłowska.
Potwierdza to Adam Szczęk, warszawski antykwariusz: - Już nie ma takich przypadków, jak w latach 80., że ktoś przynosił srebra w zawiniątku, które później okazywały się rewelacyjnym odkryciem. Dlatego w pozyskiwaniu wysokiej jakości przedmiotów przyjęliśmy bardziej agresywną strategię. Nasz dom aukcyjny współpracuje z grupą specjalistów, dostawców, którzy penetrują rynek nie tylko krajowy, ale przywożą obiekty ze Szwecji, Francji czy Niemiec. Są to przedmioty z pełną dokumentacją i takie wystawiamy na aukcji. Nie wszystkie, rzecz jasna, się sprzedadzą, siedemdziesiąt procent z tego pozostaje w naszej galeryjnej sprzedaży - opowiada Szczęk. Z wyników ostatniej specjalistycznej III Aukcji Sreber i Platerów, przeprowadzonej przez Rempex w październiku, jest zadowolony. Do najdrożej sprzedanych wyrobów zalicza czteroczęściowy serwis śniadaniowy w stylu Ludwika XVI, z końca XIX wieku, składający się z mlecznika, cukiernicy, imbryka i dzbanka. Naczynia miały wykończenie rączek z kości słoniowej, a całość poszła za 25 tysięcy złotych. Taca srebrna z roku 1882, z próbą 84 i orłem dwugłowym z warszawskiej firmy Werner i S-ka kupiona została za 17 500 złotych, przy cenie wywoławczej 23 000 złotych. - Ceny ostateczne podczas aukcji są czasem niższe od cen wywoławczych, bo w Rempeksie licytujemy systemem holenderskim. Jeżeli nie ma oferty ceny wywoławczej, schodzimy niżej, z tym że jest to sprzedaż warunkowa. Do zawarcia transakcji potrzebna jest zgoda dotychczasowego właściciela przedmiotu - wyjaśnia Adam Studziński, rzecznik Rempeksu.

Certyfikat bezpieczeństwa
  Kto się kompletnie na tym nie zna, nie powinien sam kupować sreber stołowych. Kubełek na lód, efektowna cukiernica czy komplet sztućców może okazać się falsyfikatem, bo już w dawnych wiekach popyt na te wyroby był tak duży, że rzemieślnicy nie nadążali z ich produkcją. Wypuszczano na rynek fałszywe warszawskie wyroby poszukiwanego Malcza i Braci Radke czy znakomitego słynnego rosyjskiego złotnika Fabergé. Punca w takim przypadku nic nie znaczy - jeśli jest niedobita, nie oznacza wcale przedmiotu starego. To jest właśnie podejrzane - ostrzega Jadwiga Kozłowska z Desy.
  Ciekawe obiekty szybko znikają z rynku i trudno znaleźć nowy wybitny wyrób. Trzeba być ostrożnym - dodaje antykwariuszka Magdalena Łukasiewicz z warszawskiej Desy Unicum.   Pół roku temu na naszej aukcji pojawił się dekorowany rosyjski puchar z XVIII wieku z firmy braci Graczew. Wyceniony na 60 tysięcy złotych sprzedany został aż za 200 tysięcy - przy takich cenach nie może być wątpliwości.
Potwierdza to Antoni Szczęk z Rempeksu: - W naszej firmie każdy przedmiot na żądanie klienta otrzymuje certyfikat zakupionego obiektu, który wydaje Rempex, ale dla domu aukcyjnego sporządza go niezależna firma ekspercka Art Konsultant. Zaletą takiego certyfikatu jest to, że nie tylko potwierdza autentyczność wyrobu, ale i upoważnia do odbioru pieniędzy - dodaje pracownik Rempeksu.

