Zdalni członkowie rozpychają się na GPW

Kamil KosińskiKamil Kosiński
opublikowano: 2017-01-03 22:00

Wielkie banki mają coraz większy wpływ na handel polskimi akcjami. W 2016 r. na rynek wszedł Morgan Stanley i od razu zgarnął 5 proc. obrotów

W 2016 r. obroty sesyjne akcjami i prawami do akcji na Giełdzie Papierów Wartościowych (GPW) wyniosły 189,5 mld zł. To prawie 7 proc. mniej niż w 2015 r. i tylko symbolicznie więcej niż w 2012 r., kiedy to ostatnio nie przekroczyły 200 mld zł. Wtedy też rozpoczęło się kilkuletnie przegrupowanie na rynku domów maklerskich. W ostatnim roku spektakularne zmiany rynkowego znaczenia poszczególnych biur maklerskich ewidentnie wyhamowały. Największe obroty sesyjne na rynku akcji wygenerowali klienci DM Banku Handlowego. Instytucja działająca pod marką Citibank to tradycyjny lider takich zestawień. Jest przy tym jedyną, przez którą przeszedł przynajmniej co dziesiąty złoty, jaki trafił w 2015 r. na polski rynek akcji. Cztery z pięciu pozostałych domów maklerskich, które znalazły się w pierwszej piątce brokerów najaktywniejszych na rynku akcji, to także te same instytucje co w 2015 r., choć np. DB Securities obroniło piątą pozycję przed atakiem Banku Zachodniego WBK różnicą zaledwie 0,01 pkt. proc. Status quo to jednak tylko pozory.

Zdalni atakują po cichu

Jedyna zmiana w pierwszej piątce dotyczyła trzeciego i czwartego miejsca. Czeski Wood & Company został zepchnięty z podium przez Merrill Lynch. Ten ostatni osiągnął 8-procentowy udział w rynku, a w przeciwieństwie do Wooda jest zdalnym członkiem giełdy. Oznacza to, że cała jego styczność z GPW to system informatyczny. Nie ma w Polsce czegoś, co można nazwać biurem maklerskim. I jest to znamienne. Choć w statystykach największych brokerów tego wyraźnie nie widać, to gdy się spojrzy na rynek szerzej, okazuje się, że zdalni członkowie giełdy mają coraz większy udział w obrotach w Warszawie. W 2016 r. przez takie firmy inwestycyjne, jak Credit Suisse, JP Morgan, HSBC, Goldman Sachs, Merrill Lynch i UBS, przeszło 22,3 proc. obrotów akcjami. To 1,3 pkt. proc. więcej niż rok temu. Różnica na pozór niewielka, ale w latach 2014 i 2013 było to 18,8 proc. Poza tym, po doliczeniu do wspomnianej szóstki banku Morgan Stanley, udział tej grupy w obrotach sesyjnych akcjami w 2016 r. wyniósł 27,5 proc. Baza porównawcza pozostaje zaś bez zmian, gdyż w 2013 r. Morgan Stanley odpowiadał za 0,08 proc. obrotów, a w latach 2015 i 2014 w ogóle nie handlował bezpośrednio na GPW. Wszedł więc do gry od razu z ponad 5-procentowym udziałem w obrotach. Decyzje wielkich banków inwestycyjnych o samodzielnej obsłudze zleceń na GPW godzą w biura maklerskie działające lokalnie. To przez nie przepuszczany był wcześniej obrót globalnych potentatów. Nawet jeśli nie był to biznes wysokomarżowy, to biura maklerskie zatrudniające w Polsce pracowników miały z tego jakieś pieniądze. Jedni tracą na tym więcej, inni mniej, ale efekt jest oczywisty. Najlepiej to widać po Ipopemie Securities, która blisko współpracowała z Merrill Lynchem. Jeszcze w 2013 r. miała 8,9-procentowy udział w obrotach sesyjnych papierami udziałowymi, ustępując tylko DM Banku Handlowego. W 2016 r. jej udział w rynku spadł do 4,9 proc., co oznaczadopiero ósmą pozycję. Natomiast ING Bank Śląski w ogóle zamknął dział instytucjonalny biura maklerskiego, zwalniając maklerów i analityków. — Gdy kilka lat temu giełda otwierała się na zdalnych członków, polskie środowisko maklerskie przestrzegało, że cel, jakim jest ściągnięcie nowych inwestorów, nie zostanie osiągnięty, a ruch taki przyczyni się do osłabienia lokalnych domów maklerskich. W efekcie dojdzie do utraty miejsc pracy i spadku tzw. pokrycia analitycznego spółek — przypomina Waldemar Markiewicz, prezes DB Securities i Izby Domów Maklerskich.

— Nie demonizowałbym wpływu udziału zdalnych członków giełdy na sytuację krajowych domów maklerskich. Tym bardziej że rok nie był homogeniczny. W trzecim, a szczególnie czwartym kwartale, obroty wzrosły. Wzrost obrotów oznacza zwiększenie aktywności tradycyjnych inwestorów, czyli funduszy analizujących konkretne spółki i szukających wśród nich okazji inwestycyjnych. Tacy inwestorzy to klienci biur maklerskich działających lokalnie. Zdalni członkowie giełdy często generują ruch związany z inwestowaniem pasywnym, np. odwzorowywaniem indeksów i transakcjami arbitrażowymi. Gdy na giełdzie ogólnie niewiele się dzieje, to tego typu handel staje się proporcjonalnie bardziej znaczący — komentuje Filip Paszke, dyrektor domu maklerskiego PKO Banku Polskiego. Jego zdaniem, należy też zwrócić uwagę na dość trudny do oszacowania wpływ zdalnych członków giełdy na płynność obrotów.

— Pytanie, jaka byłaby płynność na giełdzie, gdyby nie było zdalnych członków? Czy tradycyjni inwestorzy mieliby drugą stronę do zawarcia transakcji? Z drugiej strony płynność dostarczana przez zdalnych członków jest często iluzoryczna, szczególnie gdy zlecenia do karnetu generowane są automatycznie — mówi Filip Paszke.

Wszystko po staremu

Presji ze strony zdalnych członków giełdy nie widać na razie w segmencie kontraktów terminowych i obligacji. W przypadku pochodnych kolejność pierwszej piątki najaktywniejszych brokerów jest taka sama jak w 2015 r. Jeśli chodzi o rynek obligacji, to po pierwsze obroty na nim wynoszą zaledwie 0,7 proc. wartości obrotów akcjami, a po drugie około połowy obrotu koncentruje się tradycyjnie w PKO Banku Polskim. To powoduje, że nawet symboliczne zmiany aktywności klientów pozostałych brokerów mogą istotnie wpływać na ich rynkowe znaczenie. © Ⓟ