Bezpieczeństwo ponad wszystko

Adam Sofuł
opublikowano: 2006-07-25 00:00

To słowo klucz niedawnego exposé premiera Jarosława Kaczyńskiego: bezpieczeństwo. Szef rządu mówił o bezpieczeństwie obywateli, rodziny, gospodarki, wreszcie o przygotowywanej ustawie o bezpieczeństwie narodowym. To brzmi dumnie. W amerykańskich thrillerach przedstawiciele rządu ucinają wszelkie dyskusje formułką: „To sprawa bezpieczeństwa narodowego”. Najwyraźniej politycy Prawa i Sprawiedliwości też bardzo lubią amerykańskie thrillery.

Ustawa o bezpieczeństwie narodowym nie powinna budzić szczególnych kontrowersji, zwłaszcza w dzisiejszych niespokojnych czasach. Taki akt prawny raczej uspokaja emocje niż budzi niepokój. A jednak pierwsze medialne przecieki o zawartości przygotowywanej przez rząd ustawy nie pozwalają myśleć o projekcie ze spokojem. Chodzi rzecz jasna o projektowane zapisy dopuszczające możliwość renacjonalizacji przedsiębiorstw energetycznych w razie zagrożenia bezpieczeństwa państwa. Na pierwszy rzut oka taki zapis nawet brzmi logicznie, w praktyce jednak może okazać się katastrofalny.

Można oczywiście zrozumieć chęć zachowania kontroli nad strategicznymi sektorami gospodarki na wypadek poważnego konfliktu międzynarodowego lub wewnętrznego, jednak ten zapis dość niebezpiecznie wpisuje się w antyprywatyzacyjną retorykę ugrupowań tworzących koalicję rządową. Takim zapisom towarzyszy milczące założenie, że państwo gwarantuje większe bezpieczeństwo niż właściciel prywatny.

Nie należy z góry przekreślać tej ustawy, jednak znając zdolności naszych polityków do dość dowolnej interpretacji wielu pojęć, można mieć obawy, co zostanie uznane za zagrożenie bezpieczeństwa państwa. Jeśli potraktować prasowe wypowiedzi premiera literalnie, a nie jako skrót myślowy — będzie o tym każdorazowo decydować rząd w porozumieniu z prezydentem. Wystarczy, że rządowi coś się wyda groźne i mamy denacjonalizację. Podobnie z kwalifikacją branż strategicznych — czy np. prywatny już w całości przemysł spożywczy jest branżą strategiczną (jak w czasach PRL) czy też nie. Przy tej okazji można zauważyć, że prywatny przemysł spożywczy pozwolił nam zapomnieć o przejściowych trudnościach na rynku mięsa (dla młodszych czytelników — „przejściowe trudności” to formułka wyjaśniająca puste haki w sklepach mięsnych, słówko „przejściowe” oznaczało, że te trudności przechodzą wraz z ustrojem), zaś niesprywatyzowany sektor energetyczny przypomina nam (chyba po raz pierwszy od końca PRL) pojęcie dwudziestego stopnia zasilania, czyli konieczność wyłączeń prądu. Dla wyjaśnienia: wyłączenia zdarzają się — i to często — także w prywatnej energetyce, jednak widać, że kontrola państwa nie jest żadnym szczególnym atutem. Dowodów na to dostarcza chociażby nasza historia — w PRL państwo sprawowało kontrolę nad wszystkimi branżami — bardziej i mniej strategicznymi — a jednak wcale nie czuliśmy się przez to bezpieczniejsi.

Premier Kaczyński chce, by ustawa działała odstraszająco na podejrzany kapitał, który chciałby przeprowadzać wrogie przejęcia strategicznych dla kraju firm. Sęk w tym, że „podejrzany kapitał” łatwo się przestraszyć nie da i z reguły bywa znacznie odważniejszy od „kapitału poza podejrzeniem”, dla którego liczy się stabilność prowadzenia działalności gospodarczej i poszanowanie praw własności. Może się więc okazać, że ustawa o bezpieczeństwie narodowym sprawi, że zagrożeni poczują się wszyscy inwestorzy.