Znaczysz tyle, ile masz

Paweł Kubisiak, Paweł Zielewski
opublikowano: 2005-04-21 00:00

Ciężkie jest życie rentiera. Te nieustające bankiety, golf, tenis, basen. Te wykwintne kolacje, obiady i późne śniadania. A jeszcze raz po raz dzwoni telefon z kolejną nudną już informacją, o ile zwiększył się stan konta. Nuda.

Oto w powszechnej świadomości wyidealizowany obraz klienta bankowości prywatnej. Idealny, ale jakże daleki od rzeczywistości. Bo naprawdę bycie beneficjentem najbardziej ekskluzywnej bankowości, jaką wymyślono na świecie, to ciężka praca. Wbrew pozorom, nie wystarczy mieć. Trzeba również być. Najbogatsi klienci sami z siebie nie wejdą do najbardziej hermetycznego grona klientów banków. Liczące się instytucje finansowe starają się same dobierać ludzi z pieniędzmi, działając bardziej na zasadzie prywatnych klubów niż jedynie banków, którym zależy wyłącznie na pieniądzach.

Gros propozycji skierowane jest jednak ku pieniądzom. Na rynku bankowości prywatnej trwa nieustający wyścig o prymat w tworzeniu nowych produktów, poszukiwaniu najbardziej wymyślnych i oryginalnych możliwości inwestycyjnych. Na tym wyścigu korzysta klient. Jednak taki klient, który posiada przynajmniej 200-250 tys. wolnych złotych. Mimo że w wielu przypadkach próg, od którego zaczyna się private banking jest niższy, prawdziwie ekskluzywna oferta zaczyna się właśnie od ćwierć miliona złotych.

Problem banków polega na tym, że grono osób, które mogłyby skorzystać z propozycji dla najbogatszych, jest wciąż relatywnie niewielkie. Optymistyczne zapewnienia bankowców, że jesteśmy świadkami bogacenia się społeczeństwa, trudno brać za dobrą monetę, gdy zderzyć je z symulacjami potencjału tego rynku (strona V). Dlatego instytucje finansowe prą przede wszystkim do „zagospodarowania” tych, którzy pieniądze mają bądź... tych, którzy pieniądze dopiero mogą mieć. Kiedyś.

Bronią w tej walce jest elastyczność tworzenia ofert, szybkość reagowania na zapotrzebowania nie tyle rynku, ile pojedynczych klientów, szukanie (często na siłę) jakichkolwiek elementów wyróżniających konkretny bank na tle konkurencji. Zestawienie, które zamieściliśmy na stronach VII-XI pokazuje najbardziej oryginalne rozwiązania private bankingu na polską modłę. Na pierwszy rzut oka wszystkie oferty są podobne, ale diabeł tkwi w szczegółach, co w przypadku private banking oznacza głównie jakość wykorzystania potencjału zachodnich inwestorów i właścicieli polskich banków. Z jednym wyjątkiem. Z kolei na przykładzie Citibanku, partnera tej edycji finansów osobistych, pokażemy, na czym polega otwarcie najbogatszym klientom drzwi do globalnych finansów.

Private banking to z jednej strony, teoretycznie ograniczone jedynie wyobraźnią, możliwości pomnażania kapitału, z drugiej zaś — bardzo prywatna sfera życia. Jak w życiu — tu wszystko opiera się na zaufaniu. Często musi to być zaufanie bezgraniczne, bo od decyzji jednego człowieka, czyli doradcy bankowego, zależą wszystkie pieniądze życia.

W końcu (najbogatsi mają o tym najpełniejsze pojęcie) — szkoda każdej złotówki.

Partnerem merytorycznym tego wydania „Finansów osobistych” jest Citibank. Na przykładzie oferty Citi Wealth Management widać, jaki wpływ na private banking mają zagraniczni inwestorzy polskich banków.

Pełne zestawienie oferty bankowości prywatnej z prawdziwego zdarzenia zamieściliśmy na stronach VIII-XI.

Nieznana twarz usługi — czytaj na stronach IV-VII.