Srebra warszawskie i cukiernice z Wiednia
  Klient, który wie czego chce, jest grymaśny. Jeśli rzecz mu się podoba, to ją kupi. Nie ma obecnie cen zaporowych, ale też jest grono kupców nastawionych na obiekty wysokiej klasy, których jest coraz mniej na rynku - mówi Monika Bryl,  antykwariuszka galerii przy ul. Generała Zajączka, należącej do Domu Aukcyjnego "Ostoya" w Warszawie. - Poszukiwane są stare wyroby, XVIII-wieczne, a nawet wcześniejsze, powodzeniem cieszą się najznakomitsze srebra pochodzące z warsztatów polskich rzemieślników z Gdańska, Wrocławia czy Elbląga, a z europejskich cieszą się estymą srebra augsburskie, lipskie i petersburskie, najwyżej cenione. Ciągle modne są srebra warszawskie, XIX-wieczne, z pracowni Karola Malcza. Klienci cenią sobie wysoki poziom wykonania i sygnowanie przez renomowany warsztat - twierdzi Monika Bryl. W przygotowywanej na 17 listopada ofercie aukcyjnej "Malarstwa i Rzemiosła Artystycznego" DA "Ostoya" pojawiło się sporo wysokiej jakości sreber. Rewelacją jest komplet sztućców (215 elementów) z początku XX wieku, na 12 osób, Josefa Karla Klinkoscha z wiedeńskiej wytwórni noszącej tytuł nadwornego dostawcy dworu cesarskiego. Komplet wykonany jest ze srebra grawerowanego i wytłaczanego próby 3, waga całkowita zestawu 12,367 kilograma. Na przedmiotach widoczne są dokładne punce z głową kobiety z cyfrą 3 i miejską puncą Wiednia   literką A Diany w wieloliściu. Całość kompletu umieszczona jest w pięciu szufladach zamykanej drewnianej szafki na nóżkach. Cena wywoławcza 36 000 złotych. Podobną cenę wywoławczą 30 800 złotych ma patera niemiecka ze znakomitej firmy Lazarus Posen Witwe. To patera neorokokowa z grupą figuralną, na której wspiera się talerz, a przedstawiona scena mitologiczna nawiązuje do kultu Bachusa. Niezwykły jest też srebrny owalny rondel na jarzyny, pochodzący z paryskiej pracowni Pierre Valliere, bogato obity puncami z głową kobiety i mężczyzny, w cenie 7 tysięcy złotych.
  Na rynku krakowskim pojawiają się nieco inne srebra, pochodzące z XIX wieku, które w czasie zaborów dominowały w Galicji. Łatwiej tu napotkać piękne cukiernice skrzynkowe z Wiednia, imbryki do herbaty, mleczniki, tace czy solniczki   mówi Anna Sznurowska, kierowniczka Salonu Antykwarycznego przy ul. Mikołajskiej w Krakowie. Muzeum Żup Solnych kolekcjonujące solniczki właśnie tu kupiło parę okazów.   Bardzo cenione XIX-wieczne wyroby słynnej Wiener Werkstätte były i są bardzo rzadkie - mówi Sznurowska.

Czara włocławska i talerze króla
  Najcenniejsze naczynie romańskie w zbiorach polskich to srebrna, kuta i rytowana, z pierwszej połowy X wieku, czara włocławska. Naczynie to jest grawerowane i puncowane, złocone i niellowane - opowiada Alicja Kilijańska, adiunkt MNK. - Zostało wyorane z ziemi w 1909 roku na przedmieściu Włocławka, i choć jest nieco uszkodzone (brakuje mu obydwu uchwytów, po których pozostały ślady), jest naszym skarbem - dodaje Kilijańska.
Dla Dariusza Nowackiego z Zamku Królewskiego na Wawelu wielkie znaczenie i wartość mają elementy zastawy stołowej Augusta III Sasa zamówione przed 1740 rokiem w warsztacie Ingermanna - najwybitniejszego złotnika drezdeńskiego. - Władca miał osiem serwisów opatrzonych herbem królewskim, ale rozeszły się po świecie. Zatem talerz, kupiony 30 lat temu w Desie, i chochla wazowa, złocona, opatrzone cyfrą Augusta III z drugiego serwisu Ingermanna są dla nas bezcenne   twierdzi Nowacki. Opowiada, jak udało się dokupić parę lat temu w berlińskim antykwariacie drugi mały talerz z serwisu królewskiego za 6 tysięcy euro. - To nie była wygórowana cena. Dla tamtejszych antykwariuszy wyrób ten był średniej klasy i nie znali jego historii. Dla nas Polaków to jest rarytas - dodaje.

Więcej na ten temat przeczytasz w najnowszym "Naszym Rynku Kapitałowym".